– Kurde, zaczyna się… – ryknął nagle kierowca.
Tommy złapał ojca za kolano. Adrian czuł nacisk jego dłoni. Rozpaczliwie pragnął objąć syna, znaleźć sposób, żeby osłonić go przed tym, co się zaraz stanie. Wyciągnął do niego dłonie, ale z jakiegoś powodu – nie potrafił zrozumieć dlaczego – nie mógł go dosięgnąć. Jego ręce bezradnie machały w powietrzu.
– Najważniejsze jest to, co widzisz, tato. I możliwość pokazania tego, co robisz. To właśnie sprawia największą frajdę. A kiedy dzielisz się tym z całym światem, daje ci to moc, siłę. Sprawia, że stajesz się twardy. Z tego rodzi się pasja. Przypomnij sobie, co czytałeś o tej angielskiej parze sprzed pięćdziesięciu lat. Zdjęcia. Taśmy. Pomyśl, po co to robili? No, tato, to twoja działka. Powinieneś to wiedzieć…
– Ale, Tommy…
– Nie, tato, nie ma czasu. Zaraz się zacznie. Nie pamiętasz, jak raz ci mówiłem, dlaczego chcę filmować świat? Bo to najczystsza prawda. Kiedy kręciłem ujęcia, nikt nie mógł mi zarzucić, że są nieprawdziwe czy niezgodne z rzeczywistością. Dlatego wszyscy to robiliśmy. Dzięki temu czuliśmy się ważniejsi. Obiektyw nie kłamie, tato. Przemyśl to. Jezu! Zaczyna się!
Adrian chciał odpowiedzieć, ale eksplozja rozdarła powietrze. Humvee uniósł się, jakby nic już nie łączyło go z ziemią ani światem. Wnętrze wozu natychmiast wypełniło się dymem i płomieniami, siła wybuchu odrzuciła Adriana do tyłu. Myślał, że stracił przytomność, bo spowiła go ciemność. Zapachy, smaki wydawały się silniejsze, w uszach rozbrzmiewało przenikliwe dzwonienie. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że ugrzązł w piachu i pyle. Próbował rozejrzeć się za Tommym, ale wypatrzył tylko dziwne powykrzywiane kształty – przed kilkoma sekundami marines, teraz poskręcane ciała, rozerwane na strzępy i zmiażdżone wskutek wybuchu bomby ukrytej na drodze.
I wtedy, jakby ktoś jakimś cudem przewinął film do przodu, znalazł się na zewnątrz. Bîadoniebieskie niebo w górze, nieznośny upał, hałas i coś, co w pierwszej chwili wziął za rój owadów, a co tak naprawdę, zorientował się, było ogniem z broni lekkiej. U jego stóp marine z urwaną nogą krzyczał i czołgał się w stronę niskiego wału ziemnego. Adrian obrócił się szybko, wciąż wypatrując syna, i zobaczył, jak porucznik marines rozmawia przez radiotelefon. Facet głośno krzyczał, ale Adrian nie mógł dosłyszeć jego słów. Hałas narastał, zagrzmiały ciężkie karabiny z pozostałych humvee w kolumnie. Adrian zatkał uszy i zawołał: „Tommy! Tommy!”
Odwracając się, zauważył syna. Krew lała się obficie z uszu Tommy'ego. Ciągnął za sobą bezwładną nogę. I nadal filmował – tak jak mówili. Trzymał kamerę na ramieniu i nagrywał przebieg potyczki. Adrian zorientował się, że ma otwarte usta i próbuje krzyknąć imię syna, jednak z gardła nie wychodził żaden dźwięk. Widział, jak Tommy kieruje obiektyw w stronę porucznika marines, ten leżał w kałuży krwi zmieszanej z kurzem. Wtedy Adrian usłyszał wycie nadciągających myśliwców. Podniósł oczy i zobaczył charakterystyczne sylwetki dwóch warthogów. Nadlatywały na niskim pułapie od strony słońca. Wyglądały jak czarne plamy nad horyzontem. Wokół świszczały kule i wybuchały pociski, ale wszystko działo się jakoś wolno, niemal flegmatycznie. Znów spojrzał w miejsce, gdzie przedtem widział Tommy'ego, i próbował krzyknąć: „Kryj się!” Ale Tommy był na otwartym terenie. Adrian usiłował pobiec do niego; przeszło mu przez myśl, żeby nakryć syna własnym ciałem, osłonić go przed tym, co się dzieje, ale jego nogi nie chciały się ruszyć.
