Same szczury. Ale jeden szczur inny niż pozostałe.
– Obnażał się przed nimi.
– Flecista. Tak gliny nazywają takich gości – powiedział Brian z nutą przechwałki. – Przynajmniej w mieście. Chociaż tu, na zadupiu, pewnie też.
– Być może. Ale spójrz na ostatni wyrok, Brian, a zobaczysz… – Adrian zamilkł. Zerkał to na jasnobrązowy samochód przed nim, to na brata czytającego na tylnym siedzeniu.
– Ach, zamknęli go za… No, no, Audie, jestem pod wrażeniem. Szybko się uczysz.
– Bezprawne pozbawienie wolności.
– Mhm – mruknął na potwierdzenie Brian. – To mniej poważny zarzut niż porwanie… ale coś z tej samej parafii, nie?
– Tak sądzę.
– Nastolatki – prychnął. – I zachciało mu się jedną porwać, co? Ciekawe, co zamierzał potem zrobić? Cóż, to wiele mówi. – Zaśmiał się. – Ale jest jeden problem…
– Wiem. Brak wspólnika. To właśnie muszę zrozumieć…
– Nie trać go z oczu, Audie. Jedzie do miasta.
Ruch się nasilał. Kilka sedanów i pikap przyblokowały mężczyznę w jasnobrązowym samochodzie. Z autobusem szkolnym na ogonie, Adrian manewrował autem, starając się dotrzymać tempa śledzonemu.
– Pamiętam, Brian, jak miałeś ten drogi wóz sportowy…
– Jaguara. No, fajna bryka.
– Gdybyśmy go teraz mieli, łatwiej byłoby nadążyć…
– Sprzedałem go.
– Tak. Nigdy nie mogłem zrozumieć dlaczego. Wydawało mi się, że jesteś w nim szczęśliwy.
– Za szybko jeździłem. Zawsze. Zbyt brawurowo. Jak tylko siadałem za kierownicą, zapominałem nie tylko o ograniczeniach prędkości, ale i o zdrowym rozsądku. Przy setce szalałem, przy stu pięćdziesięciu traciłem rozum, przy dwustu wyłaził ze mnie prawdziwy psychopata. Uwielbiałem ten pęd. Czułem się wtedy wolny. Ale było oczywiste, że w końcu się zabiję. Tyle razy mało nie straciłem panowania nad kierownicą. Wiedziałem, że za bardzo się narażam, że to zbyt niebezpieczne, więc go sprzedałem. Największy błąd w moim życiu. Piękny samochód… dużo lepiej byłoby użyć go do… – urwał i ukrył twarz w dłoniach. – Wybacz, Audie. Zapomniałem. Tak zrobiła Cassie. – Jego głos wydawał się odległy, cichy. – Ona i ja byliśmy zupełnie do siebie niepodobni. Wiem, myślałeś, że się nie lubimy, ale to nieprawda. Po prostu widzieliśmy w sobie nawzajem coś, co nas przerażało. Kto by pomyślał, że oboje opuścimy ten padół w podobny sposób?
Adrian chciał coś powiedzieć, ale nie mógł znaleźć słów. Łzy wzbierały mu w oczach. Słyszał tylko ból w głosie brata, taki sam jak ból w głosie żony, który pamiętał do dziś.
– Dlaczego tego nie zauważyłem? Przecież jestem psychologiem. Mam kwalifikacje…
Brian się zaśmiał.
– Czy Cassie cię z tego nie rozgrzeszyła? Powinna. Hej, uważaj! Gość skręca. A niech mnie. Robota w sam raz dla takiego dziwoląga, nie sądzisz?
Adrian nie odpowiedział. Zobaczył, że beżowy samochód skręca przed hipermarket budowlany – duży magazyn zajmował prawie całą przecznicę na peryferiach miasta. Patrzył, jak mężczyzna wjeżdża na tyły, za tabliczkę z napisem „Parking dla pracowników”.
Adrian zatrzymał się przed sklepem. Zaczekał kwadrans w ciszy. Brian chyba spał na tylnym siedzeniu. Przynajmniej halucynacja milczała. Adrian myślał, co by tu kupić, żeby móc udawać, że cała ta wyprawa ma jakiś inny cel. Tak naprawdę chodziło tylko o to, żeby się upewnić, czy mężczyzna jest w pracy.
– Chodźmy – zwrócił się do Briana. – Trzeba sprawdzić, czy tu zostanie.
Wysiadł i przeszedł przez gigantyczny parking, szurając nogami po makadamie. Przyjeżdżały pikapy i minivany. Do środka wchodzili pracownicy budowlani, hydraulicy, stolarze i zagonieni mężczyźni w typie tatusiów z przedmieścia. Ruszył za nieprzerwanym strumieniem ludzi. Nie oglądał się, czy Brian idzie za nim, choć czuł się samotny, nawet wśród tłumu.
