Przycisnęła przedmiot do piersi.
– Pan Futrzak… – jęknęła cicho.
Jej miś.
Nie mogła się powstrzymać. Szlochała spazmatycznie i głaskała wytartą zabawkę – jedyną pamiątkę z dzieciństwa, którą zdecydowała się zabrać ze sobą, kiedy uciekła z domu.
Terri Collins powiedziała sobie, że musi zachować profesjonalizm. Przypomniała sobie, żeby trzymać się faktów, nie spekulacji.
Ale nie miała nic oprócz wątpliwości.
Po powrocie na komendę zaczęła od opisanej przez Adriana furgonetki. Postąpiła wbrew logice małomiasteczkowego policjanta, którą wykształciła w sobie przez lata, i Scott, typ człowieka, co w najbłahszych zdarzeniach upatruje wielkich rządowych spisków bądź demonicznych intryg, uznał, że to po prostu zbyt wygodne. Była zaskoczona, kiedy mejlem dostała odpowiedź od policji stanowej z Massachusetts, że tablice rejestracyjne zaczynające się od QE skradziono przed blisko trzema tygodniami z sedana na długoterminowym parkingu międzynarodowego lotniska imienia Logana.
Dlatego kiedy komputer zasygnalizował, że przyszła odpowiedź, i zobaczyła pojedynczą linijkę tekstu, wychyliła się do przodu, jakby tylko z bliska mogła rzetelnie ocenić wartość widniejącej przed nią informacji.
Kradzież zgłoszono z opóźnieniem, bo złodziej, nie bacząc na ryzyko, poświęcił czas, by przymocować do samochodu biznesmena inne tablice. Te z kolei zwędzono miesiąc wcześniej z oddalonego o sto pięćdziesiąt kilometrów centrum handlowego w zachodnim Massachusetts. Biznesmen pewnie nawet by nie zauważył, że podmieniono mu tablice rejestracyjne – jak często ogląda się rejestracje własnego samochodu? – gdyby policja nie zatrzymała go za jazdę pod wpływem alkoholu. Podwójna robota papierkowa – tablice skradzione w innej części stanu, odnalezione na pojeździe prowadzonym przez awanturującego się, aroganckiego pijaka, który nie dość, że nawymyślał policjantowi drogówki, to jeszcze nie potrafił wytłumaczyć, co się stało z jego własnymi tablicami rejestracyjnymi – stworzyła w wydziale komunikacji biurokratyczny węzeł gordyjski.
Gwizdnięto dwa komplety tablic rejestracyjnych. Ciekawe. Ktoś podejmował szczególne środki ostrożności.
– Cóż, to już coś – powiedziała.
Profesor źle zapamiętał liczbę i trzecią literę, pomyślała. „Quod Erat” się zgadzało, ale „Demonstrandum” już nie, choć stwierdziła, że to typowe dla naukowca z doktoratem z Ligi Bluszczowej i tak nieskazitelną reputacją, by po „QE” automatycznie oczekiwać „D”. Skutek uboczny wykształcenia.
Mimo to, zgodność dwóch liter i zgłoszona kradzież skłoniły ją, by poszerzyć zakres poszukiwań. Weszła do baz danych stanów Massachusetts, New Hampshire, Rhode Island i Vermontu, żeby sprawdzić, czy gdzieś ostatnio zginęła biała furgonetka. Jeśli ktoś zamieszany w to przypadkowe porwanie zadał sobie trud, by zdobyć dwa komplety tablic rejestracyjnych, to najprawdopodobniej poruszał się wyłącznie kradzionymi autami.
Zaginęły trzy auta: nowy van z parkingu salonu samochodowego w Bostonie, dwunastoletni rzęch z kempingu w New Hampshire i trzyletnia furgonetka, która odpowiadała opisowi Adriana, z wypożyczalni samochodów w centrum Providence.
Ten ostatni przypadek był ciekawy. Duży park samochodowy – dwadzieścia, może trzydzieści pojazdów, wszystkie o podobnym wyglądzie, zaparkowane w rzędach, w głębi parkingu w jakiejś podupadłej dzielnicy. Jeśli złodziej nie zostawił wyraźnych śladów – rozerwana siatka, łańcuch przecięty nożycami do metalu – mogły minąć dwadzieścia cztery godziny, zanim wypożyczalnia przeprowadziła inwentaryzację i zauważyła brak jednego wozu. A jeśli pracownicy byli mało kompetentni, mogło to potrwać nawet dłużej.
