Akt obnażania się pobudza wyobraźnię.
Terri słyszała w każdym jego słowie wyważony ton wykładowcy.
– No dobrze, wszystko to pięknie, ale co on ma wspólnego…
– Dziś po pracy poszedł na terapię do Scotta Westa.
Terri nie zareagowała od razu. Zasada numer jeden w pracy gliniarza: utrzymuj minę pokerzysty. Tak naprawdę aż się w niej zagotowało. Słowa profesora zasługiwały na uwagę z kilku powodów. Skąd wiedział, że to było po pracy? Dlaczego go śledził? Odęła usta i postanowiła zachować zimną krew.
– No i? – spytała.
– Nie wydaje się to pani dziwne? Może nawet istotne dla śledztwa?
– Owszem, profesorze.
Odrobina niechętnej szczerości.
– Z tego, co pamiętam, upierał się, że żaden z jego obecnych i byłych pacjentów nie może mieć nic wspólnego z…
– Tak. Też to słyszałam, profesorze Thomas. Ale stawia pan hipotezy, których ja na razie wolałabym… – urwała. Nie chciała wyjść na idiotkę.
Adrian zmrużył oczy, skupił na niej wzrok.
– Nie sądzi pani, że wypadałoby to sprawdzić? – Ostatnie słowo powiedział z naciskiem.
– Tak. Tak sądzę.
Na chwilę zapadła cisza.
– Pani detektyw, jeśli nie będzie pani jej szukać, ja się tym zajmę.
– Szukam, profesorze. Ale to nie tak, że zajrzę pod kamień, do szuflady czy za drzwi i tam będzie. Zniknęła i są pewne sprzeczne elementy… – Znów przerwała w pół zdania. Sięgnęła pod papiery zgromadzone na biurku i wzięła przygotowaną przez siebie ulotkę. U góry, pod słowem „Zaginęła”, zdjęcie Jennifer. Dalej: jej najważniejsze dane, numery kontaktowe. Takie ogłoszenia ogląda się na co dzień w komisariatach policji. Są tylko trochę obszerniejsze od własnej roboty ogłoszeń o zaginionym psie lub kocie, rozwieszanych na drzewach i słupach telefonicznych na przedmieściach. – Szukam – powtórzyła. – Rozesłałam to do wszystkich jednostek policji w Nowej Anglii.
– Jak starannie będą prowadzić poszukiwania?
– Chyba nie liczy pan, że na to odpowiem?
– Pani detektyw, jest różnica między szukaniem kogoś a czekaniem, aż ktoś zgłosi, że tego kogoś zauważył.
Zmrużyła oczy. Nie podobało jej się, że jakiś facet poucza ją, na czym polega jej praca.
– Znam tę różnicę, profesorze – odparła zimno.
Adrian wbił wzrok w zdjęcie Jennifer. Uśmiechała się, na pozór wolna od wszelkich trosk.
I on, i detektyw Collins wiedzieli, że ten obraz kłamie.
Adrian zawahał się. Zobaczył, że jego dłoń zaciska się i zaczyna miąć ulotkę, jakby się bał, że jeśli jej mocno nie chwyci, wysunie mu się z ręki.
Cofnął się o krok. W głowie huczały mu dziwne dźwięki – nie znajome głosy, tylko odgłosy rwanego papieru albo wyginającego się metalu. Czuł w sobie pustkę, dotkliwy głód, choć tak naprawdę nie miał ochoty nic jeść. Mięśnie jego ramion naprężyły się, plecy zesztywniały, jak gdyby za długo stał zgarbiony. To było coś jak przemęczenie biegacza, skutek nadmiernego wysiłku w upalny dzień. Walczył z pragnieniem, żeby odpocząć. Przekonywał samego siebie, że nie może teraz przestać, zrobić sobie przerwy, zamknąć oczu nawet na chwilę, bo wtedy straci Jennifer na zawsze.
Jennifer jest taka sama jak wszystkie moje halucynacje, pomyślał. Kiedyś istniała, dziś musiał mocno się wysilać, by nie dać jej zniknąć. Wciąż była rzeczywista, ale ledwo ledwo, i wszystko, co mogło nadać jej realność, przybliżało go do celu – do odnalezienia dziewczyny.
Różowa bejsbolówka. Teraz żałował, że oddał ją matce Jennifer. To coś rzeczywistego, namacalnego. Ciekawe, czy zdołałby jak pies gończy wywęszyć na czapce zapach nastolatki i podążyć jego tropem.
Oddychał szybko.
Znany przestępca seksualny powiązany z rodziną Jennifer. To musi coś znaczyć. Nie wiedział co.