– Tommy – wyszeptał. Widział małe kwiaty kurzu pędzące w kierunku syna. Wiedział, że to kule z karabinu maszynowego. Ktoś strzelał z oddalonej o pięćdziesiąt metrów chaty stojącej pod torem lotu warthogów. Gdyby tylko bombowce przyleciały trochę szybciej, pomyślał Adrian. Gdyby otworzyły ogień sekundę-dwie wcześniej. Gdyby…
Linia kul nieubłaganie posuwała się w stronę jego syna. Adrian patrzył, jak Tommy filmuje własną śmierć. Nastąpiła chwilę przed tym, jak chata zniknęła w kuli ognia.
Czas jest zbyt okrutny, pomyślał Adrian
Ukrył twarz w dłoniach. Nie chciał dopuścić do oczu i wyobraźni pędzących ku niemu obrazów. I w tej nagłej ciemności cały hałas i przerażenie pry snęły, zanikły jak końcówka piosenki w radiu. Kiedy cofnął dłonie i otworzył oczy, był sam, z powrotem w cichym gabinecie, otoczony książkami o morderstwie.
Adrian czuł, jakby coś w nim umarło.
Chciał coś powiedzieć synowi. Rozejrzał się za Cassie, ale jej nie było. Przez chwilę miał wrażenie, że siła eksplozji uszkodziła mu słuch; jego uszy wypełniało brzęczenie. Nie ustępowało, coraz głośniejsze, tak dotkliwe, że chciało mu się krzyczeć z bólu, i nagle uświadomił sobie, że to dźwięk dzwonka u drzwi.
Zasnęła – nie wiedziała, na jak długo: minuty, godziny, dni? – ale obudził ją płacz dziecka.
Nie wiedziała, co robić. To był słaby odgłos, bardzo daleki, i nie od razu poznała co to. Przycisnęła Pana Futrzaka mocniej do piersi. Wykręciła szyję w jedną, potem w drugą stronę, próbując ustalić, skąd dobiega płacz. Miała wrażenie, że trwał długo – choć tak naprawdę mogła to być sekunda-dwie. Wreszcie ucichł. Ciekawe, co to znaczy. Jennifer miała małe doświadczenie w opiece nad dziećmi. Nie miała rodzeństwa, więc jej wiedza o niemowlętach ograniczała się do tych podstawowych instynktów, które istnieją w każdym. Weź dziecko na ręce. Ukołysz dziecko. Nakarm dziecko. Uśmiechnij się do dziecka. Połóż dziecko spać.
Ostrożnie zmieniła pozycję, żeby nie zrobić żadnego hałasu, który mógłby zagłuszyć ten dźwięk. Głos dziecka – nawet niezadowolonego, domagającego się zainteresowania – budził w niej mieszane uczucia. Coś znaczył i usiłowała dojść co właściwie. Zmusiła się, żeby być wnikliwa, zorganizowana, racjonalna i uważna.
Starała się rozgonić opary snu.
Przez chwilę myślała, że może ten płacz jej się przyśnił. Po kilku sekundach stwierdziła: nie, jest prawdziwy.
Jednak coś innego było nie tak. Pokręciła głową i niepokój przedarł się przez rzednące koszmary. O co chodzi? O co chodzi? Chciała krzyknąć na cały głos.
Coś się zmieniło.
Czuła to. Włosy zjeżyły jej się na karku. Oddech stał się chrapliwy, spanikowany. Gwałtownie wciągnęła powietrze i nagle wrzasnęła jak rażona prądem.
Jej głos rozbrzmiał echem w pokoju. To przeraziło ją jeszcze bardziej.
Drgnęła. Dygotały jej ręce, plecy zesztywniały. Zagryzła spierzchnięte, spękane wargi.
Kaptur zniknął.
Wciąż jednak panowała ciemność.
Z początku miała wrażenie, że widzi – że to pokój jest czarny. Potem zrozumiała, że nie. Coś nadal zasłania jej oczy.
Zdziwiła się. Dlaczego tak długo jej zajęło, by zauważyć, że kaptur zastąpiło coś innego? W każdym razie tak było. Ta zmiana musiała czemuś służyć, ale Jennifer pojęcia nie miała czemu. Wiedziała, że to oznacza coś ważnego – ale co? Odpowiedź pozostawała dla niej nieuchwytna.
Ostrożnie odchyliła się do tyłu i podniosła dłonie do twarzy. Przesunęła palcami po policzkach, sięgnęła do oczu. Kaptur zastąpiła jedwabna maska zawiązana z tyłu głowy. Obmacała węzeł. Zaplątały się w niego kosmyki włosów. Dotknęła łańcucha na szyi. To się nie zmieniło. Zorientowała się, że bez większego trudu może zdjąć maskę. Pewnie wyrwałaby sobie przy tym garść włosów, ale mogłaby zobaczyć, gdzie jest. Delikatnie położyła Pana Futrzaka na łóżku obok siebie i wsunęła palce pod miękki materiał. Nagle zamarła.
Читать дальше