Dotarłam wreszcie do końca tego potwornego dnia i nagle okazało się, że czeka mnie jeszcze przeprawa z Lucy. Właściwie była to głównie moja wina. Nie potrafiłam dać sobie z nią rady albo może za mało się starałam.
Nie jestem przyzwyczajona do rozmawiania z dziećmi w ten sam, otwarty i bezpośredni sposób, w jaki zwracałam się do swoich podwładnych i znajomych; nie zapytałam jej o włamanie do komputera w mieście ani nawet o tym nie wspomniałam. Zamiast tego, gdy Bill pojechał do domu w poniedziałek wieczorem, odłączyłam modem od telefonu w gabinecie i schowałam w szafie z ubraniami w sypialni.
Miałam nadzieję, że Lucy założy, iż wzięłam go ze sobą do biura w mieście, do naprawy albo coś w tym stylu; szczerze mówiąc, nie sądziłam, że w ogóle zauważy jego zniknięcie. Wczoraj wieczorem nic nie wspomniała na ten temat, była cicha i poważna, lecz w jej oczach dostrzegłam smutek, gdy złapałam ją na wpatrywaniu się we mnie, zamiast oglądania filmu na wideo.
Moje postępowanie wynikało z logicznego myślenia; jeżeli nawet istniał cień podejrzenia, iż to Lucy włamała się do mej bazy danych, to usunięcie modemu uniemożliwiło jej powtórzenie tego – bez kłótni ze mną, zbędnych oskarżeń i gniewnych scen, które z pewnością zniszczyłyby wspomnienia z jej pobytu u mnie. Jeśli natomiast ktoś znowu włamałby się do komputera, Lucy zostałaby oczyszczona z wszelkich podejrzeń.
Zrobiłam to wszystko, choć wiedziałam doskonale, że stosunki międzyludzkie nie mogą opierać się na zwykłej logice, dokładnie tak samo jak moje róże nie mogą rosnąć zasilane tylko moimi komplementami. Wiedziałam, że szukanie schronienia za ścianą intelektualizmu i racjonalności jest samolubną ucieczką poczynioną kosztem uczuć drugiego człowieka.
To, co zrobiłam, było tak rozsądne, że aż idiotyczne.
Przypomniałam sobie własne dzieciństwo; jak strasznie nie znosiłam, gdy matka siadała na krawędzi mego łóżka i wymyślała bajki w odpowiedzi na pytania dotyczące stanu zdrowia ojca. Najpierw twierdziła, że „gryzie go robaczek”, potem, że „coś dostało się do jego krwi”, przez co tak szybko słabnie i łatwo się męczy. Albo twierdziła, że tata walczy z czymś, co „jakiś Murzyn albo Kubańczyk przyniósł do jego sklepu”. Lub mówiła: „Tata za bardzo się przemęcza, Kay. Zbyt ciężko pracuje, to wszystko”. Kłamstwa.
Mój ojciec miał chroniczną białaczkę limfatyczną; zdiagnozowano ją u niego, zanim poszłam do pierwszej klasy szkoły podstawowej.
Dopiero gdy miałam dwanaście lat, a on przeszedł z fazy zerowej limfocytów w trzecią fazę anemii, dowiedziałam się, że umiera.
Opowiadamy dzieciom kłamstwa, choć będąc w ich wieku, sami nie wierzyliśmy w bajki opowiadane nam przez dorosłych. Doprawdy nie wiedziałam, dlaczego robię to samo z Lucy, która wszystko pojmowała równie szybko, jak większość dorosłych.
O wpół do dziewiątej siedziałyśmy wspólnie w kuchni; grzebała łyżeczką w koktajlu mlecznym, a ja dopijałam szkocką z lodem. Zmiana w jej zachowaniu była tak niepokojąca, że szybko straciłam cierpliwość.
Uszła z niej cała wola walki; zniknęło też dziecinne naburmuszenie, że wiecznie nie ma mnie w domu, oraz niechęć. Nie potrafiłam jej rozśmieszyć ani poprawić jej humoru; nie pomogło nawet przypomnienie, że Bill wpadnie akurat na czas, by powiedzieć dobranoc. W oczach Lucy nie zobaczyłam nawet iskierki zainteresowania. Nie poruszyła się ani nie odpowiedziała; nie chciała spojrzeć mi w oczy.
– Wyglądasz na chorą – mruknęła w końcu pod nosem.
– Niby skąd możesz to wiedzieć? Nie popatrzyłaś na mnie ani razu, odkąd wróciłam wieczorem do domu.
– No i co z tego? To nie zmienia faktu, że wyglądasz, jakbyś była chora.
– Cóż, nie jestem chora – odrzekłam. – Po prostu jestem bardzo zmęczona.