– Profesorze?
Pójdzie sam.
– Profesorze?
Stanie twarzą w twarz z tym człowiekiem. Zmusi go, by wyznał mu coś, co pomoże odszukać Jennifer.
– Profesorze!
Spojrzał w dół – ściskał krawędź biurka detektyw Collins tak mocno, że aż zbielały mu kłykcie.
– Tak?
– Dobrze się pan czuje?
Terri patrzyła, jak czerwona twarz Adriana powoli odzyskuje normalny kolor. Odetchnął głęboko.
– Słucham? Czy coś…
– Sprawiał pan wrażenie, jakby był myślami gdzie indziej. A potem próbował pan podnieść moje biurko. Nic panu nie jest? Na pewno?
– Tak. Przepraszam. To starość. I te nowe leki, o których pani mówiłem. Czasem bywam rozkojarzony.
Spojrzała na niego. Nie jest aż tak stary, pomyślała. I kłamie. Powoli wypuścił powietrze.
– Przepraszam, pani detektyw. Bardzo się wciągnąłem w tę sprawę. Ona mnie, hm, fascynuje. Mam nieodparte wrażenie, że moja wiedza i doświadczenie w psychologii mogą się przydać. Nie wątpię, że macie swoje procedury i musicie przestrzegać reguł. W moim fachu to też ważne. Wiedza bez ustanowionego schematu postępowania często jest bezużyteczna, bez względu na to, jak cenna się wydaje.
Terri odebrała to jako kolejny wykład, ale tym razem jej to tak nie drażniło. Ten stary człowiek chce dobrze, stwierdziła w duchu. Nawet jeśli co rusz odpływa myślami, jakoś się dogadujemy. I to nie leki tak na niego działają. Patrzyła na Adriana w skupieniu, usiłowała wyczuć, dlaczego jest tak roztargniony. On jednak inaczej zinterpretował jej spojrzenie. Wzruszył ramionami.
– Jeśli pani chce, po prostu zajmę się tym sam…
Tego nie chciała.
– Od takich spraw jest policja.
Uśmiechnął się.
– Oczywiście. Ale z mojego punktu widzenia, policyjne metody w tym przypadku na niewiele się zdadzą.
– Proszę?
– Pani detektyw, pani wciąż usiłuje ustalić, do jakiego przestępstwa doszło, żeby przypisać je do określonej kategorii i zająć się nim zgodnie z przyjętą procedurą. Ja nie mam takich ograniczeń. Wiem, co widziałem. Znam się na zachowaniu człowieka, przez całe życie badałem reakcje zwierząt i ludzi na określone bodźce. Dlatego pani postępowanie w tej sytuacji niezbyt mnie zaskakuje.
Terri zatkało.
– Cóż, widać byłem naiwny, sądząc, że policja cokolwiek zrobi – ciągnął Adrian.
Terri uważnie mu się przyglądała. Nie rozumiała, jak to możliwe, że profesor w jednej chwili jest skoncentrowany, stanowczy i konkretny, a zaraz potem sprawia wrażenie, jakby wiatr, którego nie widziała, nie czuła ani nie słyszała, wywiał go w zupełnie inne miejsce.
– Chyba już pójdę…
– Moment. Dokąd chce pan iść?
– Cóż, nieczęsto miałem okazję rozmawiać z przestępcami seksualnymi. Przynajmniej świadomie, bo tak naprawdę nigdy nie wiemy wszystkiego o ludziach, z którymi stykamy się na co dzień. Ale ten mężczyzna to dla mnie dobry punkt wyjścia.
– Nie – sprzeciwiła się ostro Terri. – To będzie utrudnianie śledztwa.
Adrian pokręcił głową i uśmiechnął się cierpko.
– Doprawdy? Nie sądzę. Mam wrażenie, że nie życzy sobie pani mojej pomocy, więc pozostaje mi pójść swoją drogą.
Terri gwałtownie złapała Adriana za rękę. To nie był brutalny chwyt twardego gliniarza, który zamierza zastraszyć podejrzanego; po prostu nie chciała, żeby wyszedł.
– Proszę poczekać. Chyba nie dość dobrze się zrozumieliśmy. Wie pan, że mam pracę do wykonania i…
– Ta sprawa mnie interesuje. Uczestniczę w niej bez względu na to, co pani o tym sądzi. Nie byłbym taki pewien, czy pani pracę można stawiać wyżej od mojej fascynacji.
Terri westchnęła. Dobry policjant potrafi wyczuć, na ile dany człowiek będzie uciążliwy, a na ile pomocny. Wszystko wskazywało, że Adrian będzie po trosze taki i taki.
Читать дальше