– Właściwie dlaczego? Ma pan dość szczególne zainteresowania. Przewidziałem to pytanie. Wyjaśniłem mu, że niedawno poznałem Kevina Sample.
– Och! – wykrzyknął Win. – Co ten chłopak porabia?
– Studiuje weterynarię w Fort Collins.
– To dobrze. Bardzo dobrze. Zrobiło mi się lżej na sercu. Ale, ale, jestem pewien, że nie chce pan bawić się ze mną w ciuciubabkę, więc po prostu powiem panu o śmierci Glorii Welle to, co powiedziałem Dorothy. Parę dni przed zastrzeleniem Glorii Brian Sample zadzwonił do mnie. Chciał wykupić dodatkową polisę na życie.
– Dla siebie? – zapytałem.
– Tak, dla siebie. Cóż, wiedziałem, co się dzieje w jego rodzinie… całe miasto o tym wiedziało. Wiedziałem o wypadku jego syna. A także o tym, że próbował odebrać sobie życie. Ale wysłuchałem go. Kiedy skończył mówić, powiedziałem uczciwie, że jeśli będzie nalegał, przyjmę jego zgłoszenie, lecz wątpię, aby którekolwiek z reprezentowanych przeze mnie towarzystw, chciało ubezpieczyć go na życie.
– I co?
– I nic. Poprosił, żebym mu wyjaśnił, jak wyglądają sprawy z takimi polisami, z ich podpisywaniem, ważnością i tak dalej. Nie wiedział nawet, że polisa, którą wykupił u mnie tuż przed wypadkiem jego syna, a która opiewała na dwieście pięćdziesiąt kawałków, nie pokryłaby nawet kosztów pogrzebu, gdyby zmarł po nieudanej próbie samobójczej.
– A to dlaczego?
– Ponieważ istnieje okres ochronny, nie można więc po prostu kupić polisy i zabić się następnego dnia. Okres ochronny na polisie, którą Brian już miał, jeszcze się nie skończył, a on o tym nie pamiętał. W każdym razie odpowiedziałem mu na wszystkie pytania, a Brian podziękował mi za poświęcenie mu czasu. Zawsze zachowywał się jak dżentelmen i tego dnia też tak było. Powiedziałbym, że był dżentelmenem aż do końca.
– Myśli pan, że już wtedy planował napad na ranczo Welle’ów? Liczył się z tym, że może zginąć i dlatego chciał wykupić dodatkową polisę na życie?
– Myślę, że nie można dojść do innego wniosku. A pan myśli inaczej?
– Nie – odparłem. – Myślę tak samo, jak pan.
Wszystko zaczęło nabierać sensu.
Mniej więcej tydzień przed wizytą na ranczu przy Silky Road Brian Sample już miał gotowy plan. Wiedział, że jest to plan wystarczająco ryzykowny, aby warto było przed jego realizacją podnieść stawkę ubezpieczenia na życie.
Kevin Sample uważał, że optymizm i względna beztroska ojca, rankiem w dniu jego śmierci były oznaką ustępowania depresji. Prawda mogła wyglądać dokładnie na odwrót. W rzeczywistości często się zdarza, że nastrój osobnika o skłonnościach samobójczych poprawia się, gdy postanowi on skończyć z życiem. Wiele rodzin i wielu psychoterapeutów daje się wprowadzić błąd poprawą nastroju u takiej osoby. Ich czujność ustępuje wierze, że groźba autodestrukcji mija. Wydaje się bardzo prawdopodobne, że rankiem tego dnia, kiedy Brian Sample jadł śniadanie z synem, był bardziej rozmowny, bo miał już plan, którego realizacja mogła się zakończyć jego śmiercią.
Okazywał mniejsze przygnębienie nie dlatego, że rozwiązał swoje problemy. Ani też nie zachowywał się weselej, ponieważ znalazł sposób na pozbycie się depresji. Brian Sample poczuł po prostu ulgę.
Wiedział, że jego cierpienia wkrótce się skończą, bo miał w kieszeni bilet na najbliższy lot w zaświaty.
Wciąż jednak nie rozumiałem, dlaczego postanowił zabrać w tę podróż także Glorię Welle. Zaczynałem dochodzić do wniosku, że już nigdy nie znajdę odpowiedzi na to pytanie. Wtedy właśnie przypomniałem sobie, że obiecałem Kevinowi Sample przejrzeć dokumenty z terapii jego ojca u Raymonda Wellego.
Pomyślałem, że być może dowiem się w końcu czegoś o motywach, jakimi kierował się Brian Sample.
