Wingo nie pasował do żadnej z tych grup. Wingo był po prostu sobą i kropka.
– Da pani sobie tu już radę? – spytał; gniewnymi ruchami mył rękawiczki i ręce z krwi.
– Taak, sama dokończę – odrzekłam, mierząc jednocześnie długość rany na tylnej powierzchni uda dziewczyny.
Wingo podszedł do szafki pod ścianą i wyjął buteleczki płynu dezynfekującego, szmatki i inne dziwne przedmioty, których używał do czyszczenia piły. Potem wsadził na głowę małe słuchawki od walkmana, którego stale nosił przy pasku od spodni, i po chwili, pogrążony w muzyce i pracy, zapomniał o całym świecie.
Piętnaście minut później czyścił małą lodóweczkę, gdzie przez weekend przechowywaliśmy dowody z autopsji. Kątem oka zobaczyłam, że coś z niej wyciąga i przygląda się temu przez długą chwilę.
Kiedy podszedł do stołu, przy którym pracowałam, słuchawki walkmana miał zsunięte na szyję; na jego twarzy malował się dziwny wyraz. W dłoni trzymał niedużą tekturową teczkę z próbkami PERK-u.
– Um… doktor Scarpetta? – odezwał się, odkaszlnąwszy cicho. – Znalazłem to w lodówce.
Nie powiedział nic więcej.
Nie było takiej potrzeby.
Z przykrym uczuciem ściskania w żołądku odłożyłam skalpel. Z boku teczki napisany był numer sprawy, imię i nazwisko oraz data autopsji Lori Petersen – z której dowody oddałam cztery dni temu.
– Znalazłeś to w lodówce? Coś tu nie gra.
– Z tyłu, na dolnej półce. – Zawahał się, po czym dodał: – Nie jest podpisana. Chodzi mi o to, że pani jej nie podpisała.
Musiało istnieć jakieś logiczne wytłumaczenie.
– Oczywiście, że jej nie podpisałam – odparłam ostro. – W sprawie Lori Petersen zebrałam tylko jeden PERK, Wingo.
Ale już w chwili gdy wypowiadałam te słowa, poczułam niepokój; usiłowałam sobie przypomnieć, jak to było.
Przechowałam próbki z autopsji Lori Petersen w lodówce przez weekend wraz z próbkami z innych sobotnich spraw. Jak przez mgłę pamiętałam, że własnoręcznie dostarczyłam jej PERK do laboratorium w poniedziałek wraz z tekturową teczką, w której znajdowały się próbki wymazów z ust, odbytu i pochwy. Nigdy nie oddawałam do analizy wyłącznie PERK-u, zawsze załączałam plastikowe torebki z próbkami włosów, probówki i wszystko inne.
– Nie mam pojęcia, skąd to się tu wzięło – rzekłam z przekonaniem.
Niespokojnie przeniósł ciężar ciała na drugą nogę i odwrócił wzrok. Doskonale wiedziałam, o czym myśli; dałam plamę, a on bardzo nie chciał mówić mi tego w oczy.
Zawsze istniało zagrożenie. Przerabialiśmy to z Wingo setki razy w przeszłości, odkąd Margaret wprowadziła do komputera w kostnicy program do oznakowywania próbek.
Zanim którykolwiek z patologów rozpoczął autopsję, szedł do komputera i wpisywał dane osobowe delikwenta, którego miał kroić. Komputer generował tabele na wpisanie wszystkich możliwych do zgromadzenia próbek, takich jak krew, żółć, mocz, zawartość żołądka oraz PERK i drukował odpowiednie etykietki na papierze samoprzylepnym. Zaoszczędzało to mnóstwo czasu; zakładając – rzecz jasna – że patolog będzie bardzo uważał i odpowiednią tabelkę naklei na właściwą tubkę.
Był tylko jeden aspekt tego cudu techniki, który mnie niepokoił – zawsze zostawało kilka etykietek niezapisanych, ponieważ nigdy nie udało się nam zebrać wszystkich próbek; laboratoria były przeładowane pracą, a siły roboczej zawsze było za mało. Niby po co miałam wysyłać ścinki paznokci do analizy, skoro osiemdziesięcioletni pacjent zszedł na zawał podczas koszenia trawnika?
Co zrobić z wolnymi etykietkami? Z całą pewnością lepiej było nie zostawiać ich na wierzchu, bo zawsze ktoś mógł się pomylić i przykleić je na niewłaściwe tubki. Większość patologów po prostu darła je i wyrzucała do kosza. Ja miałam zwyczaj wkładać je do akt sprawy zmarłego, by w każdej chwili wiedzieć, co w jego przypadku było badane, a co nie, i jak dużo próbek wysłałam do analizy.
