Jamilla zatrzymała wzrok na muskularnym, jasnowłosym chłopcu, który przed chwilą wysiadł z volkswagena. Na dachu samochodu leżała deska surfingowa. Blondyn przełknął ostatni kawałek pizzy i wszedł do pobliskiej księgarni. Kalifornia w najlepszym wydaniu.
A do tego różnobarwny dum – posthippisi, technokraci, turyści, surferzy i studenci. Niezła mieszanina. Tylko gdzie szukać kryjówki tych przeklętych wampirów? Może już wiedzą, że przyjechała specjalnie do Santa Cruz, aby dobrać im się do tyłka? Może chowają się wśród przechodniów, których mijała na ulicy?
Najpierw wybrała się do miejscowego komisariatu policji. Porucznik Harry Conover był zaskoczony jej widokiem. Nie wyobrażał sobie, by policjant – albo policjantka – prowadził śledztwo w tak niekonwencjonalny sposób.
– Przecież mówiłem pani, że dokładnie przejrzałem wszystkie akta dotyczące tak zwanych „wampirów”. Miałbym kłamać? – spytał. Z rezygnacją pokręcił głową. Miał długie jasne włosy i piękne brązowe oczy. Na pewno nie przekroczył jeszcze czterdziestki. W moim wieku, pomyślała Jamilla. Urodzony kobieciarz, zaborczy i zadufany w sobie.
– Ależ skąd! Nikt pana nie oskarża o kłamstwo. Mam dzisiaj wolne, a ta sprawa nie daje mi spokoju. Przyjechałam więc… Harry. To chyba lepsze od e-maila? Co jeszcze możesz mi przekazać?
Wyczuwała, co chciał powiedzieć. „Lepiej skorzystaj z wolnego dnia i najzwyczajniej ciesz się życiem”. Nieraz słyszała to już przedtem. Może i racja? Ale nie teraz. Najpierw trzeba zakończyć śledztwo.
– Czytałam raport mówiący o tym, że tutejsze upiory żyją wspólnie, jakby w komunie. Gdzie ich szukać? – spytała.
Conover pokiwał głową bez najmniejszego zainteresowania. Niemal otwarcie przyglądał się Jamilli. Widać było, że lubi kobiece piersi.
– Nikt tego nigdy nie potwierdził – odparł. – Dzieciaki, owszem, włóczą się w większych grupach, ale nic nie wiem o komunie. Mamy tu parę modnych lokali, takich jak Catalyst albo Palookaville. Dużo dzieciaków kręci się na Pacific Street.
Nie poddawała się. Nigdy.
– A gdyby jednak były takie miejsca, w których koczują młodzi ludzie, to gdzie, na przykład, mogłabym je znaleźć?
Conover westchnął ciężko. Sprawiał wrażenie poirytowanego. Jamilla zaliczyła go do tych policjantów, którzy zbytnio się nie przemęczają. Z miejsca wyleciałby ze służby, gdyby miała nad nim jakąkolwiek władzę. Potem na pewno by narzekał, że trafił na feministkę. Zorientowała się, że jest leniwy i tępawy. Budził w niej niechęć. Przecież od niego zależało, czy nie zginą kolejni ludzie. Naprawdę tego nie rozumiał?
– Może gdzieś wśród okolicznych wzgórz – wycedził wreszcie półgłosem. – Albo na północ, przy Boulder Creek. Naprawdę nie wiem, co odpowiedzieć.
Pewnie, że nie wiesz, Harry.
– Gdzie byś poszukał najpierw? – nalegała. Gdybyś miał jaja, dodała w myślach.
– Nie zaprzątałbym sobie tym głowy. Owszem, przyznaję, było parę zniknięć, ale odnotowano je w każdym mieście na terenie Kalifornii. Dzisiejsza młodzież jest zupełnie inna niż za naszych czasów. O wiele bardziej niespokojna. Nie wierzę, żeby w Santa Cruz działo się coś złego. To nieprawda, że nasze miasto jest, jak niektórzy utrzymują, „stolicą wampirów” na zachodnim wybrzeżu. Możesz mi wierzyć. W Santa Cruz na pewno nie znajdziesz wampirów. Jamilla kiwnęła głową, jakby na zgodę.
– Zacznę od wzgórz – powiedziała. Conover zasalutował z lekką drwiną.
– Jeśli przed siódmą skończysz łapać duchy, to zadzwoń. Pójdziemy na małego drinka. Przecież masz wolne, prawda?
Uśmiechnęła się lekko.
– Jeśli skończę przed siódmą, zadzwonię. Dziękuję ci za pomoc, Harry.
Co za palant! – uznała.
