– Dziękuję, panie Kimber, Lauren czuje się dobrze. Przekażę jej opinię Mary i pozdrowienia od pana.
Ledwo uchwytne urojenia Satoshi okazały się zaraźliwe.
Bo gdyby ktoś – kto? – znalazł sposób na kontrolowanie rachunków bankowych moich albo Lauren – ale jaki? – nie wydawało się rzeczą roztropną przekazywanie Satoshi pieniędzy, o które prosiła, z naszych oszczędności w związkowej kasie oszczędnościowej. Do kogo mógłbym się zwrócić, gdybym pilnie potrzebował większej kwoty? To akurat nie stanowiło problemu. Adrienne. Zastałem ją w ogródku. Właśnie oczyszczała krzaki pomidorów z oślizgłych zielonych robali. Zapytałem ją takim tonem, jakbym poprosił o szklankę cukru, czy mogłaby mi pożyczyć dwa tysiące dolarów. Obiecałem, że prędko je zwrócę.
Muszę zaznaczyć, że Adrienne ma do mnie zaufanie. Pieniędzy zaś ma więcej, niż potrzebuje do życia przeciętny zjadacz chleba. Zgodziła się bez wahania i od razu pobiegła na górę. Opadła mi szczęka, gdy po minucie wróciła z plikiem setek i pięćdziesiątek w ręku.
– Mam tu tysiąc osiemset. Resztę dam ci jutro. Trzymasz takie pieniądze w domu?
A gdzie mam trzymać? Nie mam czasu, żeby biegać co drugi dzień do banku po jakieś drobne.
Drobne? To, co miałem w ręku, to na pewno nie były drobne.
– Masz sejf?
– Nawet gdybym miała, nie robiłabym mu reklamy. Przestań marudzić i przypomnij sobie, jak powinien się zachować grzeczny chłopiec. Powiedz: „Dziękuję, Adrienne”.
– Dziękuję, Adrienne. Jesteś cudowna.
– Pewnie, że jestem – odparła. – A zamiast procentów odpłacisz mi dobrymi manierami – dodała ze złośliwym uśmieszkiem.
Zdarza się, że któryś z moich pacjentów potrzebuje nagłej pomocy. Może wtedy zostawić ustną wiadomość w poczucie głosowej, a w razie potrzeby przesłać na mój pager numer, pod którym mogę go zastać.
W poniedziałek o w pół do czwartej po południu pager w moim gabinecie nagle ożył. Miałem właśnie pacjenta, więc dopiero po jego wyjściu sprawdziłem, kto dzwonił. Na ekranie ukazał się nieznany mi numer. Włączyłem odtwarzanie poczty głosowej, ale nie zostawiono ustnej wiadomości.
Podniosłem słuchawkę i wybrałem numer z ekranu pagera. Telefon odebrano po pierwszym dzwonku.
Tak? – usłyszałem kobiecy głos.
– Mówi doktor Gregory. Znalazłem pani numer na moim pagerze.
– To ja – powiedziała. Satoshi Hamamoto. Postanowiłam przyjechać do Boulder.
– Jak to, Satoshi? Jest pani w mieście?
– Właśnie dojechałam. Padam z nóg, ale czuję się dobrze. Postanowiłam panu pomóc. Czy dotrzymał pan słowa i nie powtórzył nikomu mojej opowieści?
– Poza moją żoną która pracuje dla Loarda, i moim przyjacielem, u którego będzie się pani mogła zatrzymać, nikomu. Zresztą mówienie o tym komukolwiek nie miałoby sensu. Pani i tak zaprzeczyłaby moim słowom, prawda?
– Tak, zaprzeczyłabym.
– W jaki sposób mój przyjaciel może się z panią skontaktować?
– Czy ma pager?
– Tak.
– Proszę mi podać numer. Czy mógłby go pan uprzedzić, że będę do niego dzwonić?
– On już o tym wie. Przekażę mu też pieniądze dla pani. W tej chwili mam tysiąc osiemset dolarów, ale mogę zdobyć więcej.
– Ta kwota prawdopodobnie wystarczy. Traktuję ją jako rezerwę na wszelki wypadek. Nie zamierzam z niej korzystać.
– Co jeszcze mogę zrobić?
– Prawie pana nie znam, ale mam do pana zaufanie. Zwykle nie zachowuję się w ten sposób. – Jej słowa zabrzmiały niemal jak oskarżenie.
– Wiem. I robię, co mogę, żeby na to zaufanie zasłużyć. Ale medal ma drugą stronę. Ja także pani ufam.
Satoshi roześmiała się.
– Zabawne, ale nie pomyślałam o tym. Rzeczywiście, pan też musi mi zaufać. Podoba mi się ten układ.
