Już wcześniej zdarzało się, że nie mogłem się pozbyć natrętnych myśli o którymś z moich pacjentów. Tym razem jednak z radością witałem nawiedzające mnie duchy Tami i Miko. Często pogrążałem się w rozmyślaniach o obu dziewczynach i ich życiu. Siedząc na tarasie koło sypialni o zachodzie słońca czy przemierzając z Emily okoliczne bezdroża, przywoływałem wydarzenia, ludzi, rozmowy i fakty z przeszłości i starałem się ułożyć to wszystko w jeden wyraźny obraz.
Od morderstwa upłynęło wiele lat i właśnie ten dystans czasowy sprawiał, że wydawało się odległe, chwilami wręcz nierealne. Chciałem poznać Tami i Mariko, lecz były dla mnie bardziej postaciami z dramatu niż prawdziwymi osobami.
Jednocześnie miałem świadomość, że wszystko wydarzyło się naprawdę. Mogłem poznać bohaterów tej historii. Kevina Sample’a, który zajadał hamburgera parę kroków od mojego domu. Satoshi Hamamoto, która oglądała się trwożliwie przez ramię, przemierzając cieniste alejki Stanfordu. Młodego mistrza golfa, który, jak się okazało, był też gwałcicielem.
Każdego ranka po przebudzeniu nie mogłem doczekać się chwili, gdy odwrócę następną kartę.
Wszystko się zmieniło po rozmowie z Satoshi.
– Miałam dziś telefon – powiedziała bez żadnych wstępów.
– Od kogo? – zapytałem.
– Ten ktoś chciał mówić ze mną. Przedstawiłam się, a wtedy… ta osoba powiedziała, że o pewnych rzeczach lepiej jest zapomnieć.
– Tylko tyle?
– Tak. Ten ktoś mówił cicho, ale przypuszczam, że był to mężczyzna. Powiedział to i odłożył słuchawkę.
– Rozpoznała pani głos?
– Nie.
– Czy przestraszyła się pani?
– Tak, i to bardzo.
– Nie dziwię się. Jak mogę pani pomóc, Satoshi?
– Wydaje mi się – odparła bez wahania – że nie mogę tu zostać. Jest wiele miejsc, do których mogłabym pojechać. Mam mnóstwo znajomych. I rodzinę. Mogłabym pojechać nawet do Japonii, do mojej mamy. Tylko, że … – zawiesiła głos.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, bąknęłam więc tylko:
– Tak?
– Uświadomiłam sobie, że chciałabym panu pomóc w tym śledztwie. Jestem pewna, że Mariko postąpiłaby tak samo. Zastanawiam się, czy nie przyjechać do Kolorado, żeby porozmawiać jeszcze z panem… A może powinnam wrócić do Steamboat, żeby zobaczyć, czy nie przypomni mi się więcej szczegółów o tym, co się wtedy działo.
– Myślę, że wszyscy w Locardzie przyjęliby pani pomoc z radością.
– Ale uważa pan, że nie powinnam przyjeżdżać do Kolorado? – Satoshi bezbłędnie odczytywała podteksty kryjące się w moich wypowiedziach.
– Tutaj znajduje się epicentrum tego trzęsienia ziemi – odparłem po chwili, starając się jak najostrożniej dobierać słowa. – Jeśli wziąć pod uwagę telefon, o którym mi pani powiedziała, to nie sądzę, aby mogła pani czuć się tu bezpiecznie.
– Ale jeśli chcę badać fale, które to trzęsienie wywołało, to nie ma dla mnie lepszego miejsca. Zgadza się pan?
Nie wiedziałem, jak jej odpowiedzieć. Nie powinienem był sięgać po metaforę z trzęsieniem ziemi w rozmowie z kobietą mieszkającą od jakiegoś czasu w Kalifornii.
– Czy pomoże mi pan, jeśli przyjadę? – zapytała Satoshi.
– W jaki sposób?
Miała do mnie dwie prośby. Obie dotyczyły zwykłych, przyziemnych spraw. Gdyby przyjechała, musiałaby gdzieś zamieszkać. Zaoferowałem jej nasz pokój gościnny, ale odmówiła.
– Mogą śledzić także i pana – wyjaśniła.
Przypomniałem sobie Sama i powiedziałem jej, że mam przyjaciela, u którego prawdopodobnie mogłaby zamieszkać.
Druga prośba Satoshi dotyczyła pieniędzy. Spytała, czy pożyczyłbym jej pieniądze na bilet lotniczy do Japonii, gdyby poczuła się na tyle zagrożona, że musiałaby opuścić Stany. Nie chciała korzystać z karty kredytowej ani zwracać się z tym do ojca.