Wingo przeszedł na koniec sali i sprawdził dziennik; czułam na sobie wzrok Marino, nadal czekającego za szklanymi drzwiami na kule wyciągnięte z ciała denata. Ruszył w moją stronę, gdy tylko Wingo znowu przy mnie stanął.
– Tamtego dnia mieliśmy sześć spraw – odezwał się, jakby nie widząc zbliżającego się Marino. – To była sobota; dobrze pamiętam. Na stole leżało mnóstwo etykietek, może więc jedna z nich…
– Nie – odparłam głośno. – Zupełnie nie widzę, jak by to się mogło stać… Nie zostawiłam na wierzchu ani jednej etykietki z jej sprawy. Były przy moich dokumentach, przypięte do nich…
– Cholera – zaklął Marino ze zdumieniem. Spoglądał mi przez ramię. – Czy to jest to, co mi się wydaje?
Pospiesznie ściągnęłam rękawiczki, wzięłam kartonowy folder od Wingo, podważyłam taśmę klejącą i zajrzałam do środka. Wewnątrz znajdowały się cztery próbniki, z czego trzy były czymś umazane, lecz nikt ich nie oznakował w standardowy sposób literkami „O”, „A” i „W” w zależności od zawartości; w ogóle nie były oznakowane z wyjątkiem standardowej etykietki na zewnątrz.
– Może więc oznaczyła to pani, chciała do czegoś użyć, a potem się rozmyśliła? – zasugerował Wingo.
Nie odpowiedziałam od razu; nie mogłam sobie przypomnieć!
– Kiedy ostatni raz sprawdzałeś zawartość lodówki? – spytałam.
Wzruszył ramionami.
– W zeszłym tygodniu; zdaje się, że w ubiegły poniedziałek, kiedy wyciągałem wszystkie próbki, by doktorzy mogli je zanieść na górę do laboratoriów. W ostatni poniedziałek miałem wolne. Dziś po raz pierwszy od zeszłego tygodnia zajrzałem do środka.
Dopiero teraz przypomniałam sobie, że w poniedziałek Wingo faktycznie miał urlop; osobiście wyjęłam próbki ze sprawy Lori Petersen z lodówki i zaniosłam je na górę. Czy jest możliwe, bym zapomniała o kartonowej teczce? Czy jest możliwe, bym była tak zmęczona, tak rozkojarzona, że pomyliłam próbki z jej sprawy z próbkami któregoś z pozostałych nieboszczyków? A jeżeli tak, to który z PERK-ów faktycznie pochodził od Lori Petersen, ten, który oddałam do laboratorium, czy ten, który teraz trzymałam w rękach? To chyba sen! Przecież zawsze uważałam, co robię!
Rzadko kiedy wychodziłam z kostnicy, nie zmieniwszy ubrania; właściwie nigdy. Nawet w czasie alarmu przeciwpożarowego. Kilka minut później laboranci przyglądali mi się ze zdumieniem, gdy wpadłam na górę w zielonym fartuchu zachlapanym krwią. Betty siedziała w swoim maleńkim gabinecie na trzecim piętrze i popijała kawę. Wystarczyło, by na mnie spojrzała; zamarła z kubkiem w pół drogi do ust.
– Mamy problem – rzekłam bez wstępu. Patrzyła na kartonowy folder, który miałam w ręce; na etykietkę.
– Wingo znalazł to przed kilku minutami w lodówce na dole.
– Och, Boże – szepnęła.
Idąc za nią do laboratorium serologicznego, wyjaśniłam, że nie pamiętam, bym robiła podwójne wymazy ani dwa zestawy PERK w sprawie Lori Petersen; nie miałam pojęcia, co się dzieje.
Betty naciągnęła rękawiczki i sięgnęła po buteleczki stojące w specjalnej szafce.
– Uważam, że te, które mi przysłałaś, Kay, to prawdziwe wymazy Lori Petersen – powiedziała. – Pasują do innych próbek płynów organicznych z jej ciała, a także wyszło na nich, że napastnik był nonsekreterem. To, co znalazł Wingo, musi być dodatkowym zestawem, o którym po prostu zapomniałaś.
Znowu poczułam wątpliwości. Przecież zebrałam tylko jeden zestaw wymazów, prawda? Czy mogłabym przysiąc? Ostatnia sobota jawiła się w mej pamięci jako ciąg rozmytych wydarzeń. Nie potrafiłam przypomnieć sobie wszystkich swoich kroków z absolutną pewnością.
Читать дальше