Niecodzienny gość
Nie zdziwiło mnie, że Kimber Lister nie odpowiedział od razu na pozostawioną mu wiadomość, w której prosiłem o informacje na temat stanu zdrowia A. J. Wiedziałem już, jak niechętnie mówił o jej dolegliwościach.
Gdy wreszcie zadzwonił, w ogóle nie wspomniał o A. J. Chciał mnie tylko zawiadomić, że przyjeżdża do Kolorado, aby nadzorować przeszukanie rancza przy Silky Road przez ekspertów Locarda. Spytał także, czy Lauren i ja bylibyśmy skłonni użyczyć mu gościny w naszym domu na jedną noc, przed udaniem się w góry.
Jego prośba zaskoczyła mnie. Kimber Lister nie wyglądał na człowieka, który zadowalałby się pokojami gościnnymi w prywatnych domach. Podejrzewałbym go raczej o to, że zanim zdecyduje się na jakiś hotel, pracowicie liczy gwiazdki w przewodnikach turystycznych.
Powiedziałem, że będzie nam bardzo miło gościć go pod naszym dachem. Podziękował mi, poinformował, że przyjedzie we czwartek późnym popołudniem i poprosił, żebym przesłał mu wskazówki, jak do nas dojechać. Zapytałem, czy do Kolorado przyjedzie jeszcze ktoś z zespołu śledczego.
– Tak – odparł. – Przyjadą też inni. W tym śledztwie postępujemy z najwyższą ostrożnością.
– Czy dlatego, że w sprawę może być zamieszany doktor Welle?
– Tak, właśnie z tego powodu.
Kimber przyjechał granatowym lincolnem z przyciemnionymi szybami w pół godziny po moim powrocie z gabinetu. Kierowca, ubrany w zielone wojskowe spodnie i koszulkę polo, postawił na naszym maleńkim ganku jego bagaż – dwa małe nesesery z jasnej skóry. Zaraz potem lincoln oddalił się naszą dróżką, podnosząc tuman kurzu.
Przed przyjazdem Kimbera zaprowadziłem Emily do Jonasa. Mimo to jej szczekanie zmąciło spokój naszego ustronia. Doszedłem do wniosku, że wieczorem pokażę Emily naszemu gościowi.
Uścisnąłem miękką i wilgotną dłoń Kimbera. Zauważyłem maleńkie kropelki potu na jego górnej wardze i na czole. Przechylił do tyłu głowę, tak jakby miał za ciasny kołnierzyk. Ale nie. Górny guzik jego drelichowej koszuli nie był nawet zapięty. Pomyślałem, że reaguje w tak ostry sposób na zmianę wysokości.
– Nie miałby pan nic przeciwko temu, żebyśmy weszli do domu? – zapytał, przełykając ślinę, i uśmiechnął się z przymusem.
– Oczywiście – powiedziałem. – Proszę do środka. Zaprowadziłem go do salonu i wskazałem fotel. Tego popołudnia na dworze szykowało się niezłe widowisko. Niebo od zachodu świeciło nadal czystym błękitem, ale wzdłuż łańcucha Continental Divide kłębiły się ciężkie, burzowe chmury, okrążające Boulder zarówno od północy, jak i od południa. Na tle górskich zboczy zamigotała błyskawica, oświetlając szare zwały chmur, a w chwilę potem domem wstrząsnął grzmot.
Kimber zdawał się tego nie zauważać. Przeprosiłem go na chwilę, żeby przynieść mu dużą szklankę wody. Głównym czynnikiem utrudniającym przystosowanie się do zmiany wysokości jest często odwodnienie. Gdy wróciłem do salonu, oddychał otwartymi ustami, wyraźnie unosząc pierś przy każdym wdechu. Wydawało mi się, że jedna z jego powiek zatrzepotała, gdy przymrużył oczy.
Usiadłem naprzeciwko niego i podałem mu szklankę.
– Czy dobrze się pan czuje? – spytałem. Kimber otworzył oczy i potrząsnął głową.
– Nie bardzo – odparł i znowu przełknął ślinę. – Nie chciałbym sprawić kłopotu… ale… może ma pan pokój, w którym mógłbym chwilę odpocząć? Jakieś pomieszczenie, gdzie… gdzie nie jest tak widno?
Poprowadziłem go do pokoju gościnnego na parterze i zaciągnąłem zasłony w oknach.
– Tak będzie dobrze – powiedział Kimber z wyraźną ulgą. – Odpocznę tu przez chwilę. To chyba podróż… Nie jestem odporny na trudy podróżowania.
Читать дальше