– To profesor Thomas – poinformowała. – Pomaga mi w śledztwie. Mamy do pana kilka pytań.
I znów Mark Wolfe odpowiedział jak zdarta płyta.
– Nic nie zrobiłem… – tyle że tym razem dodał: -…nic złego.
Stanowczy głos pani detektyw jakby ściągnął Adriana znad krawędzi przepaści. Profesor skupił wzrok na przestępcy. Złapał się na tym, że zmaga się z własną pamięcią, przekonuje samego siebie, że dawniej godzinami obserwował zachowanie zwierząt laboratoryjnych, a potem prowadził niezliczone doświadczenia na ochotnikach. Analizował różne typy i poziomy strachu, interpretował szeroki zakres zachowań. Teraz muszę zrobić to samo, wmawiał sobie. Przyglądał się mężczyźnie: wypatrywał charakterystycznych objawów wewnętrznej paniki, szukał oznak kłamstwa, nasłuchiwał niuansów wskazujących, że facet oszukuje. Drgnienie powieki. Ruch głowy. Zmiana tonu głosu. Drżenie ręki. Pot na czole.
– Zgodnie z warunkami pańskiego zwolnienia musi pan mieć stałe zatrudnienie…
– Mam pracę. Wiecie o tym. Sprzedaję elektronikę i AGD.
– I nie wolno panu przebywać na placach zabaw i w pobliżu szkół…
– Widzieliście, żebym złamał jakąś zasadę?
Adrian zauważył, że Wolfe nie odpowiedział: „Nie, nie byłem na żadnym placu zabaw ani w pobliżu żadnej szkoły”. Liczył, że nie umknęło to Terri Collins.
– I ma pan obowiązek raz w miesiącu zgłaszać się do kuratora…
– Tak robię.
Oczywiście, ten jeden telefon zapewnia ci wolność, skomentował w duchu Adrian.
– Powinien pan też poddawać się terapii…
– Mhm. Wielkie rzeczy.
Terri się zawahała.
– I co, pomaga?
– Nie wasz interes – wypalił.
Adrian przypuszczał, że Terri Collins wybuchnie gniewem, ale ona zachowała matowy, spokojny, urzędniczy ton. Był pod wrażeniem.
– Ma pan obowiązek odpowiedzieć na moje pytania, czy to się panu podoba, czy nie, w przeciwnym razie złamie pan warunki zwolnienia. Jak pan chce, mogę zaraz zadzwonić do pańskiego kuratora i spytać, co sądzi o pańskiej odmowie rozmowy ze mną. Tak się składa, że wpisałam do notesu jego numer.
Adrian domyślał się, że to blef, ale nieustępliwy ton w głosie pani detektyw wskazywał, że sama groźba skontaktowania się z kuratorem wystarczy.
Wolfe się zawahał.
– Pan doktor mówił, że terapia to sprawa poufna. Między nim a mną.
– Tak jest w większości przypadków. Nie w pańskim.
Wolfe zerknął niepewnie na matkę, która zasiadła w fotelu przed szerokoekranowym telewizorem, jakby Adriana, detektyw Collins i jej syna w ogóle nie było w pokoju. Właśnie sięgała po pilot.
– Mamo! – zawołał nagle. – Nie teraz. Idź do kuchni.
– Kiedy już czas – zaprotestowała.
– Niedługo. Ale jeszcze nie.
Kobieta niechętnie wstała i wyszła. Zaczęła krzątać się w kuchni. Po chwili dobiegł stamtąd brzęk szkła tłukącego się w zlewie i jęk frustracji, który przeszedł w potok przekleństw. Syn spojrzał w tamtym kierunku z chmurną miną. Jakby przewidując jego reakcję, matka krzyknęła:
– To nic takiego. Zaraz posprzątam.
– Szlag by to trafił – wycedził Wolfe. – Ciągle to samo. -Odwrócił się i przeszył wzrokiem Terri Collins. – Sama pani widzi, jak mi ciężko. Ona jest chora, a ja muszę… – przerwał. Zrozumiał, że panią detektyw ani trochę nie obchodzą trudy życia z osobą tkwiącą w mackach tej choroby.
– Pańska terapia – przypomniała ostro.
– Chodzę co tydzień – odparł ponuro. – Robię postępy. Tak twierdzi doktor.
– Proszę wytłumaczyć, co pan przez to rozumie – zażądała Terri.
Wolfe zrobił lekko zdezorientowaną minę.
– Postępy to postępy i tyle.
– Wyrażaj się bardziej precyzyjnie, Mark.
Adrian zauważył, że zwróciła się do niego po imieniu. Rozbrajające.
– Cóż… – zaczął Wolfe. – Nie jestem pewien, co…
Patrzyła na niego groźnie. Charakterystyczne spojrzenie detektywa: „musisz się lepiej postarać”. Prawie takim samym wzrokiem Adrian mierzył dobrze zapowiadających się studentów, którzy zawodzili jego oczekiwania.
– …Pomaga mi pohamować moje pragnienia – powiedział Wolfe.
„Pragnienia” to marny substytut „żądz”, pomyślał Adrian.
– Jak?
– Rozmawiamy.
– Mówiłeś, że jak się twój doktor nazywa?