Wkurzyła się. A kto by się nie wkurzył na jej miejscu? W dzień wolny od pracy odwalała czyjąś robotę. Zaparkowała saaba w pustej bocznej ulicy, w pobliżu Metro Center, naprzeciwko baru Asti. Straciła z oczu rzekę San Lorenzo, lecz zapach wody dochodził nawet z daleka.
Ledwo wysiadła z samochodu, tuż przy niej zjawili się dwaj młodzi ludzie. Wzięli ją w środek.
Popatrzyła na nich z ukosa. Niemal wyrośli spod ziemi. Blond włosy, spięte w kucyki. Studenci? Surferzy? – pomyślała. Miała nadzieję, że się nie myli.
Byli wysocy, dobrze umięśnieni, ale nie wyglądali na kulturystów. Cechowało ich naturalne piękno, nasuwające myśl o Erosie, Hermesie lub Apollinie. Harmonia ciała. Zmysłowość. Rzeźba w marmurze.
– Mogę w czymś pomóc? – zapytała. – Szukacie plaży? Wyższy z nich odpowiedział z niezachwianą pewnością siebie, podszytą ledwo uchwytną drwiną.
– Ależ nie, dzięki! Nie bawi nas pływanie na desce. Mieszkamy tutaj. A pani?
Ubrani byli w czarne podkoszulki, dżinsy i buty do wspinaczki. Obaj mieli niebieskie oczy i świdrowali ją przenikliwym wzrokiem. Młodszy wyglądał najwyżej na szesnastolatka. Poruszali się niby wolno, lecz z utajoną sprężystością. Jamilli wcale się to nie podobało. Nikt nie zjawił się w pustym zaułku, kto mógłby przyjść jej z pomocą.
– W takim razie to może ja was zapytam o plażę? – zaryzykowała.
Przewaga była po ich stronie. Stali tak blisko, że nie zdołałaby sięgnąć po pistolet. Nie mogła się nawet ruszyć, żeby któregoś z nich nie potrącić.
– Zróbcie mi trochę miejsca – powiedziała. – Cofnijcie się.
Starszy popatrzył na nią z uśmiechem. Miał zmysłowe usta.
– Jestem William – przedstawił się. – A to mój brat, Michael. Szuka nas pani, inspektor Hughes?
Och, nie… Jezu… Jamilla próbowała wyrwać broń ukrytą w kaburze na plecach. Złapali ją. Zabrali jej pistolet tak łatwo, jakby była dzieckiem. Działali zdumiewająco szybko – i byli zdumiewająco silni. Momentalnie rozciągnęli ją na ziemi i skuli kajdankami. Skąd je mieli? Zabrali policjantce zabitej w Nowym Orleanie?
– Nie próbuj krzyczeć, bo ci kark złamię – powiedział starszy, suchym i rzeczowym tonem.
Młodszy odezwał się dopiero teraz. Był tak blisko, że Jamilla wyraźnie widziała jego długie zwierzęce kły.
– Jeśli polujesz na wampira, on zapoluje też na ciebie – warknął.
Zakneblowali ją i brutalnie rzucili na tył furgonetki. Samochód ruszył z miejsca z głośnym chrzęstem.
Jamilla próbowała zapamiętać szczegóły. Odliczała sekundy i minuty. Początkowo jechali przez miasto, zatrzymując się na skrzyżowaniach. Potem samochód pomknął szybciej, po gładkiej szosie. Chyba wjechali na trasę numer jeden.
Później skręcili na wyboistą, prawdopodobnie polną drogę. Cała jazda trwała mniej więcej czterdzieści minut.
Porywacze wnieśli Jamillę do wiejskiego domu na jakimś ranczo lub farmie. Zobaczyła tłum ludzi. Śmieli się z niej. Dlaczego? Mieli kły. Jezu… William położył ją na kanapie w małym pokoju i wyjął jej z ust knebel.
– Przyszłaś zobaczyć Pana? – szepnął, zbliżając twarz do jej twarzy. – Popełniłaś poważny błąd. To cię zabije.
Uśmiechnął się z jawnym okrucieństwem. Miała wrażenie, że chciał ją pożreć, a może uwieść? William dotknął jej policzka długim i szczupłym palcem. Lekko przesunął dłonią po jej szyi i spojrzał jej prosto w oczy.
Jamilla była przerażona. Chciała uciec, ale nie mogła. Wokół niej zgromadziło się z tuzin wampirów – patrzyły na nią jak na smaczny kąsek.
– Nie znam waszego Pana – wyjąkała. – Kto to taki? Wypuśćcie mnie.
Bracia spojrzeli po sobie z uśmieszkiem.
Читать дальше