W tej chwili kończyła posiłek – zimne spaghetti z tłustymi klopsikami z puszki – i piła wodę z butelki, przez cały czas świadoma, że kobieta jest z nią w pokoju, obserwuje i czeka. Kiedy jadła, nie było żadnych rozmów ani gróźb. Z tego, co Jennifer mogła stwierdzić, jej sytuacja się nie zmieniła. Nadal miała na sobie tylko skąpą bieliznę, nie licząc przepaski na oczy i obroży z łańcuchem na szyi. Znała już na pamięć drogę do oddalonego o półtora metra sedesu turystycznego. Ktoś musiał go opróżnić, kiedy spała. I Bogu dzięki. Silna woń środka odkażającego tłumiła zapach jedzenia, o ile w ogóle czymkolwiek pachniało.
W każdych innych okolicznościach zmarszczyłaby nos, zaprotestowała i nie wzięła tego paskudztwa do ust. Tak jednak postąpiłaby w swoim poprzednim życiu, które wydawało się bezpowrotnie utracone. To Jennifer z jej rojeń albo wspomnień miała ojca, którego zabił rak, marudną matkę i zboczonego przyszłego ojczyma, nijaki dom na przedmieściach i mały pokój, gdzie ukrywała się ze swoimi książkami, komputerem i pluszakami i marzyła o innym, ciekawszym życiu. Tamta Jennifer chodziła do nudnej szkoły i nie miała żadnych przyjaciół. Tamta Jennifer głęboko nienawidziła swojej codziennej egzystencji. Tamta Jennifer jednak zniknęła. Może kiedyś żyła, dziś już nie. Nowa Jennifer, uwięziona Jennifer zdawała sobie sprawę, że musi kurczowo trzymać się życia. Jeśli tamci każą jej ćwiczyć, będzie ćwiczyć. Cokolwiek dadzą do jedzenia, zje, bez względu na smak.
Wylizała półmisek do czysta, żeby nie zostawić okruszka; potrzebowała wszystkiego, co dodałoby jej sił.
Znieruchomiała, kiedy usłyszała odgłos otwieranych drzwi.
Kobieta schyliła się z cichym szelestem, zabrała tacę i ruszyła do wyjścia. Jennifer obróciła głowę w stronę dźwięku i czekała, aż nastąpi jakaś wymiana słów.
Usłyszała szepty. Nie mogła wychwycić o czym.
Doleciało jakieś chlupotanie. Próbowała sobie wyobrazić, co to może być. Brzmiało jak nadciągająca fala.
Wyczuła, że ktoś idzie przez pokój. Nie ruszała się, ale zdała sobie sprawę z czyjejś bliskości. Pociągnęła nosem. Zapach mydła.
– No dobrze, Numerze 4, musisz się obmyć.
Wydała zduszony okrzyk.
To był głos mężczyzny, nie kobiety. Zimny, monotonny.
– Pół metra od brzegu łóżka stoi wiadro z wodą. Tu masz ręcznik i myjkę. A tu mydło. Stań obok wiadra. Umyj się. Nie próbuj odsłonić oczu. Stoję obok.
Jennifer skinęła głową. Gdyby była starsza – gdyby zaliczyła pracę w Korpusie Pokoju, szkolenie wojskowe, kurs survivalu czy choćby harcerstwo – potrafiłaby się umyć tylko kostką mydła i małą ilością wody. Ale kiedy jeździła pod namiot z ojcem, zanim umarł, zawsze mieli w pobliżu łazienki i prysznice albo przynajmniej rzekę czy staw, żeby się wykąpać. Tym razem jest inaczej. Zrozumiała, że najważniejsza będzie precyzja.
Ostrożnie zwiesiła nogi z łóżka. Palcem u nogi wymacała wiadro. Schyliła się i dotknęła wody. Letnia. Zadygotała.
– Rozbierz się.
Zamarła.
Przeszyła ją fala gorąca. Nie chodziło o wstyd. Raczej o upokorzenie.
– Nie, ja… – zaczęła.
– Nie pozwoliłem ci mówić, Numerze 4 – warknął mężczyzna.
Podszedł bliżej. Wyobraziła sobie, że zacisnął pięść i że lada moment ją pobije. Albo zrobi coś gorszego.
Sparaliżowało ją elektryczne wręcz zmieszanie. Kotłowały się w niej zahamowania, których mieć już nie powinna, pragnienie, by zachować resztki poczucia własnego ja, wątpliwości co do tego, gdzie jest i czego się od niej oczekuje, i nieustające pytanie „jak przeżyć?”
– Woda stygnie – ponaglił głos.
Nigdy się nie rozbierała przed chłopakiem ani dorosłym mężczyzną.
