– Tak. Jako kaleka…
– Bardziej z powodu śmierci Tommy'ego niż przez to, że jechałam setką i rąbnęłam w jakiś cholerny dąb. Tak to już jest, Audie. Wiesz o tym.
– Zostawiłaś mnie zupełnie samego.
– Nie. Nigdy. Tylko umarłam, to wszystko. Musiałam. Przyszedł na mnie czas. Nie mogłam się pogodzić ze śmiercią Tommy'ego. A ty nie wierzyłeś, że dam radę. Ale się mylisz…
– Jak to?
– Nigdy nie byłeś sam.
– Czuję się tak teraz, kiedy też umieram.
– Naprawdę?
Dłonie Cassie pomasowały jego ramiona; łagodnie ugniatały ciało i mięśnie. Wydawała się starsza, rozbita psychicznie jak wtedy, kiedy dostali wiadomość o śmierci ich jedynego dziecka. Całymi dniami wpatrywała się w zdjęcie Tommy'ego, potem obsesyjnie szukała w komputerze informacji o innych reporterach, kamerzystach i dziennikarzach w Iraku. Chciała, żeby oni wszyscy też zginęli, bo wtedy śmierć jej dziecka nie byłaby taka wyjątkowa i przez to stałaby się mniej straszna. Miał wrażenie, że sam teraz zachowuje się podobnie, tyle że w innym celu: żeby znaleźć coś, co powiedziałoby mu, gdzie szukać Jennifer. Nachylił się do komputera i wprowadził nowe kryterium wyszukiwania.
– Kto by przypuszczał… – wymamrotał cicho, zaskoczony. Wpisał do rejestru nazwę swojego małego miasteczka uniwersyteckiego i wyskoczyła lista siedemnastu notowanych przestępców seksualnych. Mieszkali w promieniu kilku kilometrów od uczelni i wszystkich szkół podstawowych. – Kiedy wpuszczałem szczura do labiryntu i robiłem mu zastrzyk… – zaczął. Cassie była blisko, czuł ją przy sobie i widział jej odbicie w monitorze, ale za bardzo się bał, żeby się odwrócić, bo myślał, że wtedy spłoszyłby jej ducha, a lubił mieć ją u boku.
Zawahał się i parsknął śmiechem. Znajome słowa: -…zawsze chciałem go spytać…
– …Co czułeś? Co myślałeś? Dlaczego zrobiłeś to, co zrobiłeś? – Cassie dokończyła za niego z lekkim melodyjnym śmiechem, który rozpoznał z lepszych czasów.
Głośno klepnęła go w plecy, jakby na znak końca masażu.
– A zatem… – usłyszał jej mocny głos. – Idź, spytaj szczura.
Adrian musiał czekać tylko pół godziny, zanim człowiek, którego wybrał z listy siedemnastu zarejestrowanych przestępców seksualnych, pojawił się w drzwiach swojego domu i szybko poszedł do samochodu. Pora była wczesna, mężczyzna miał na sobie tani czerwony krawat i niebieski rozpinany sweter. Niósł wytartą czarną teczkę ze skóry i dla Adriana niczym się nie różnił od innych mieszkańców terenów tuż poza granicą miasteczka uniwersyteckiego, którzy wyruszają jak co rano do nudnej, ale za to stałej pracy zapewniającej małą, ale niezbędną pensję.
W wyglądzie mężczyzny – i ulicy, przy której mieszkał – nie było niczego szczególnego. Już niemłody, ale jeszcze nie w średnim wieku, drobny, niewysoki, piaskowe włosy, okulary w czarnych oprawkach. Pod pachą niósł prostą szarą kurtkę, jakby nie wierzył, że zrobi się cieplej. Miał nijaki wygląd urzędnika, nadawałby się w sam raz na sprzedawcę używanych samochodów albo sortowacza poczty.
Adrian patrzył z auta zaparkowanego po drugiej stronie ulicy, jak facet wsiada do małego beżowego japońskiego wozu. Parterowy wiejski dom, w którym mieszkał z matką – tak wynikało z wydruku Adriana – był schludny, odsunięty od ulicy i świeżo pomalowany. W rzędach ceglanych donic przy drzwiach rosły wczesne niebieskie i żółte kwiaty.
