– Pan jest naszym przywódcą – powiedział William. Był spokojny i pewny siebie.
– Naszym? To znaczy kogo? – zapytała.
– Wszystkich, którzy idą za nim – odparł. Wybuchnął śmiechem, najwyraźniej rozkoszując się jej lękiem. – Wampirów. Takich jak ja i Michael. I wielu innych, w wielu, wielu miastach. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak jesteśmy silni. Pan udziela prostych nakazów, co mamy myśleć i co czynić. Nie ma nad sobą żadnych zwierzchników. Jest wyższą istotą. Trochę zaczynasz już to rozumieć? Ciągle chcesz stanąć przed obliczem Pana?
– Jest tutaj? – spytała. – Gdzie mnie przywieźliście? William wciąż patrzył na nią uwodzicielskim wzrokiem.
Obrzydliwość. Potem pochylił się niżej.
– To ty jesteś detektywem. Powiedz mi, gdzie się znalazłaś? Czy tutaj mamy szukać Pana?
Jamilla dostała mdłości. Myślała, że zwymiotuje. Potrzebowała więcej miejsca.
– A po co mnie tu przywlekliście? – zapytała, żeby podtrzymać tę rozmowę. Chciała choć trochę zyskać na czasie.
William wzruszył ramionami.
– Byliśmy tu od zawsze – odparł. – Żyliśmy jak w komunie. Hippisi pełni marzeń o nowej Kalifornii, prochy, trawka, muzyka Joni Mitchell. Nasi rodzice też byli hippisami. Nie znaliśmy innego życia i sposobu myślenia, więc siłą rzeczy polegaliśmy wyłącznie na sobie. Zżyliśmy się z moim bratem. Lecz tak naprawdę, to jesteśmy niczym. Żyjemy, aby służyć Panu.
– Pan zawsze mieszkał w tej komunie? Pokręcił głową i popatrzył na nią z powagą.
– Tu zawsze były wampiry. Trzymały się na uboczu, z dala od pozostałych. Jeśli ktoś chciał, to mógł się do nich przyłączyć. To my szliśmy do nich, a nie odwrotnie.
– A ilu ich jest teraz?
William spojrzał na Michaela i wzruszył szerokimi ramionami. Obaj się roześmieli.
– Legiony! Jesteśmy wszędzie.
Niespodziewanie William ryknął i rzucił jej się do szyi. Jamilla mimo woli krzyknęła z przerażenia.
Nie dotknął jej. Zatrzymał się tuż przed nią, wciąż warcząc jak dzikie zwierzę. Nagle zamiauczał, wysunął język i polizał ją po policzku. Potem po ustach i po oczach. Nie wierzyła, że to wszystko dzieje się naprawdę.
– Powiesimy cię i wysączymy aż do ostatniej kropli. Co ciekawsze – będzie ci się to bardzo podobało. Umrzesz w ekstazie, Jamillo.
Wróciłem do Waszyngtonu na w pełni zasłużony, jednodniowy wypoczynek. Dlaczego nie? Była sobota, a ja już od dawna nie widziałem dzieci.
Po południu zabrałem Damona i Jannie do Corcoran Gallery of Art. Oczywiście z początku krzywili się, jak mogli, że idą do muzeum, ale później nie chcieli wyjść z Pałacu Złota i Światła. Byli oczarowani. Typowe.
Do domu wróciliśmy około czwartej. Nana powiedziała mi, że mam zadzwonić do Tima Bradleya z San Francisco Examinera. Chwileczkę… Czy to się nigdy nie skończy? Po jakie licho mam rozmawiać z chłopakiem Jamilli?
– Mówił, że to bardzo ważne – oznajmiła Nana. Piekła dwa placki z wiśniami. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, pomyślałem z nagłym rozrzewnieniem.
W Kalifornii była pierwsza. Zadzwoniłem do Tima, do redakcji. Odebrał niemal natychmiast.
– Bradley.
– Tu mówi Alex Cross.
– Cześć. Miałem nadzieję, że pan się odezwie. Jestem kolegą Jamilli Hughes.
Tyle to sam wiedziałem.
– Co u niej słychać? – zapytałem. – Wszystko w porządku?
– Po co pan pyta? Wczoraj pojechała do Santa Cruz. Wiedział pan o tym?
– Coś mi wspominała. Wzięła kogoś ze sobą? – spytałem. – Prosiłem ją, żeby tak zrobiła.
– Nie – odparł oschle. – Wciąż powtarza, że już dawno wyrosła z pieluch. I zawsze ma przy sobie ogromny rewolwer.
Zmarszczyłem brwi i pokręciłem głową.
– Więc co się stało? Co chciał mi pan przekazać?