Czuła, że oblewa się rumieńcem, że jej skóra czerwienieje z zażenowania.
Nie chciała być naga – nawet jeśli już teraz niedużo jej do tego brakowało i pewnie obserwowali ją, kiedy korzystała z sedesu. Jednak myśl, że miałaby zdjąć te dwie ostatnie skąpe części ubrania, budziła w niej przerażenie silniejsze od wstydu. Bała się, że potem ich nie znajdzie albo że mężczyzna je zabierze i wtedy ona tak zostanie całkiem goła.
Jak małe dziecko, pomyślała.
I w tej samej chwili zrozumiała, że nie ma wyboru. Mężczyzna wyraził się jasno.
Jakby na podkreślenie tego rzucił:
– Czekamy, Numerze 4.
Powoli rozpięła stanik i położyła go na brzegu łóżka. Potem zdjęła majtki. To prawie bolało. Jedną dłoń natychmiast opuściła, usiłując zasłonić łono. Drugą zakryła małe piersi. Czuła na sobie oczy mężczyzny, ich spojrzenie paliło, przesuwało się po jej skórze, oglądało ją jak kawałek mięsa.
– Do roboty – zażądał.
Schyliła się wstydliwie. Zamoczyła i namydliła myjkę w wodzie. Potem wstała i powoli, systematycznie, zaczęła się myć. Stopy. Nogi. Brzuch. Piersi. Pachy. Szyję. Twarz – tak, by nie zsunąć opaski, z całą skromnością, na jaką było ją stać.
Ku jej zdumieniu, dotyk piany z mydła wydał się wręcz erotyczny. Mycie się sprawiało jej przyjemność, jakiej w życiu nie zaznała. Pokój, łańcuch na szyi, łóżko – wszystko zniknęło. Tak jakby zmywała z siebie strach. Jej zahamowania szybko się ulotniły. Przejechała myjką po piersiach, potem po kroczu i udach. Czuła się, jak gdyby ktoś ją pieścił. Kąpiel nago w słonych falach na Cape, zabawa w wartkim nurcie rzeki w gorące sierpniowe popołudnie – to uczucia, które mogła porównać z tym, czego doznawała w tej chwili. Mocno szorowała skórę, pragnęła zetrzeć wierzchnią warstwę, zrzucić ją jak wąż naskórek; chciała lśnić. Była świadoma, że mężczyzna patrzy, ale ilekroć poczucie wstydu usiłowało zmącić rozkosz mycia się, powtarzała sobie w duchu: „Pieprz się pieprz się pieprz się pieprz się, bydlaku”, jak jakąś mantrę. Wtedy czuła się jeszcze lepiej.
Sięgnęła do ramienia i nagle usłyszała:
– Nie. Tam nie.
Znieruchomiała.
Mężczyzna mówił dalej – cicho, ale stanowczo.
– Na podbrzuszu, przy biodrze, blisko krocza wyczujesz coś w rodzaju plastra. Nie ruszaj tego.
Jennifer wymacała to, co opisał głos. Skinęła głową.
– Moje włosy – powiedziała. Rozpaczliwie pragnęła umyć włosy.
– Kiedy indziej – stwierdził.
Myła się dalej, na przemian myjką i mydłem. Jeszcze raz ochlapała twarz. Krawędzią myjki – nie bacząc na ohydny smak – przetarła zęby i dziąsła. Opłukała każdą część ciała, do której mogła sięgnąć, raz, potem drugi.
– Wystarczy – zdecydował mężczyzna. – Włóż myjkę do wiadra. Wytrzyj się ręcznikiem. Ubierz się. Wróć do łóżka.
Wykonała polecenie. Przetarła ciało szorstkim bawełnianym ręcznikiem. Potem, jak niewidomy, po omacku odszukała obok łóżka bieliznę i włożyła ją, żeby choć odrobinę zakryć swoją nagość.
Odgłos podnoszonego wiadra, potem stłumione kroki w stronę drzwi.
Nie wiedziała, co ją w tym momencie opętało. Może sprawił to przypływ energii, którą gimnastyka dostarczyła sercu i mięśniom, może siła po jedzeniu, a może fakt, że po „kąpieli” czuła się jak nowo narodzona; w każdym razie odchyliła głowę, sięgnęła dłonią do twarzy i pod wpływem impulsu uniosła krawędź przepaski, tylko na ułamek sekundy.
Michael odstawił wiadro, zdjął czarne obcisłe kalesony i kominiarkę. Włożył znoszone dżinsy i wszedł na górę, do reżyserki. Linda pisała coś w zapamiętaniu, wciąż w swoim szeleszczącym skafandrze ochronnym. Nie podniosła głowy.
Читать дальше