„Czy Numer 4 to znajdzie?”
Michael się zaśmiał.
– Nie przerywaj – szepnął.
„Czy to pomoże Numerowi 4?”
Linda zapamiętale uderzała w klawisze.
„A może zaszkodzi?”
– Teraz daj im wybór – podsunął Michael.
Kliknęła parę razy i na ekranie pojawiło się okienko.
„Znajdzie”. A obok kwadracik, aby zaznaczyć tę odpowiedź.
„Nie znajdzie”. I następny kwadracik. Potem jeszcze dwie opcje: „Pomoże” „Zaszkodzi”
Linda zerknęła w bok. Elektroniczny licznik na drugim monitorze pokazywał wyniki sondy.
– Wygląda na to, że co do pierwszego nie mają wątpliwości – oznajmiła, kiedy liczby w poszczególnych rubrykach rosły. – Ale są podzieleni, czy to jej pomoże, czy zaszkodzi. – Znów się uśmiechnęła. – Wiedziałam, że to dobry pomysł – stwierdziła. – Wszyscy się logują i fascynuje ich to jak diabli.
Michael koncentrował się na kamerach.
Patrzyli na centralny monitor. Jennifer powoli szła w stronę kamery. Ręce miała wyciągnięte do przodu, wyprostowane palce nie dotykały niczego oprócz powietrza. Jej postać powiększała się na ekranie. Dłonie dziewczyny wydawały się oddalone o centymetry, kiedy wreszcie się zatrzymała. Łańcuch nie dał jej pójść dalej. Czubki palców prawie sięgały głównej kamery.
– Padną z zachwytu… – szepnęła Linda.
Kamera studiowała ciało Jennifer; na chwilę zatrzymała się na jej małych piersiach i zjechała niżej, na krocze. Bielizna wyglądała, jakby była głównie po to, by kusić. Linda wyobrażała sobie, że widzowie z całego świata wyciągają ręce do Numeru 4, jak gdyby dało się jej dotknąć przez monitory. Michael intuicyjnie wiedział, że tak właśnie się dzieje, i wprawnie manewrował obiektywami, tworząc taniec obrazów. Taniec dostojny jak walc.
Jennifer cofnęła się i przesunęła trochę w lewo.
– Ach, ma szansę… – Linda zerknęła na liczniki, które błyskawicznie szły w górę. – Chyba to znajdzie.
Michael pokręcił głową.
– Nie. To leży na podłodze. Jeśli nie trąci tego palcem u nogi… Nie myśli w trzech wymiarach. Musi sprawdzać, co jest na górze i na dole, jeśli chce naprawdę poznać otoczenie.
– Podchodzisz do tego zbyt naukowo – obruszyła się Linda. – Znajdzie, zobaczysz.
– Zakład? Zaśmiała się.
– O co?
Michael na chwilę odwrócił się od monitora. Uśmiechnął się jak każdy kochanek.
– Ty zdecyduj – powiedział.
– Jak wygram, coś wymyślę. – Linda dotknęła jego dłoni na dżojstiku, pogładziła palce. To była swoista obietnica i Michael zadrżał z rozkoszy.
Potem znów przenieśli wzrok na ekran, żeby zobaczyć, czy Numerowi 4 się uda. Czy nie.
Jennifer liczyła w duchu każdy krok. Stąpała ostrożnie. Łóżko było za jej plecami, ale chciała dotrzeć do ściany, żeby przynajmniej poznać granice swojej przestrzeni. Każdy mały krok stawał się kolejną liczbą w jej głowie.
Trzymała ręce wysunięte przed siebie i lekko poruszała nimi na boki, ale dotykała tylko pustki.
Stale czuła ucisk na gardle i wyobrażała sobie, że jest trochę jak pies na uwięzi; nie zamierzała jednak zerwać się z łańcucha.
Doliczyła w myślach do osiemnastu, kiedy trąciła coś palcem u lewej nogi.
Nagle i niespodziewanie. Omal się nie przewróciła.
Przedmiot wydawał się miękki, pokryty futrem i żywy. Zatoczyła się do tyłu. Głowę wypełniły jej obrazy. Szczur!
Pragnęła uciec, ale nie mogła. Chciała wskoczyć z powrotem na łóżko, przekonana, że to zapewniłoby jej bezpieczeństwo. Ogarnął ją paniczny strach. Wyrzuciła ręce w bok, natrafiła na pustkę. Uprzytomniła sobie, że krzyknęła raz, może dwa razy, i że jej usta pod kapturem są szeroko otwarte.
