Namydlona gubernatorska skóra ścierpła, jakby nagle z prysznica trysnęła lodowata woda. Oczywiście, znał ten głos.
– To ty żyjesz? – w głosie Harry'ego strach mieszał się z niebotycznym zdziwieniem. A więc to nie Eddy Goss był szantażystą i to nie on przyszedł do Jacka jako prawdziwy winowajca zbrodni popełnionej rzekomo przez Fernandeza. – Po co przychodzisz?
– Żebyś wiedział, kto ci spieprzył konferencję prasową.
Harry'emu serce podeszło do gardła.
– A ten reporter, jak mu tam, Malone? Co on wie?
– Gówno. Powiedziałem mu tylko, że Fernandez był niewinny. Chcę, żebyś pojął, iż nie żartuję i w każdej chwili mogę wszystko ujawnić prasie, ale nic mu nie pokazałem, żadnych dowodów. Na razie.
Gubernator trząsł się z przerażenia. Nie miał odwagi zadać następnego pytania, ale musiał to zrobić.
– Powiedziałeś mu, że dostałem informację o niewinności Fernandeza, zanim… – przerwał, słowa z trudem przechodziły mu przez gardło -… zanim doszło do egzekucji?
– Nie, ale zrobię to, przyjacielu, chyba że bekniesz trochę szmalu.
– Dostałeś już dziesięć tysięcy.
Choć strugi wody zagłuszały rozmowę, to jednak nie mogło być wątpliwości, że po drugiej stronie ściany ostatnie zdanie gubernatora wywołało paroksyzm złości.
– Ale zrobiłeś mnie w konia z ostatnią ratą. Owszem, poszedłeś do Gossa, jak ci kazałem. Obserwowałem cię, więc wiem, że przed drzwiami spanikowałeś. Obróciłeś się na pięcie i dałeś nogę, a co gorsza – nie zostawiłeś szmalu. Razem z procentami jesteś mi teraz winien, powiedzmy… pięćdziesiąt kawałków.
– Pięćdziesiąt? Nie mam tyle…
– Nie łżyj. Masz, masz, jak nie ty, to ta bogata suka, z którą się ochajtnąłeś. I dasz mi to, czego chcę. Nie zapominaj, szanowny panie gubernatorze, że ciągle mam taśmę z naszą poprzednią rozmową. Nie dasz szmalu, taśma trafi do Malone'a. I nie tylko ona, także dowód, że Fernandez był niewinny. Słyszysz?
Gubernator milczał. Z przerażenia nie potrafił powiedzieć ani słowa. Stał nagi w brodziku, pod strumieniem wody.
– Słyszysz?
Gubernator nie odrywał wzroku od lufy pistoletu.
– Ale na tym koniec? – upewnił się drżącym głosem. – Ostatnia rata?
– Właśnie dlatego ma być pięćdziesiąt, przyjacielu. Chcę całe ciastko naraz, a nie po kawałku. Teraz milcz i słuchaj. Ponieważ będzie to ostatnia rata, chcę, żebyś kupił elegancki bukiet kwiatów, a konkretnie – porządną doniczkę chryzantem, taką większą. Pieniądze włożysz na dno i – żeby było śmiesznie – jeszcze coś: weź parę butów od Wigginsa, które zawsze nosisz. W najbliższy piątek, o siódmej wieczorem, masz się z tym wszystkim zjawić na cmentarzu w Miami. Rząd dwunasty, kwatera 232. Tam to postawisz, na płycie. Łatwo rozpoznasz.
– Co to znaczy łatwo? Kto tam leży?
– Grób jest świeży, a nazwisko znasz.
– Eddy Goss? – wykrztusił gubernator.
– Raul Fernandez, kutasie. Złożysz mu hołd jak należy.
Lufa zniknęła i słychać było tylko pośpieszne kroki na korytarzu dla służby. Po chwili zapadła cisza. Gubernator odetchnął. Szantażysta zostawił go samego. Tymczasem.
Dwie godziny po wizycie w wydziale dokumentacji i odkryciu Richarda Dresslera Jack spotkał się z Mannym na pierwszej, poważniej naradzie przed procesem – burzy mózgów, jak zwykło się mawiać. Adwokat nic nie wiedział o Dresslerze. Przeglądał akta na policji, zanim nazwisko to znalazło się w rejestrze, a w ogóle niewiele wiedział o całej sprawie, bo czego oczekiwać od obrońcy, który został zaangażowany w ostatniej chwili? Wiedział tyle, ile przeczytał w aktach i zapamiętał z krótkiej rozmowy z Jackiem wczoraj rano. Tak więc Jack musiał wprowadzić go w sprawę, co zresztą uczynił chętnie, bo zależało mu na ocenie Manny'ego. Krótko przedstawił fakty, na zakończenie jednak nie uniknął błędu, z jakim sam nader często spotykał się w czasie pracy w Instytucie. Podobnie jak jego klienci sam też pośpieszył z gorącym zapewnieniem o własnej niewinności.