– Może to nic takiego, ale Jamilla zwykle działa z niezwykłą dokładnością. Obiecała do mnie zadzwonić, a tym razem tego nie zrobiła. To było wczoraj. Cztery godziny temu zakręciłem do pana. Trochę się niepokoję. Pomyślałem, że pan wie lepiej ode mnie, co zrobić w takiej sytuacji.
– Zachowywała się tak już przedtem? – zapytałem.
– Chodzi o to, czy pracowała w dni wolne od służby? Tak. To cała Jam. Ale zawsze dotrzymywała każdego przyrzeczenia.
Nie chciałem martwić go więcej niż potrzeba, ale sam byłem mocno zdenerwowany. Powróciłem myślami do przeszłości. W ostatnich latach straciłem dwie bliskie osoby, a ich śmierć nie została wyjaśniona. Supermózg twierdził, że to on zabił Betsey Cavalierre. Do tego dochodziła jeszcze Maureen Cooke w Nowym Orleanie. Co się działo z Jamillą Hughes?
– Zadzwonię do komisariatu w Santa Cruz. Jamilla podała mi nazwisko i numer do porucznika z tamtejszego wydziału zabójstw. Chyba nazywał się Conover. Sprawdzę to w swoim notatniku. Zaraz to zrobię.
– Dobrze. Dziękuję panu. Bądźmy w stałym kontakcie – powiedział Tim. – Naprawdę jestem bardzo wdzięczny.
Zapewniłem go, że to nic takiego, i pięć minut później zatelefonowałem do komisariatu w Santa Cruz. Poprosiłem o połączenie z porucznikiem Conoverem. Okazało się, że ma wolny dzień. Narobiłem więc nieco rabanu, podpierając się nazwiskiem Kyle’a. Dyżurny sierżant, acz niechętnie, dał mi domowy numer Conovera.
Ktoś podniósł słuchawkę i usłyszałem głośną muzykę. Chyba U2.
– Mamy imprezę nad basenem. Przyjdź do nas – powiedział jakiś męski głos. – Albo daj znać w poniedziałek. No to na razie.
W słuchawce zapanowała cisza. Zadzwoniłem ponownie.
– Z porucznikiem Conoverem – oznajmiłem urzędowym tonem. – Mówi detektyw Alex Cross. To nagły przypadek. Chodzi o inspektor Jamillę Hughes z wydziału zabójstw w San Francisco.
– O cholera – dało się słyszeć po drugiej stronie, a potem: – Tu Conover. Kto mówi?
W oszczędnych słowach wyjaśniłem, kim jestem i co robię. Miałem wrażenie, że Conover albo jest pijany, albo na najlepszej drodze do upicia się. Co prawda, miał wolny dzień, ale w Santa Cruz dopiero dochodziła druga po południu.
– Pojechała na wzgórza, aby polować na wampiry – oznajmił i roześmiał się kpiąco. – W Santa Cruz nie ma wampirów, kolego detektywie. Można mi wierzyć. Nic jej nie będzie. W tej chwili już na pewno wraca do San Francisco.
– Jak do tej pory były dwa tuziny morderstw w wampirzym stylu. – Próbowałem go jakoś wyrwać z oparów zamroczenia. – Sprawcy pili krew ofiar.
– Powiedziałem wszystko, co wiem – oświadczył. – Najwyżej mogę tam wysłać kilka wozów patrolowych – dodał.
– Proszę to zrobić. Ja w tym czasie zawiadomię FBI. Oni przynajmniej wierzą w takie rzeczy. Kiedy ostatni raz widział pan inspektor Hughes?
Namyślał się przez chwilę.
– Nie pamiętam. Co najmniej dwadzieścia cztery godziny temu.
Odłożyłem słuchawkę. Nie polubiłem Conovera. Na nowo przemyślałem wszystko, co wydarzyło się od dnia, w którym poznałem Jamillę. Zakręciło mi się w głowie. Cały czas poruszaliśmy się po omacku, błądząc po nieznanym terenie. Co gorsza, Supermózg wciąż czyhał gdzieś w pobliżu.
Zatelefonowałem do Kyle’a i do American Airlines. Potem zawiadomiłem Tima Bradleya, że wybieram się do Kalifornii.
Santa Cruz.
Stolica wampirów.
Jamilla była w opałach. Czułem to przez skórę.
W czasie długiego lotu z Waszyngtonu do Kalifornii uświadomiłem sobie, że Supermózg od dwóch dni zostawił mnie spokoju. To dziwne. A może też gdzieś podróżował? Quepasa, Supermózgu? Może był ze mną w samolocie, w drodze do San Francisco? Przypomniałem sobie stary kawał o paranoi. Facet zwierza się psychiatrze, że nikt go nie lubi. To niemożliwe, odpowiada lekarz. Rozmawiał pan już z niktem?
Читать дальше