– Pani detektyw, mam się już lepiej. Doktor West mi pomógł. Może pani nie wierzyć, ale taka jest prawda. Proszę go spytać.
Terri skinęła głową.
– Nie omieszkam. Zdajesz sobie sprawę, że nawet przejeżdżając obok tych szkół ze swoim terapeutą, złamałeś warunki zwolnienia?
– On mówił co innego. Że mój kurator się na to zgodził. Poza tym nie zatrzymywaliśmy się.
Terri znów pokiwała głową. Nie wierzy mu, stwierdził Adrian. I ma rację.
– W porządku, sprawdzę. To wszystko. – Zamknęła notes i skinęła ręką na Adriana. Nagle znieruchomiała i spytała: – Kto to jest Jennifer Riggins?
Mark Wolfe był wyraźnie zbity z tropu.
– Kto?
– Jennifer Riggins. Gdzie ona jest?
– Nie znam żadnej…
– Jeśli kłamiesz, wrócisz za kratki.
– Nie znam tego nazwiska. Nigdy go nie słyszałem.
Terri znów wyjęła notes i coś sobie zapisała.
– Okłamywanie funkcjonariusza policji to przestępstwo, rozumiesz?
– Mówię prawdę. Nie wiem, o kim pani mówi.
Adrian widział w jego twarzy wiele rzeczy. To nadzwyczajne, jak facet miesza prawdę z kłamstwami, pomyślał.
– Coś mi się widzi, że jeszcze tu do ciebie wrócę – powiedziała Terri. – Nie planujesz nigdzie wyjechać, co?
To nie było pytanie. To był rozkaz. Odwróciła się do Adriana.
– No dobrze, profesorze, na dzisiaj wystarczy.
Adrian sądził, że miał ze sto pytań, na gorąco jednak żadne nie przychodziło mu do głowy. Zrobił krok naprzód i odniósł wrażenie, że ktoś szepcze mu na ucho. Brian. Na pewno on. Zatrzymał się.
– Ma pan komputer? – wypalił. Wolfe przytaknął.
– Do czego go pan używa?
– Do niczego. Korzystam z poczty elektronicznej, sprawdzam wyniki sportowe.
– Kto do pana pisuje?
– Znam trochę ludzi. Z niektórymi się przyjaźnię.
– Nie wątpię – prychnęła Terri. – Zabiorę go.
– Musi pani mieć nakaz.
– Jesteś pewien?
Wolfe się zawahał.
– Przyniosę go. Jest w moim pokoju.
– Pójdziemy z tobą.
Poszli za Wolfe'em przez kuchnię. Łypnął spode łba na matkę, kiedy spytała:
– Mogę już robić na drutach? Kim są twoi znajomi?
Otworzył drzwi swojej sypialni. Adrian zobaczył porozrzucane ubrania robocze. Kilka wymiętych świerszczyków, parę książek, małe biurko z laptopem. Wolfe poszedł odłączyć komputer od prądu. Podał go Terri.
– Kiedy mogę…
– Jutro albo pojutrze. Hasło?
Wolfe milczał.
– Hasło! – powtórzyła ostrzej.
– Candyman – odparł.
Wzięła komputer.
– No, no. Faktycznie robisz postępy. – Wsunęła laptop pod pachę.
Za łatwo go oddał, pomyślał Adrian. Nie mógł tego zrozumieć. Mimo to szybko odwrócił się i usiłował zobaczyć, co pokój mówi o jego właścicielu. Żałował, że nie może odczytać tytułów książek. Podejrzewał, że jedna z szuflad jest pełna płyt. Sam pokój jednak był surowy, pusty. Łóżko, komoda, biurko i twarde drewniane krzesło. Mało rzeczy, które cokolwiek mówiły.
I może to właśnie wiele mówiło.
Kiedy odwrócił się, żeby wyjść za panią detektyw i ekshibicjonistą, usłyszał szept. Substytut.
Ta myśl przemknęła bardzo szybko, przeleciała mu przez głowę prawie jak piasek przez palce.
Obejrzał się. Nikogo. Nie potrafił odgadnąć, co to słowo miało znaczyć. Zaniepokojony wyszedł za detektyw Collins i przestępcą.
Stary profesor i Terri jechali w milczeniu.
