– Tak, tak, oczywiście.
Modliłam się w duchu, by naukowcy z laboratorium piętro wyżej raz jeszcze użyli swych magicznych sztuczek. Jednak ani oni, ani nikt inny nie są w stanie ustalić, jak folder PERK-u znalazł się na dnie lodówki.
Znowu usłyszałam niepokojący głosik na dnie umysłu.
Po prostu nie potrafisz przyznać się do błędu, powiedziałam sobie. Po prostu nie potrafisz pogodzić się z prawdą. Źle oznaczyłaś próbki PERK-u, a substancja na folderze pochodzi z twoich rąk.
Ale jeżeli nie? Jeżeli zdarzyło coś zupełnie innego? Jeżeli ktoś rozmyślnie podłożył PERK do lodówki i migotliwa substancja pochodziła z jego rąk, a nie moich? Była to dziwna myśl; chyba już oszalałam i paranoidalna wyobraźnia podsuwa mi niestworzone rzeczy.
Jak na razie podobna substancja została znaleziona na ciałach wszystkich czterech zamordowanych kobiet.
Wiedziałam, że foldera na pewno dotykał Wingo, Betty, Vander i ja. Innymi osobami, które mogły mieć go w rękach, byli Tanner, Amburgey i Bill.
Przed oczyma zobaczyłam jego twarz. Przypomniałam sobie nasze poniedziałkowe spotkanie i poczułam chłód; Bill był tak niedostępny podczas rozmowy z Tannerem i Amburgeyem. Nie potrafił spojrzeć mi w oczy ani wtedy, ani gdy we trzech siedzieli w moim pokoju konferencyjnym, przeglądając akta spraw.
Zobaczyłam teczki spadające z jego kolan na podłogę i rozsypujące się pod stołem. Tanner bardzo szybko zaoferował się je podnieść… jego pomoc była automatyczna; ale to Bill w końcu podniósł papiery, między którymi znajdowały się nie wykorzystane etykietki. Kiedy wraz z Tannerem porządkowali akta, jakże łatwo byłoby któremuś z nich zabrać je i niepostrzeżenie wsunąć do kieszeni…
Później Tanner wyszedł wraz z Amburgeyem, ale Bill został ze mną. Przez jakieś dziesięć, piętnaście minut rozmawialiśmy w biurze Margaret; był czuły i obiecywał, że kilka drinków i wspólnie spędzony wieczór ukoją moje nerwy.
Wyszedł na długo przede mną; wracał sam, przez nikogo nie obserwowany…
Wyrzuciłam te obrazy z umysłu; to było oburzające. Traciłam panowanie nad sobą. Bill nigdy nie zrobiłby mi czegoś podobnego. Nie miałby w tym żadnego celu. Zupełnie nie rozumiałam, co mogłoby mu przyjść z sabotowania mojej pracy? Źle przyklejone etykietki na dowodach rzeczowych mogły rozłożyć w sądzie sprawę, w której on ewentualnie byłby oskarżycielem. W ten sposób popełniłby profesjonalne samobójstwo.
Chcesz kogoś obwinić za własne błędy, bo nie potrafisz się do nich przyznać!
Te sprawy Dusiciela są najdziwniejszymi, z jakimi spotkałam się w całej karierze; panikowałam, bo zbytnio się w nie zaangażowałam. Może popełniłam błąd? Może przestałam myśleć racjonalnie i poddałam się fantazjom?
– Musimy ustalić skład tego draństwa – odezwał się Vander.
Jak ostrożni klienci, musieliśmy znaleźć pudełko po mydle i uważnie przeczytać skład.
– Sprawdzę w damskiej toalecie – zaproponowałam.
– A ja w męskiej.
Cóż to było za poszukiwanie!
Po sprawdzeniu nieomal wszystkich w budynku poszłam po rozum do głowy i odszukałam Wingo. Jednym z jego obowiązków było wypełnianie pojemników na mydło w całej kostnicy. Skierował mnie do małego pokoiku na pierwszym piętrze, kilkanaście jardów od mego gabinetu; tam, na górnej półce, obok sterty szmat do podłogi, stało ogromne pudło szarego mydła o nazwie borawash.
Głównym jego składnikiem był borax.
Szybko sprawdziłam w podręczniku chemicznym, dlaczego to świństwo rozświetla się niczym fajerwerki na święto Czwartego Lipca. Boraks jest związkiem boru, krystaliczną substancją, która w wysokich temperaturach przewodzi prąd niczym metal. W przemyśle używana jest do wytwarzania ceramiki, produkcji szkła, proszków do mycia i środków dezynfekujących, a także paliwa rakietowego.
