Wrócili do lady. Piersiasta kobieta ciągle uśmiechała się tak samo promiennie. Ujęła Harry'ego za rękę i przycisnęła mu do wnętrza dłoni jakiś zielononiebieski kamyk.
– Jesteś koziorożcem, prawda? Włóż ten kamień pod poduszkę, usunie z pokoju wszelką negatywną energię. W zasadzie kosztuje sześćdziesiąt pięć dolarów, ale uważam, że naprawdę powinieneś go mieć, więc ci go oddam za pięćdziesiąt.
Odwróciła się do Andrew.
– A ty musisz być lwem.
– Nie, proszę pani, jestem policjantem. – Dyskretnie pokazał odznakę.
Kobieta pobladła i popatrzyła na niego z przerażeniem.
– To okropne. Mam nadzieję, że nie zrobiłam nic złego.
– Nic mi o tym nie wiadomo, madame. Zakładam, że pani jest Margaret Dawson, dawniej White. Jeśli tak, to czy możemy zamienić z panią kilka słów na osobności?
Margaret Dawson prędko odzyskała równowagę i zawołała jedną ze swoich pomocnic, żeby zajęła się kasą. Potem zaprowadziła Harry'ego i Andrew do ogrodu, usiedli przy białym drewnianym stole. Między dwoma drzewami rozpostarta była siatka, którą Harry w pierwszej chwili wziął za sieć, lecz po bliższych oględzinach okazało się, że to olbrzymia pajęczyna.
– Chyba zanosi się na deszcz – odezwała się Margaret Dawson, pocierając dłonie.
Andrew chrząknął. Przygryzła dolną wargę.
– Przepraszam, panie konstablu, po prostu jestem bardzo zdenerwowana.
– Wszystko w porządku, proszę pani. Ależ ma pani pajęczynę!
– Ach, to? To sieć Billy'ego, naszego pająka myszowatego. Pewnie gdzieś tu śpi.
Harry odruchowo przyciągnął nogi do siebie.
– Pająk myszowaty? Czy to znaczy, że on zjada… myszy? – spytał.
Andrew uśmiechnął się.
– Harry jest z Norwegii. Oni tam nie są przyzwyczajeni do wielkich pająków.
– Ach, tak? Wobec tego mogę pana pocieszyć, że to nie te duże są groźne – powiedziała Margaret Dawson. – Mamy natomiast śmiertelnie niebezpiecznego maleńkiego pajączka, który nazywa się redback, ale on najlepiej czuje się w miastach, gdzie może się ukryć w tłumie. W ciemnych piwnicach, w wilgotnych kątach.
– Jakbym go znał – mruknął Andrew. – Ale wróćmy do sprawy. Chodzi o pani syna.
Teraz pani Dawson naprawdę pobladła.
– O Evansa?
Andrew zerknął na Harry'ego.
– O ile wiemy, pani Dawson, wcześniej nie miał problemów z policją – powiedział Harry.
– Nie, najwyraźniej nie, dzięki Bogu.
– Właściwie zajechaliśmy tutaj, ponieważ zobaczyliśmy, że pani Zamek, leży, można powiedzieć, na naszej trasie powrotnej do Brisbane. Chcieliśmy spytać, czy pani znała pewną dziewczynę, Inger Holter.
Kobieta powtórzyła nazwisko, w końcu pokręciła głową.
– Evans nie znał zbyt wielu dziewczyn. Te, które znał, przywoził tutaj, żebyśmy się poznały. Po tym, jak urodziło mu się dziecko z… z tą okropną dziewuchą, której imienia chyba nie chcę pamiętać, zabroniłam… powiedziałam, że powinien trochę poczekać, dopóki nie znajdzie tej właściwej.
– Dlaczego miał czekać? – spytał Harry.
– Ponieważ ja tak powiedziałam.
– A dlaczego pani tak powiedziała?
– Ponieważ… ponieważ tak nie powinno być! – Zerknęła na sklep, żeby zasygnalizować, że jej czas jej cenny. – Ponieważ Evans to wrażliwy chłopiec, którego łatwo zranić. W jego życiu było dużo negatywnej energii i potrzebna mu kobieta, której mógłby w pełni zaufać. Nie te… latawice, które tylko zawracają mu w głowie.
Tęczówki pani Dawson pokryła szara mgiełka.
– Często się pani widuje z synem? – spytał Andrew.
– Evans przyjeżdża, kiedy tylko może. Potrzebuje tutejszego spokoju. Biedaczysko tak ciężko pracuje. Próbowali panowie tych ziół, które sprzedaje? Czasami mi je przywozi, a ja dodaję trochę do herbaty w kawiarni.