– Tak więc – powiedział na zakończenie – po prostu mnie wrobiono.
– Wolnego! – zawołał obrońca półżartem. – Nie wpadaj w panikę, to paranoja.
– To nie jest paranoja, to fakty. Ktoś chciał mnie przekonać, że Goss zasadza się na mnie, bo jak inaczej wytłumaczyć plan miasta z jego adresem? Jak wytłumaczyć chryzantemę pod poduszką Cindy? A właśnie, wtedy powinienem się zorientować, że to nie sprawa Gossa, bo chyba najlepiej ze wszystkich wiedziałem, że on ma inną „wizytówkę" – nasiona. W perwersyjnej wyobraźni stawiał znak równania między nasionami a własnym nasieniem. Był psychopatą, ale niesłychanie konsekwentnym, jeśli o to chodziło.
– To znaczy, że komuś zależało, abyś myślał, że Goss chce cię załatwić – powtórzył Manny z namysłem. – Ale dlaczego?
– Tego nie wiem, ale przypuszczam, że dlatego, iż chciano go zabić, a jednocześnie rzucić podejrzenie na mnie. To wyjaśniałoby sprawę tłumika, który niby to znaleziono w moim aucie w warsztacie. Ktoś go podrzucił.
Adwokat zastanawiał się, masując z wolna brodę.
– A dlaczego ktoś chciałby cię wrobić w zabójstwo Eddy'ego Gossa?
– Tego nie wiem. Nie wykluczam jednak, że mogła to być zemsta za wybronienie Gossa, a uknuł ją na przykład przyjaciel ofiary albo (też niewykluczone) ktoś z policji. Wszyscy z Instytutu mieliśmy wrogów w policji, a poza tym taką hipotezę potwierdzałby telefon pod dziewięćset jedenaście, że widziano jakiegoś policjanta na miejscu zdarzenia zaraz po zabójstwie.
To prawda, dysponowali informacją o policjancie. Ujawnił ją prokurator zgodnie z wytycznymi Sądu Najwyższego, wedle których oskarżyciel publiczny obowiązany jest udostępniać obronie wszystkie istotne fakty.
– Mamy nagranie – Manny podtrzymał wątek tajemniczego telefonu – ale nie mamy człowieka. Nie wiemy, kto dzwonił pod dziewięćset jedenaście – westchnął i obrócił się z całym fotelem w stronę okna.
Jack starał się odgadnąć, o czym Manny myśli. Zależało mu, aby zdobyć jego zaufanie, nie tylko dlatego, że był jego obrońcą, ale przede wszystkim dlatego, że był jedyną osobą, oczywiście poza Cindy, wobec której deklarował swoją niewinność. A poza tym jego zdanie miało swoją wagę. Słuchano go i ceniono. To ostatnie wyrażało się także w honorariach, jakie otrzymywał od bogatych klientów, za które luksusowo, ale i gustownie urządził biuro i gabinet. Bezcenne okazy prymitywnej sztuki prekolumbijskiej zdobiły półki i ściany. Pod oknem na całą ścianę, za którym rozpościerał się widok na zatokę, stał rząd rzeźbionych wojowników z plemienia Majów. Miało się wrażenie, że modlą się do porannego słońca. Na marmurowym blacie biurka akcent sentymentalny: kryształowa czara, przewiązana białą wstążką, z ziemią z rodzinnych stron na Kubie, skąd Cardenalowie wyemigrowali ponad trzydzieści lat temu ze strachu przed młodym rewolucjonistą, który wkrótce przemienił się w despotę.
– Coś ci powiem, Jack – Manny spojrzał głęboko w oczy swego klienta – wierzę, że jesteś niewinny. Nie mówię tego jako adwokat, który podjął się obrony. Chcę, żebyś o tym wiedział i niczego przede mną nie ukrywał. To bardzo ważne. A skoro już to sobie powiedzieliśmy, to chciałbym, abyś zrozumiał, dlaczego twoja teoria, że ktoś cię wrabia, nie wzbudziła mojego entuzjazmu. Tkwię w tej branży od dwudziestu lat i nie miałem jeszcze klienta, który nie mówiłby, że go wrobiono. Sam wiesz, że przysięgli podchodzą do tego typu spraw bardzo sceptycznie, a poza tym szalenie trudno coś takiego udowodnić.
Читать дальше