Żadnego z trzech pojazdów nie odnaleziono – nic zaskakującego. Wiele przestępstw wymagało jednorazowego skorzystania z kradzionej furgonetki: szybkie włamanie do sklepu elektronicznego, przewiezienie ładunku marihuany do Bostonu. Po zakończeniu roboty wóz zwykle porzucano.
Znów poszerzyła zakres poszukiwań.
Jedna informacja zwróciła jej uwagę. Straż pożarna z Devens w Massachusetts została wezwana do pożaru samochodu tej samej marki i modelu, co furgonetka skradziona w Providence, podpalonego za opuszczoną fabryką. Czekano na potwierdzenie, czy to poszukiwany wóz, bo podejrzany pojazd doszczętnie spłonął. Takich spraw policja zazwyczaj nie traktowała priorytetowo, minie więc sporo czasu, zanim rzeczoznawca firmy ubezpieczeniowej pojedzie na skład wraków nieopodal Devens. Tam odszuka wśród brudnych, zwęglonych szczątków jeden z wybitych numerów seryjnych, które przetrwały pożar, a potem porówna go z numerem zaginionego auta, żeby wypożyczalnia mogła dostać odszkodowanie.
Wszystko to dałoby się załatwić dużo szybciej – oczywiście – gdyby Terri skontaktowała się z policją stanową i poinformowała, że furgonetka została użyta do uprowadzenia nieletniej… O ile do uprowadzenia doszło.
Pewności jeszcze nie miała, ale już prawie skłonna była uwierzyć, że rzeczywiście dzieje się coś niezwykłego.
Wstała od biurka i podeszła do mapy ściennej. Przesunęła po niej palcem. Z Providence na ulicę, gdzie zniknęła Jennifer, a stamtąd do opuszczonej, zapomnianej części Devens. Trójkąt obejmował wiele kilometrów, liczne drogi przecinające tereny wiejskie. Gdyby ktoś chciał podróżować niezauważony, nie znalazłby bardziej odludnych tras.
Wróciła do komputera i wcisnęła kilka klawiszy. Chciała sprawdzić jeszcze jeden szczegół: datę wezwania straży do pożaru.
Wbiła wzrok w ekran. Czuła pustkę w żołądku, jakby dawno nic nie jadła, nie spała i przebiegła długą drogę.
Straż pożarna odebrała anonimowe zgłoszenie zaraz po północy – czyli już następnego dnia po zniknięciu Jennifer. Kiedy jednak dotarli na miejsce, z samochodu został tylko zwęglony wrak. Ktokolwiek podpalił auto, zrobił to dużo wcześniej.
Zaczęła liczyć w pamięci: przychodzi zgłoszenie. Dyspozytor uruchamia alarm w sypialniach członków ochotniczej straży pożarnej. Ci przyjeżdżają do remizy, wkładają kombinezony i ruszają do pożaru. Jak długo to wszystko trwało?
Terri zadała sobie w duchu serię szybkich pytań. Tak właśnie pracowała: obejrzeć każdy dowód z dwu perspektyw – swojej, jako detektywa, i anonimowego przestępcy. Ważne, by wczuć się w sposób myślenia przeciwnika, bo wtedy odpowiedzi przychodzą same. Spytała więc siebie: Czy ktoś wiedział, że straż przyjedzie z opóźnieniem? Czy dlatego spalił furgonetkę w tym konkretnym miejscu?
Możliwe. Gdybym chciała się pozbyć raz tylko użytego samochodu, nie wybrałabym miejsca, w które strażacy mogliby dotrzeć, zanim płomienie zrobią swoje…
Terri wyczytała w protokole zdarzenia, że zdaniem kapitana straży użyto „niezidentyfikowanych substancji przyspieszających spalanie”.
W furgonetce nie zachowały się żadne włosy, odciski palców, włókna ani ślady DNA, pomyślała.
Wstała od komputera i przeszła przez ciasne biuro do wysłużonego, poplamionego ekspresu, nieodzownego każdemu detektywowi policyjnemu. Nalała sobie czarnej kawy i przełknęła gorzki łyk. Zwykle dodawała dwie kostki cukru i pokaźną porcję śmietanki, ale dziś nie miała ochoty na słodycz.
Wróciła za biurko. Jej torba wisiała na oparciu krzesła. Sięgnęła do niej i wyjęła mały skórzany futerał. W środku, w plastikowych kieszonkach, trzymała kilka zdjęć dwójki dzieci. Obejrzała wszystkie po kolei, wspominając okoliczności, w jakich zostały zrobione. To było na urodzinach. To, kiedy pojechaliśmy pod namiot do Acadii. To dwa lata temu, kiedy spadł pierwszy śnieg.
Читать дальше