Detektyw Collins położyła komputer na tylnym siedzeniu świadoma, że to tak naprawdę żaden dowód i że przeszukanie jego zawartości zapewne okaże się stratą czasu. Dręczył ją związek między przestępcą a Scottem Western – ale na razie widziała w tym wyłącznie czysty zbieg okoliczności. Była pewna, że Mark nie powiedział jej całej prawdy, ale nie wyczuła żadnego kłamstwa, które mogłoby naprowadzić ją na taki czy inny trop. Bębniła palcami w kierownicę, jadąc w ciemności do domu profesora.
Cały czas dziwnie milczał.
– Co pana gryzie? – spytała raptownie.
Wydawało się, że zanim odpowiedział, musiał ujarzmić zaprzątające go myśli albo wspomnienia.
– Jennifer – odparł cicho. – Jakie są szanse na to, że ją znajdziemy, pani detektyw?
– Małe. Wbrew temu, co się ludziom wydaje, w naszym społeczeństwie nie tak trudno zniknąć. Ani sprawić, żeby ktoś zniknął.
Adrian się zamyślił.
– Sądzi pani, że w tym komputerze jest coś…
Nie dała mu dokończyć.
– Nie.
Odwrócił się do niej, jakby oczekiwał bardziej szczegółowej odpowiedzi. Uległa.
– Na pewno będą jakieś bulwersujące rzeczy. Może zwykła pornografia. Nie zdziwiłabym się, gdyby w jakimś pliku ukryto porno z dziećmi. Albo jeszcze coś innego, co wskazuje, że poczciwy doktor West nie jest tak dobrym terapeutą, za jakiego się zapewne ma… ale coś o Jennifer? Nie. Nie sądzę. Sprawdzę. Ale nie jestem optymistką.
Adrian pomału pokiwał głową.
– Całe to spotkanie dało mi do myślenia – powiedział głosem tylko trochę głośniejszym od szeptu. – Nigdy jeszcze nie rozmawiałem z takim człowiekiem. Pouczające doświadczenie.
– Usłyszał pan coś, co by nam pomogło? – Terri zadała to pytanie bardziej przez grzeczność. Nie sądziła, że rzeczywiście mógł zauważyć coś ważnego.
– To tak pracują detektywi? Aż tak szybko przetwarzają informacje…?
Zaśmiała się.
– To nie sala wykładowa, profesorze. Często czasu jest mało i trzeba jak najszybciej zdobyć odpowiedzi. W wydziale zabójstw mówi się o pierwszych czterdziestu ośmiu godzinach. Rany, jest nawet program telewizyjny pod tym tytułem. Zależnie od przestępstwa ten czas może być krótszy albo dłuższy. Ale po jego upływie trzeba mieć jeśli nie odpowiedzi, to chociaż pojęcie o tym, gdzie ich szukać. – Spoważniała i westchnęła. – W przypadku Jennifer ten czas dawno minął.
– Potrzeba jej więcej czasu – powiedział Adrian ni stąd, ni zowąd. – Oby go miała.
Terri uświadomiła sobie, że nie czuje niechęci do tego starego człowieka. Na pewno szczerze chciał pomóc. To było dla niej swoistym objawieniem; cywile przez swoją nieporadność zazwyczaj tylko zawadzają policji. Za dużo oglądają telewizji i wmawiają sobie, że naprawdę coś wiedzą. Przeszkadzają, nie pomagają. Tak ją uczono i tak wynikało z jej doświadczeń. Z drugiej strony, obok niej siedział stary człowiek, który płynnie przechodził od przenikliwych spostrzeżeń poprzez uporczywe nalegania do odlotu na inną planetę, ale w niczym nie przypominał większości natrętów i świętoszków, z jakimi musiała się użerać.
Zatrzymała wóz przed jego domem.
– Transport pod same drzwi – powiedziała.
– Dziękuję. – Adrian wysiadł. – Gdyby pani się czegoś dowiedziała, proszę zadzwonić…
– Profesorze, pracę śledczą niech pan zostawi mnie. Jeśli będę potrzebowała pańskiej pomocy, dam znać.
Miała wrażenie, że był głęboko zawiedziony.
Jennifer zniknęła, a on wini za to siebie, pomyślała Terri.
Jest różnica między policją, dla której najstraszniejsze tragedie są częścią codziennej rutyny, a ludźmi, którzy przypadkiem stykają się z jakimś przestępstwem i sądzą, że to czyni ich kimś wyjątkowym. Tak dalece wykracza to poza ich codzienność, że nie tylko fascynuje, ale i może stać się obsesją. Jednak dla takiej policjantki jak Terri to, co się stało, było normalne. Tragiczne, ale normalne.
Adrian odsunął się od samochodu i patrzył za nim dotąd, aż zniknął w oddali.
Читать дальше