Jak na ironię, największe złoża boraksu znajdują się w Dolinie Śmierci.
Nadszedł piątkowy wieczór i Marino nie zadzwonił.
O godzinie siódmej następnego ranka zaparkowałam samochód na tyłach budynku kostnicy, weszłam do środka i z niepokojem sprawdziłam poranne wpisy do rejestru.
Powinnam wiedzieć lepiej. Byłabym pierwszą osobą powiadomioną przez policję. Nie znałam ani jednego ciała, którego bym się nie spodziewała, lecz cisza panująca w budynku wydawała mi się złowieszcza.
Nie mogłam otrząsnąć się z wrażenia, że czeka na mnie następna zamordowana kobieta, że morderca znowu uderzył. Cały czas spodziewałam się telefonu od Marino.
O wpół do ósmej z domu zadzwonił do mnie Vander.
– Masz coś? – spytał.
– Zadzwonię, jeżeli tylko będziesz mi potrzebny – odparłam.
– Będę pod telefonem.
Na górze, w jego laboratorium stał na wózku laser, przygotowany na wszelki wypadek, gdyby był potrzebny w ciemni na dole. Wczoraj późnym popołudniem zarezerwowałam pierwszy stół autopsyjny, a Wingo wyczyścił go na wysoki połysk i ustawił obok dwa wózki wszelkich możliwych narzędzi chirurgicznych; stół i wózki jak na razie nie były mi potrzebne.
Jedynymi sprawami tego dnia była autopsja faceta z Fredricksburga, który przedawkował kokainę, oraz sekcja denata, który utopił się gdzieś w jeziorach powiatu James City.
Tuż przed południem pracowałam w kostnicy sam na sam z Wingo; ja myłam skalpele, a on wycierał podłogę. Słyszałam ciche skrzypienie jego trampek na mokrych klepkach.
– Podobno wczoraj postawili na nogi ponad stu nadprogramowych policjantów – odezwał się w pewnej chwili.
Przeszłam do biurka i zaczęłam wypisywać akty zgonów.
– Miejmy nadzieję, że na coś się to zdało.
– Na jego miejscu nie wytknąłbym wczoraj nosa z domu. – Wingo zabrał się do wycierania stołów. – Musiałby być szalony, żeby się na to odważyć. Jeden z gliniarzy powiedział mi, że zatrzymywali każdego, kto się włóczył po ulicach. Jeżeli zobaczyli kogoś wychodzącego na spacer bez psa, zatrzymywali go. A jeśli widzieli samochód zaparkowany w dziwnym miejscu, spisywali numery rejestracyjne.
– Jaki gliniarz? – Spojrzałam na niego; tego dnia nie mieliśmy żadnego ciała z Richmond, więc żaden gliniarz z Richmond nie pojawił się w kostnicy. – Kto ci o tym mówił?
– Taki jeden z powiatu James City, który przyjechał z tym topielcem.
– Z powiatu James City? Skąd on wiedział, co się działo wczoraj w Richmond?
Wingo popatrzył na mnie ciekawie.
– Bo jego brat jest tu gliniarzem.
Odwróciłam się, by nie mógł zobaczyć mej irytacji. Zbyt wiele osób nie potrafiło trzymać gęby na kłódkę. Gliniarz, którego brat pracował dla policji Richmond, powiedział to wszystko Wingo, obcemu człowiekowi, ot tak? Co jeszcze mówił? I komu? Stanowczo zbyt wiele się mówi o tych sprawach. Złapałam się na tym, że nawet w najniewinniejszych zdaniach doszukuję się podtekstów.
– Moim zdaniem facet przywarował – kontynuował Wingo. – Chce się ukryć, dopóki wszystko nie przycichnie. – Urwał i ostatnim pociągnięciem szmatki dokończył mycie stołu. – Albo to, albo też zamordował kogoś zeszłej nocy, tylko jeszcze nie znaleziono ciała.
Nic nie odpowiedziałam, czując, że wzbiera we mnie irytacja.
– Chociaż sam nie wiem. Trudno jest mi uwierzyć, żeby jednak spróbował. Moim zdaniem to by było zbyt ryzykowne. Ale wiem, jakie są teorie na ten temat… Mówią, że niektórzy tacy faceci dostają z czasem absolutnej szajby. Niby wodzą wszystkich za nosy, ale tak naprawdę to chcą, żeby ich złapano. Nie potrafią się powstrzymać od popełniania przestępstw i błagają, by ktoś to zrobił za nich…
Читать дальше