Powiedziałem, że pieniądze nie stanowią żadnego problemu.
Podziękowała mi i obiecała, że zawiadomi mnie o przyjeździe do Kolorado, gdy tylko podejmie decyzję w tej sprawie, po czym odłożyła słuchawkę.
Następnego dnia była sobota. Około trzeciej po południu zadzwonił Sam i zaproponował, żebym wybrał się razem z nim i jego synem Simonem na sztuczne skały w klubie wysokogórskim w Boulder. Wprawdzie nie pasjonuje mnie wspinaczka, ale miałem ochotę do nich dołączyć po prostu po to, żeby się trochę rozerwać. Już samo przyglądanie się, jak Sam próbuje zaprzeczyć prawu powszechnego ciążenia, powinno stanowić dobrą rozrywkę.
Odmówiłem jednak, bo musiałem najpierw spełnić obowiązki. Chciałem omówić z A. J. spotkania z Satoshi i z Joeyem. Zadzwoniłem do niej, ale zgłosiła się automatyczna sekretarka. Usłyszałem nagrany na taśmę głos A. J., która prosiła, aby we wszystkich sprawach związanych z Locardem kontaktować się z Kimberem. Zostawiłem krótką wiadomość, aby oddzwoniła do mnie, gdy tylko będzie mogła, i wybrałem numer rezydencji Kimbera w Waszyngtonie.
– Pan Kimber? Mówi Alan Gregory z Kolorado.
– Alan? Przyłapał mnie pan w moim domowym kinie na oglądaniu jeszcze ciepłych nowych sekwencji do drugiej części Gwiezdnych Wojen. George przysłał mi je przez posłańca. Znakomita robota. Nie mam pojęcia, dlaczego on nie wykorzystuje wszystkich scen.
Powiedział „George”? George Lucas? Ten Kimber obraca się w interesujących kręgach.
– Co za frajda obejrzeć coś takiego! – wyraziłem swój entuzjazm.
– Faktycznie, prawdziwy przywilej. George ma swoje tajemnice, to nie ulega wątpliwości. Ale nie zapomina o przyjaciołach, którzy lubią, ba, kochają kino. Zawsze podrzuca jakiś ciekawy prezencik, niczym święty Mikołaj.
– Cóż, panie Kimber, przepraszam, że zawracam panu głowę w weekend, ale mam trochę nowych informacji w związku ze śledztwem, a automatyczna sekretarka u A. J. odsyła petentów do pana. Czy u niej wszystko w porządku?
– A w jakiej konkretnie sprawie dzwonił pan do niej? – spytał Kimber po krótkim wahaniu.
– Lauren i ja spotkaliśmy się wczoraj z Joeyem Franklinem i chciałem powiadomić kogoś z zarządu o przebiegu rozmowy.
– Tak? – Głos Kimbera był tak wyrazisty, że to pojedyncze słowo zabrzmiało niemal jak cała symfonia.
– Mam nadzieję, że A. J. poinformowała pana o moim spotkaniu z Satoshi Hamamoto? Siostrą Mariko?
– Nie rozmawialiśmy o tym, ale mam kopię pańskiego sprawozdania.
– Więc wie pan, że ona oskarżyła Joeya Franklina o gwałt?
– Tak. Proszę mówić. Słucham.
Przez prawie dziesięć minut przedstawiałem mu szczegóły mojej podróży do Kalifornii oraz relacjonowałem rozmowę z Joeyem Franklinem. Kimber prawie się nie odzywał, zachęcał mnie tylko do mówienia.
– Proszę mnie informować o postępach, jakie poczyni pan w naszej sprawie – rzekł, gdy skończyłem. – I jeszcze jedno, Alan – dodał.
– Tak, słucham?
– A. J. nie czuje się dobrze. Jest w szpitalu. Proszę nie niepokoić jej żadnymi telefonami. Na razie ja będę ją zastępował w kontaktach z panem.
– Co się stało? – zapytałem. Obawiałem się, że skoro wymagała hospitalizacji, musiało nastąpić poważne pogorszenie jej zdrowia.
– Myślę, że A. J. wolałaby, abym nie dzielił się z nikim szczegółami. Przekażę jej pozdrowienia od pana. Gdyby potrzebowała pomocy, ktoś tutaj będzie trzymał rękę na pulsie – odparł.
Podziękowałem mu za rozmowę.
– A jak się miewa pańska urocza małżonka? – zapytał jeszcze. - Mam nadzieję, że nic jej nie dolega. Mary jest pełna podziwu dla jej wysiłków i prawniczej wnikliwości.
Читать дальше