Andrew znów chrząknął. Harry kątem oka dostrzegł jakiś ruch między drzewami.
– Powinniśmy już iść, pani Dawson. Jeszcze tylko ostatnie pytanie.
– Słucham.
Andrew najwyraźniej się zakrztusił, chrząkał i chrząkał. Pajęcza sieć zaczęła się kołysać.
– Czy pani zawsze miała takie jasne włosy?
Kiedy wylądowali z powrotem w Sydney, był już późny wieczór. Harry czuł się straszliwie zmęczony i tęsknił jedynie za hotelowym łóżkiem.
– Pójdziemy na drinka? – zaproponował Andrew.
– Nie, dziękuję.
– W The Albury?
– To przecież prawie praca – odparł Harry.
– No właśnie.
Birgitta uśmiechnęła się na ich widok. Obsłużyła jakiegoś gościa i podeszła do nich. Spojrzenie utkwiła w Harrym.
– Hej – powiedziała.
Harry poczuł, że ma jedynie ochotę usiąść jej na kolanach i zasnąć.
– Dwa razy podwójny gin z tonikiem, w imieniu prawa – oznajmił Andrew.
– Dla mnie raczej tylko sok grejpfrutowy – zaprotestował Harry.
Birgitta obsłużyła ich i pochyliła się nad barem.
– Bardzo dziękuję za wczorajszy wieczór – szepnęła do Harry'ego po szwedzku. W barowym lustrze za jej plecami zobaczył swój idiotyczny uśmiech.
– Hej, hej, tylko bez żadnych skandynawskich zalotów! Dopóki to ja płacę za drinki, będziemy rozmawiać po angielsku. – Andrew obrzucił ich surowym spojrzeniem. – A teraz coś wam, młodym ludziom, powiem. Miłość to większe misterium niż śmierć. – Zrobił efektowną przerwę. – Wuj Andrew opowie wam prastarą australijską legendę, a mianowicie historię o olbrzymim wężu Bubburze i o Walii.
Przysunęli się bliżej, Andrew cmoknął zadowolony i zapalił cygaro.
– Był sobie kiedyś młody wojownik o imieniu Walla, który zakochał się w pięknej dziewczynie, Moorze, a ona w nim. Walla przeszedł plemienną ceremonię wtajemniczenia, stał się mężczyzną i mógł się ożenić z którąkolwiek kobietą z plemienia pod warunkiem, że nie była już mężatką i że chciałaby go. A Moora go chciała. Walla nie mógł znieść myśli o rozstaniu z ukochaną, lecz tradycja wymagała, by wybrał się na polowanie, z którego trofea miały być przeznaczone na podarki dla rodziców narzeczonej. Dopiero później mógł się odbyć ślub. Pewnego pięknego ranka, kiedy na listkach lśniła rosa, Walla wyruszył na polowanie. Moora podarowała mu białe piórko kakadu, które Walla wpiął we włosy.
Podczas nieobecności Walii Moora poszła zbierać miód na wesele, niełatwo go jednak było znaleźć i musiała odejść od obozowiska dalej niż zwykle. Trafiła do doliny pełnej wielkich kamieni. W dolinie panowała niezwykła cisza, nie słychać było ptaków ani owadów. Miała już stamtąd odejść, kiedy dostrzegła gniazdo z wielkimi białymi jajami, największymi, jakie kiedykolwiek widziała. Muszę je zabrać na wesele, pomyślała i sięgnęła ręką do gniazda.
W tej samej chwili usłyszała, że coś wielkiego przesuwa się po kamieniach, i nie zdołała odskoczyć ani nawet otworzyć ust, a już olbrzymi brunatnożółty wąż owinął się wokół jej pasa. Moora walczyła, lecz nie udało się jej uwolnić. Popatrzyła w błękitne niebo nad doliną i próbowała wezwać Walię, lecz nie miała już powietrza w płucach i nie zdołała wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Wąż zaciskał się wokół niej coraz mocniej, aż w końcu wydusił z niej całe życie, pogruchotał wszystkie kości w ciele. Potem popełzł z powrotem w cienie, z których się wynurzył, gdzie nie dało się go dostrzec, bo jego kolory zlewały się z grą świateł i cieni wśród drzew i kamieni w dolinie. Upłynęły dwa dni, zanim znaleziono ciało Moory. Rodzice dziewczyny byli niepocieszeni, matka z płaczem pytała ojca, co powiedzą Walii po jego powrocie do domu.
Читать дальше