– Nie mówiłem.
– Dlaczego?
Wzruszył ramionami.
– Chodzę do doktora Westa. Ma gabinet w mieście. Chce pani jego numer i adres?
– Nie. Już mam.
Adrian słuchał uważnie. Terapia kognitywno-behawioralna. Terapia awersyjna. Terapia realistyczna. Terapia akceptacji. Programy dwunastu kroków. Znał całe mnóstwo programów terapeutycznych i ich małą skuteczność w przypadkach takiej parafilii jak ekshibicjonizm. Chciałby usłyszeć, jak newage'owski terapeuta Scott West leczy kogoś dotkniętego prehistoryczną przypadłością.
– Gdzie poznałeś doktora Westa?
– W jego gabinecie.
– Spotykacie się też gdzieś indziej?
Przestępca na chwilę się zawahał. Błąd.
– Nie.
Terri milczała. Srogie spojrzenie.
– Spróbujmy jeszcze raz… Spotykacie się…
– Raz zabrał mnie na przejażdżkę.
– Dokąd?
– Mówił, że to część terapii. Że to bardzo ważne, żebym pokazał samemu sobie, że panuję nad…
– Dokąd cię zabrał? Wolfe odwrócił wzrok.
– Przewiózł mnie koło paru szkół.
– Których?
– Jedna to liceum, druga to podstawówka dwie przecznice dalej. Nazwy nie pamiętam.
– Na pewno?
Kolejne zawahanie.
– Imienia Kennedy'ego.
– Nie Wildwood School ani Fort River?
– Nie – wymamrotał. – Obok tych nie przejeżdżaliśmy.
Collins chwilę milczała.
– Ale ich nazwy znasz i założę się, że adresy też.
Odwrócił głowę, ale nie ruszył się z miejsca. Nie musiał nic mówić, odpowiedź była oczywista. Adrian sądził, że facet mógłby też podać rozkład dnia w każdej ze szkół – o której lekcje się zaczynają, o której kończą i kiedy dzieci wychodzą na długiej przerwie na plac zabaw. Pani detektyw coś sobie powoli zanotowała i wróciła do tematu.
– Czyli przejechaliście koło szkół. Zatrzymywaliście się?
– Nie.
Adrian wiedział, że to kłamstwo.
– Skazali cię za bezprawne uwięzienie… – zaczęła Terri.
– Tylko podwiozłem tę dziewczynę – przerwał. – To wszystko. Palcem jej nie dotknąłem…
– Podwiozłeś ją z rozpiętym rozporkiem.
Zasępił się i zacisnął usta.
– Byłeś kiedyś u doktora w domu?
Ten zwrot rozmowy wyraźnie go zaskoczył.
– Nie – wykrztusił.
– Wiesz, gdzie mieszka?
– Nie.
– Poznałeś jego rodzinę?
– Nie. To nie jest częścią terapii.
– O czym rozmawiacie?
– Pyta mnie, co myślę i czuję, kiedy widzę… – zaciął się na tym słowie i wziął głęboki wdech. – Chce, żebym opowiadał o wszystkim, co mi przychodzi do głowy. Mówię mu prawdę.
Jest ciężko, ale uczę się panować nad sobą. Nie potrzebuję… – znów zamilkł.
Adrian był wręcz zahipnotyzowany tym, jak Terri ciągnie przestępcę za język, a jednocześnie nie daje po sobie poznać, do czego zmierza. Kiedy jednak usłyszał ostatnie słowa Wolfe'a, coś drgnęło w głębi jego wyobraźni. Nie był pewien, co takiego, miał tylko wrażenie, że to niezmiernie istotne. Próbował sobie przypomnieć własne badania prowadzone w laboratoriach. Bodziec, pomyślał. Reakcje badanego pozostawały w normie, dopóki nie pojawiał się dodatkowy bodziec. Wtedy zdolność do panowania nad emocjami zmieniała się, a czasem zanikała zupełnie. Kiedy w kinie widzimy, jak z ciemności wyskakuje oprych z nożem, krzyczymy. Kiedy tracimy panowanie nad samochodem na oblodzonej jezdni, tętno, aktywność gruczołów, fale mózgowe, wszystko to się wzmaga, bo walczymy z panicznym strachem. Utrata panowania. Zastanawiał się, czy jego żona była przerażona, kiedy wpadła samochodem na dąb. Nie, pomyślał, odczuła ulgę, bo sądziła, że tego właśnie chciała. Adrian przechylił głowę, nasłuchując głosu żony, ale nie wychwycił żadnego dźwięku. Było za to co innego. Uczucie, jakby ktoś położył dłoń na jego ramieniu i chciał zmusić go do tego, żeby się odwrócił i coś zobaczył. Uścisk niby-dłoni stawał coraz bardziej natarczywy. Adrian jednak dalej patrzył na ekshibicjonistę. Coś tak zwyczajnego jak widok grupki uczniów u tego człowieka wywoływało fantazje. Inni widzieli bawiące się dzieci. Mark Wolfe widział obiekty pożądania. Adrian nagle zapragnął znienawidzić zamiast zrozumieć. Nienawiść jest dużo łatwiejsza.
Читать дальше