Zapomniała o odliczaniu. Liczby wyleciały jej z głowy. Zrobiła krok i zupełnie straciła orientację. Nie wiedziała już, gdzie ściana, a gdzie łóżko. Ciemność pod kapturem wydawała się mroczniejsza, bardziej przytłaczająca, i Jennifer krzyknęła: „Idź sobie!”, najgłośniej, jak mogła.
Zdawało się, że jej głos rozbrzmiewa echem w pokoju, zaraz jednak zastąpił go łomot adrenaliny w uszach, donośny jak ryk wezbranej rzeki. Serce tłukło się w jej piersi, czuła, że cała drży. Dotknęła łańcucha – pomyślała, że powinna użyć go jak liny ratowniczej i wzdłuż niego, ręka za ręką, wrócić na łóżko, a tam jak najszybciej podnieść nogi z podłogi, żeby to coś, co tu z nią było, nie mogło się do niej dobrać.
Zaczęła to robić, ale znieruchomiała. Wytężyła słuch.
Nie wychwytywała odgłosu uciekających małych nóg.
Zaczerpnęła tchu. Kiedyś w ścianach jej domu żyła cała rodzina myszy. Matka i Scott sumiennie porozkładali wszędzie pułapki i trutkę, żeby się ich pozbyć. W tej chwili jednak Jennifer pamiętała przede wszystkim charakterystyczne skrobanie małych pazurów, które w środku nocy rozlegało się w murach.
Tu podobnego dźwięku nie było.
Druga myśl: to coś nie żyje, jest martwe.
Zamarła w bezruchu, znów nastawiła uszu.
Słyszała jednak tylko własny ciężki oddech.
Co to było?
Już nie myślała, że szczur, choć przecież siedziała uwięziona w piwnicy.
Przypomniała sobie uczucie, kiedy trąciła przedmiot palcem u nogi, i starała się coś na tej podstawie wywnioskować. Zobaczyć w wyobraźni kształt. Na próżno.
Następny głęboki wdech.
Wycofasz się, powiedziała sobie, to będziesz tkwiła na łóżku przerażona, bo się nie dowiesz, co się tam czai.
I tak źle, i tak niedobrze. Miała wybór: albo trwać w niepewności, albo dotknąć tego martwego czegoś i spróbować ustalić co to.
Drgnęła. Trzęsły jej się ręce. Po plecach przebiegały ciarki, było jej gorąco i zimno zarazem, pociła się, a mimo to marzła. Wróć tam. Przekonaj się.
W ustach jej zaschło jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe. Od wyboru, wobec którego ją postawiono, kręciło jej się w głowie.
Nie jestem odważna. Jestem tylko dzieckiem, mówiła sobie.
Pomyślała jednak, że pod kapturem nie może już być dzieckiem.
– Dawaj, Jennifer – szepnęła do siebie. Totalny koszmar. Ale jeśli się nie przekona, co potrąciła, koszmar stanie się jeszcze gorszy.
Zrobiła jeden krok. Drugi. Nie wiedziała, jak daleko przedtem odskoczyła do tyłu. Teraz, zamiast mierzyć odległość, wystawiała lewą nogę naprzód i poruszała nią na boki jak baletnica albo pływaczka, która sprawdza temperaturę wody.
Bała się, co znajdzie, bała się, że to zniknęło. Zdecydowanie wolała, żeby to było coś martwego, a nie żywe stworzenie.
Nie potrafiła określić, po jakim czasie wreszcie wymacała tę rzecz. Może minęło kilka sekund. Może cała godzina. Nie wiedziała, jak szybko szła.
Kiedy jej palec u nogi dotknął przedmiotu, zwalczyła pokusę, żeby to odkopnąć.
Zebrała siły i zmusiła się, by klęknąć. Cement drapał jej kolana.
Wyciągnęła dłonie w stronę przedmiotu.
Pokryty futrem. Solidny. Nieożywiony.
Cofnęła dłonie. Cokolwiek to było, nie stanowiło bezpośredniego zagrożenia. Kusiło ją, żeby po prostu zostawić to na miejscu. Wtedy jednak odezwało się w niej coś innego, coś zaskakującego, i tym razem pozwoliła, żeby jej palce dłużej zatrzymały się na tym znalezisku.
To coś znajomego.
Objęła kształt dłońmi i przyciągnęła do siebie. Poruszył się w jej rękach. Jakby czytała alfabet Braille'a, przesunęła po miękkiej powierzchni palcami. Lekkie rozdarcie. Postrzępiony brzeg.
Już wiem.
Natychmiast rozpoznała co to.
Читать дальше