– Kiedy mamusia jest zmęczona, to wcale nie wygląda na chorą – powiedziała na wpół oskarżycielskim tonem. – Wygląda na chorą jedynie wtedy, kiedy kłóci się z Ralfem. Nienawidzę go. To palant. Kiedy przychodzi, zmuszam go do rozwiązywania krzyżówek tylko dlatego, że wiem, iż nie potrafi tego zrobić poprawnie. Głupi, pieprzony palant!
Nie zbeształam jej za używanie brzydkich wyrazów; w ogóle nic nie odpowiedziałam.
– No więc – nalegała. – Czyżbyś pokłóciła się z Ralfem?
– Nie znam żadnego Ralfa.
– Och. – Zmarszczyła brwi. – Założę się, że pan Boltz jest na ciebie wściekły.
– Nie sądzę.
– Założę się, że tak! Jest wściekły, bo ja tu jestem…
– Lucy! Toż to śmieszne! Bill bardzo cię lubi.
– Ha! Jest wściekły, bo nie może tego robić, gdy ja tu jestem!
– Lucy… – powiedziałam ostrzegawczo.
– To o to chodzi! Ha! Jest wściekły, bo nie może zdjąć spodni!
– Lucy – rzekłam surowo. – Przestań w tej chwili!
Wreszcie popatrzyła mi w oczy i zaskoczył mnie gniew, jaki w nich zobaczyłam.
– Widzisz! Wiedziałam! – Roześmiała się, lecz był to śmiech przepełniony złością. – Ty też wolałabyś, żeby mnie tu nie było! Żebym wam nie przeszkadzała! Cóż, mnie to nie obchodzi! Nic mnie nie obchodzi! Mama sypia ze swoimi narzeczonymi cały czas, ale ja mam to gdzieś!
– Nie jestem twoją matką!
Dolna warga jej zadrżała, jakbym ją spoliczkowała.
– Nigdy nie powiedziałam, że nią jesteś! I tak bym nie chciała, żebyś była moja mamą! Nienawidzę cię!
Przez dłuższą chwilę siedziałyśmy w całkowitej ciszy.
Byłam zaskoczona; nie pamiętam, by ktokolwiek kiedykolwiek powiedział mi, że mnie nienawidzi, nawet jeżeli byłaby to prawda.
– Lucy – zaczęłam; było mi niedobrze i czułam ssanie w żołądku. – To nie tak. Chodziło mi tylko o to, że zupełnie nie jestem podobna do twojej mamy. Okay? Bardzo się różnimy. Zawsze byłyśmy inne, ale to wcale nie znaczy, że cię nie kocham.
Nic nie odpowiedziała.
– Wiem, że tak naprawdę wcale mnie nie nienawidzisz.
Nadal grobowe milczenie.
Oszołomiona wstałam, by dolać sobie drinka. Oczywiście, że Lucy mnie wcale nie nienawidzi. Dzieci często powtarzają takie słowa, lecz naprawdę tak nie myślą. Usiłowałam sobie przypomnieć; nigdy nie powiedziałam swojej matce, że jej nienawidzę. Myślę, że w głębi serca nieraz chciałam to zrobić, za te wszystkie kłamstwa, którymi mnie raczyła; kiedy zmarł ojciec, ona również była dla mnie stracona. Tak jak jego zżerała choroba, tak ją zabiła jego śmierć. Żadne cieplejsze uczucie nie zostało ani dla Dorothy, ani dla mnie.
Okłamałam Lucy. Mnie także pochłonęła śmierć; co dzień walczyłam o sprawiedliwość. Ale jakąż miałam sprawiedliwość dla małej dziewczynki, która nie czuła się przez nikogo kochana? Dobry Boże. Lucy mnie nie nienawidzi, ale nie mogłabym mieć do niej pretensji, gdyby faktycznie tak było. Wróciłam do stołu i poruszyłam drażliwy temat najdelikatniej, jak tylko potrafiłam.
– Zdaje się, że wyglądam na zmartwioną, ponieważ tak właśnie jest, Lucy. Widzisz, ktoś włamał się do komputera w moim biurze w mieście.
Nie odpowiedziała; czekała.
Upiłam łyczek szkockiej.
– Nie jestem pewna, czy ta osoba zobaczyła jakiekolwiek ważne informacje, ale gdybym mogła wyjaśnić, kto to zrobił i w jaki sposób, ogromny ciężar spadłby mi z serca.
Nadal nic.
Ciągnęłam temat.
– Jeżeli nie dowiem się prawdy, mogę się znaleźć w poważnych tarapatach, Lucy.
To ją zaniepokoiło.
– Dlaczego miałabyś mieć kłopoty?
– Ponieważ informacje przechowywane w mojej bazie danych są bardzo poufne – wyjaśniłam cierpliwie. – Ważni ludzie w mieście, politycy, bardzo niepokoją się tym, że te poufne informacje w jakiś sposób trafiły do gazet. Martwią się, że ktoś mógł je wyciągnąć z mojego komputera.
Читать дальше