– Satoshi, czy naprawdę myśli pani, że Joey posłał kogoś, żeby panią śledził?
– Nie. Z tego, co dowiedziałam się o nim z Internetu, wnioskuję, że to nie jest facet z charakterem. Ma różnych doradców finansowych, agentów, menadżerów i tym podobnych ludzi, którzy z niego żyją. Bardziej prawdopodobne, że któryś z nich kazał mnie śledzić.
– Mógłby któryś z jego sponsorów.
– Sponsorów? – zdziwiła się.
Wyjaśniłem jej, na czym polega sponsorowanie młodych talentów.
– Nie wiedziałam, że istnieje taka odmiana biznesu. Ci sponsorzy mają więc dużo do stracenia, gdyby kariera Joeya się załamała?
– Oczywiście. Może nawet więcej niż sam Joey.
– Zna pan ich nazwiska?
– Nie, nie znam.
– Nie powinno być trudności z ich ustaleniem. Zajmę się tym. Mam też inne pomysły. Myślałam nad nimi przez całą noc. Czy zdaje pan sobie sprawę, jaki to kawał drogi z San Francisco do Denver?
Sam zadzwonił kilka minut przed szóstą.
– Teraz śpi – powiedział. – Jest tu bezpieczna. Miła dziewczyna. Podoba mi się.
– Chwała Bogu. Martwiłem się, że jej nie wpuścisz. Gdzie ją umieściłeś?
– Chyba nie powinienem ci mówić. A już na pewno nie przez telefon. Wiesz, co mam na myśli?
– Tak. Przepraszam, że zapytałem. Cieszę się, że Sa… no, że nic jej nie grozi. Posłuchaj, muszę przekazać ci te pieniądze. Czy mogę zostawić je na komendzie?
– To nie najlepszy pomysł. Załatwimy to inaczej.
Nie widziałem żony Sama, Sherry, od miesięcy. Sherry prowadziła kwiaciarnię przy Pearl Street, o kilka przecznic od mojego gabinetu.
Wyglądała na zmęczoną. Uścisnąłem ją i powiedziałem, że jak na poniedziałkowe popołudnie długo trzyma otwarty swój sklepik.
– Sam prosił, żeby jeszcze nie zamykać. Miałam dziś urwanie głowy. Pracownicę rozbolał ząb, więc od jedenastej jestem sama. Nie wierz ludziom, którzy mówią, że handel jest przyjemnym sposobem zarabiania za życie. Zdaje się, że masz coś dla Sama? Przepraszam, że nie mogę zostać dłużej, ale muszę odebrać Simona z przedszkola. Jestem już tak spóźniona, że dzieciak gotów się im rozbeczeć – powiedziała, spoglądając na zegarek.
Wręczyłem Sherry kopertę z pieniędzmi. Schowała ją w torebce i wręczyła mi bukiet lilii dla Lauren. Wyjaśniła, że Sam nalegał, aby go przygotowała. Miałem już powiedzieć, że to całkiem zbyteczne, ale uświadomiłem sobie, że pewnie nie chciał, by ktoś zauważył, jak wychodzę z kwiaciarni z pustymi rękami. Podziękowałem Sherry za kwiaty i zaczekałem, aż zamknie drzwi na klucz.
Ulice były zatłoczone, kiedy wracałem do domu. W dodatku każda moja decyzja, żeby skręcić tu czy tam, okazywała się błędna. Broadway był zakorkowany z powodu kolizji samochodu z rowerzystą. Zielone światło dla skręcających w lewo przy Table Mesa zapalało się tylko na kilka sekund. Jadący przede mną stary mercedes na South Boulder Road wyrzucał z rury wydechowej tyle spalin, że zatrułyby chyba stado bizonów.
Uświadomiłem sobie poniewczasie, że powinienem był pojechać Dziewiątą Ulicą do Baseline, a potem przeskoczyć na Pięćdziesiątą Piątą. Powinienem był.
Lauren powitała mnie w drzwiach. Nic nie powiedziała, ale widziałem, że jest rozczarowana. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że obiecałem kupić po drodze pizzę ze szpinakiem.
– Przepraszam – powiedziałem.
– Nie szkodzi – odparła Lauren, ale bez przekonania.
– Zabiorę cię do restauracji. Gdzieś tu, niedaleko.
– Nie ma w pobliżu dobrego lokalu. – Niewiele brakowało, a zrobiłaby kwaśną minę.
– W takim razie pojadę po tę pizzę. Widzę, że naprawdę miałaś na nią ochotą.
– To bez sensu. Musiałbyś wrócić aż do śródmieścia. Może otworzę puszkę z jakąś zupą. – Ostatni głupek domyśliłby się, że Lauren nie ma najmniejszej chęci jeść zupy z puszki.
Читать дальше