Krótko mówiąc, z pozoru przeciętny człowiek z typowego domu na nijakim osiedlu. Okolica bliższa wiejskiego świata farm i zaoranych pól przygotowywanych do siewu kukurydzy niż gęsto upakowanej energii miasteczka uniwersyteckiego, w którym on i Cassie wychowywali Tommy'ego i uczyli nieprzebraną rzeszę studentów. Ten mężczyzna żył obok głównego nurtu, nawet jeśli główny nurt, jaki znał Adrian – zatłoczone kawiarnie, pizzerie z samymi miejscami stojącymi, księgarnie i sklepy z rękodziełem – był dość banalny. Nie taki jak w Nowym Jorku, Bostonie czy nawet Hartfordzie. Bez codziennych godzin szczytu, bez szaleńczego pracoholizmu, bez niepohamowanego parcia na sukces. Świat akademicki, który dominował w mieście Adriana, był ambitny – ale za szczyt ambicji uważał stały etat profesorski.
Jednak obserwowany człowiek nie należał do żadnego znanego Adrianowi świata.
Był jakby odrębny.
To, że wydaje się przeciętniakiem, nie znaczy, że nim jest, przypomniał sobie Adrian. Zawahał się, co robić.
– Ruszaj szybko! Jedź za sukinsynem – naciskał Brian. – Musisz zobaczyć, gdzie pracuje. Musisz go rozgryźć!
Adrian zerknął w lusterko wsteczne i zobaczył odbicie swojego nieżyjącego brata. To był Brian – adwokat w średnim wieku. Wychylony do przodu machał rękami, jakby pchał Adriana do czynu, popędzał go. Długie włosy miał zmierzwione, potargane, jak gdyby przesiedział całą noc za biurkiem. Jedwabny prążkowany krawat od Brooks Brothers wisiał mu luźno na szyi. Głos był naglący i mocno zniecierpliwiony.
Adrian natychmiast wrzucił bieg i ruszył za przestępcą seksualnym. Brat osunął się na oparcie wyczerpany, ale pełen ulgi.
– Dobrze. Do licha, Audie, nie możesz być tak… niezdecydowany. W tej sprawie z Jennifer trzeba działać dynamicznie. Dlatego od tej pory, ile razy będziesz chciał przyjrzeć się komuś, czemuś, jakiemuś dowodowi albo informacji powoli, spokojnie i ostrożnie jak typowy profesor i uczony, cóż… każ sobie do cholery trochę się pospieszyć.
Głos Briana słabł, stawał się niemal piskliwy, jakby każde słowo wymagało wytężonego wysiłku. Z początku Adrian pomyślał, że może brat jest chory… ale przypomniał sobie, że Brian nie żyje.
Zjechał starym volvo na ulicę.
– Nigdy jeszcze nikogo nie śledziłem – stwierdził głośno Adrian i dodał gazu. Silnik volvo zaprotestował wyciem.
– To nic trudnego. – Brian westchnął i się odprężył. Samo to, że ruszyli naprzód, wyraźnie rozładowało w nim napięcie. -Gdybyśmy naprawdę zamierzali trzymać się w ukryciu, no wiesz, przeprowadzić akcję profesjonalnie, mielibyśmy trzy samochody. Jechałyby za nim na zmianę, przejmowały go jeden po drugim. Ta sama metoda sprawdza się, kiedy chcesz śledzić kogoś pieszo, na ulicy. Ale my nie będziemy aż tak kombinować. Po prostu jedź za nim tam, dokąd się wybiera.
– I co potem?
– To się okaże.
– A jak się domyśli, że go śledzę?
– Wtedy zobaczymy. To nic nie zmieni. Tak czy owak, porozmawiamy sobie z gościem.
Adrian dostrzegł, że brat wpatruje się w wydruk z komputera i czyta wszystkie szczegóły po kolei.
– Rozumiem, czemu wybrałeś tego typa. – Brian zaśmiał się lekko.
Adrian nie przypominał sobie, żeby na którejkolwiek ze stron rejestru było coś zabawnego.
– Chodzi o podobieństwo wieku – powiedział na głos, kiedy skręcił za róg i znów przyspieszył, żeby nie stracić celu. – Został skazany za trzy różne przestępstwa. Ofiarami były dziewczyny w wieku od trzynastu do piętnastu lat…
– Prawdziwy aniołek – stwierdził Brian z nutą sarkazmu, tonem prawnika, który ma fakty i dowody po swojej stronie.
Dokładnie to samo powiedział sobie Adrian, kiedy przejrzał listę siedemnastu mężczyzn. Sztuka polegała na tym, żeby spojrzeć na nich okiem naukowca i skupić się nie na szczegółach czynów, tylko na leżących u podłoża zaburzeniach. Większość stanowili gwałciciele. Niektórzy mieli problemy rodzinne. Ten był inny. Miał na koncie zarzut posiadania pornografii dziecięcej. Eksżona wycofała oskarżenie przeciwko niemu – chodziło o coś w związku z jego pasierbicą. Do tego kilka razy trafił do aresztu za obnażanie się.
Читать дальше