W ogromnym wnętrzu miał chwilę zwątpienia. Sklep był olbrzymi, podzielony na dziesiątki działów – ogrodniczy, pokrycia dachowe, sprzęt kuchenny, narzędzia elektryczne… Niezmierzona ilość towarów i urządzeń zalegała regał za regałem. To tu, to tam przemykali mężczyźni i kobiety w czerwonych kamizelkach z identyfikatorami; wskazywali klientom drogę, udzielali rad. Kasy pikały przy nabijaniu zakupów. Adrian zaczął chodzić w tę i we w tę wzdłuż szeregów płytek i boazerii, zlewów z nierdzewnej stali i kranów, szpachlówek, młotków i wiertarek. Już miał dać za wygraną, kiedy zobaczył swój cel. Mężczyzna, którego szukał, pracował w dziale z elektroniką użytkową i akurat prowadził żywą rozmowę z parą w typie majsterkowiczów, w wieku około trzydziestu lat. Klient kręcił nosem, ale jego partnerka wydawała się mocno przejęta, jakby szczerze wierzyła, że z odpowiednimi narzędziami i instrukcjami sami dadzą radę wymienić instalację elektryczną w domu. Facet miał minę, jaką czasem widzi się u młodych mężów, których obarcza się brzemieniem ponad ich siły, ale nijak nie mogą temu zapobiec. Adrian uśmiechnąłby się, nawet zaśmiał z tego obrazu – nie raz był w takiej samej sytuacji z Cassie – ale gdyby tych dwoje wiedziało, z kim rozmawiają, odskoczyliby z przerażeniem.
Patrzył jeszcze kilka sekund, aż w końcu odwrócił się i wyszedł. Postanowił wrócić za osiem godzin, kiedy przestępca seksualny skończy pracę. Czuł się, jakby coś osiągnął, ale nie był pewien co. Może to po prostu wrażenie zbliżenia się do kogoś, kto mu podpowie, czego powinien szukać.
Jednak niełatwo będzie to z niego wyciągnąć i Adrian nie miał pojęcia, jak tego dokona.
Przez resztę dnia czekał niecierpliwie. Następne materiały wprowadziły go głębiej w świat perwersji. Dalsze badania motywów i elementów tworzyły profil osobowości dewiacyjnej. A w tym wszystkim nie znalazł nic, co wskazałoby mu, gdzie szukać Jennifer. Nie musiał słyszeć nacisków Cassie i Briana, żeby się pospieszył, że czas ucieka, że każda sekunda przybliża dziewczynę do śmierci – o ile jeszcze żyje. Wciąż go pospieszali. I słusznie. Albo nie. Trudno stwierdzić. Po prostu przyjął, że wciąż jest szansa, żeby ją ocalić. Alternatywa była zbyt straszna.
Ocal ją, pomyślał w duchu. Jeszcze nigdy nie ocaliłeś nikogo oprócz siebie.
I naraz zdjął go strach, że jeśli przestanie szukać, Cassie, Brian, a nawet Tommy znikną i zostawią go samego z nieskładnymi, skotłowanymi wspomnieniami i chorobą, która do oporu wykręcała je na wszystkie strony jak gumkę recepturkę.
Dlatego teraz już sam – ciekaw, gdzie Brian, dlaczego Cassie nie wychodzi z domu i dlaczego Tommy odwiedził go tylko raz, i pełen nadziei, że syn jeszcze wróci do świata jego urojeń – znów znalazł się przed hipermarketem budowlanym. Wokół dogasał dzień i Adrian obawiał się, że może nie zauważyć, kiedy mężczyzna wyjdzie ze sklepu.
Mniej więcej wtedy, gdy według jego wyliczeń skończył się ośmiogodzinny dzień pracy, beżowy samochód wyłonił się zza budynku. Adrian trzymał się za nim najbliżej, jak mógł, i obserwował mężczyznę przez przednią szybę, choć w miarę jak zapadał zmrok, przychodziło mu to coraz trudniej.
Spodziewał się, że przestępca wróci do zadbanego domu. Może po drodze zrobi zakupy, ale poza tym dotrze do celu bez żadnych przystanków.
Mylił się.
Mężczyzna skręcił w boczną ulicę i pojechał do miasta. Adrian, zaskoczony, nieostrożnie odbił jego śladem na prawy pas. Ktoś – pewnie student – zatrąbił na niego ostro.
Stare volvo z trudem nadążało.
Beżowy samochód był jakieś trzydzieści metrów z przodu, na ulicy zaraz za główną arterią miasta. Wzdłuż niej biura, bloki mieszkalne i jedna lub dwie pracownie artystyczne tuż za kościołem kongregacyjnym i serwisem komputerów. Śledzony wóz wjechał na mały parking i wsunął się między kilkoma samochodami na jedyne wolne miejsce.
Читать дальше