– Do wozu – warknął. – Wyjeżdżaj. Już.
Dopiero kiedy znalazłem się przy wraku T-55, zdałem sobie sprawę, że i Morawski nie zasypywał gruszek w popiele. To on mnie tu zawlókł. Kilku żołnierzy gapiło się na nas z niedowierzaniem.
– Uspokój się. – Nie szarpałem się, nie wrzeszczałem, więc odczekał chwilę i puścił mnie, ograniczając się do stanięcia między mną a otaczającymi bewupa ludźmi. – Co ci strzeliło do łba?
Załoga i ranni znikali pod pancerzem. Kierowca uruchomił silnik. Nie zdziwiłem się, kiedy major pociągnął mnie w stronę ciężarówki.
– Poszedł za mną, prawda? Nie było go tutaj?
– Masz paranoję.
– Powiedziałem Ciołkoszowi, że wracam. Zapytał o Gabrielę. Nie o samochód, nie o wodę. O nią. – Morawski otworzył usta, ale miał dość rozsądku, by nie pleść bzdur o wyższości ludzkiego życia nad dobrami materialnymi. – Mówię, że jej nie znalazłem, a on się dziwi. Taki duży kraj, wojna, a on zdziwiony. Całkiem jakby wiedział, że kłamię.
– To żaden dowód – mruknął. – A jeszcze przez radio…
– Wiem. Bielskiemu też nic nie udowodnię. Nie ma pocisku. Ale gdyby nawet… Znalazłem łuskę. Skorodowana. Nie nasza. A w jego karabinie są nowiutkie naboje, od któregoś z kaemów. Założę się, że nie z tego strzelał. Pocisk mógł zostać w ciele. Po co ryzykować? Ci dwaj na górze, przy wylocie wąwozu… Jeden miał FN-a. Teraz nie ma.
– Ciołkosz je zbiera. Niby nie brakuje beryli, ale z amunicją faktycznie robi się krucho. Pewnie ktoś go zabrał.
– Może. Tylko że kaem nadal tam leży. A Bielski dziwnie by wyglądał, łażąc z dwoma karabinami. Jeśli nie chciał strzelać ze swojego, musiał postarać się o drugi już tam, na górze.
– Jacek, to się nawet trzyma kupy. Ale nie masz…
– Dowodów? A po cholerę mi dowody? Wystarczy, że wiem.
– Po co miałby aż tak ryzykować? Bo nie lubi czarnych?
– Widziałeś minę Ciołkosza? – uśmiechnąłem się gorzko. – Wiem: też żaden dowód. Ale był prawie szczęśliwy.
– No właśnie. Zabili nie tę dziewczynę, a on jest szczęśliwy.
– Nic nie ma do Gabrieli. Chciał ją tylko przehandlować. Nie rozumiesz? Nie boi się śmigłowca. Bez rakiet kierowanych guzik nam zrobi. Co innego Sabah. Gdyby dopadł nas w tej dziurze… – Wskazałem na południe. – Jedna wyrzutnia z tamtej strony i jesteśmy ugotowani. Wozy nie wyjadą, uciekając pieszo, pozdychamy bez wody. Ale gdyby dziewczyna zginęła, Sabah pewnie by odpuścił. Wystarczyło wywołać go przez radio i przekazać zwłoki.
Doszliśmy do ciężarówki. Wołynow podniósł się z ziemi. Nie miał broni, ale kajdanek też już nie. Pomógł wstawać dwojgu pozostałym. Agnieszka posłała mi słaby uśmiech, Olszan nie próbował i tego. Oboje wyglądali marnie. Morawski pokazał im, by wsiadali do samochodu. Potem znów popatrzył na mnie.
– Ona żyje? – zapytał cicho. Skinąłem głową. – Fajnie.
*
– Doktorze…
Ułożono go przy siatce, zastępującej tylną ściankę skrzyni ładunkowej stara. Uszkodzonym kręgom nie służy jazda z jednego końca platformy na drugi. Albo po prostu nikomu nie chciało się przesuwać ładunków i robić miejsca bliżej szoferki. Wszelkiego typu pojemniki na amunicję, plandeki, narzędzia, zwoje drutu ostrzowego, zapasowe koła, worki z żywnością i temu podobne ciężko byłoby ruszyć bez buldożera.
Nikt oprócz mnie nie próbował podchodzić. Olszan drzemał z głową na kolanach Agnieszki, Morawski i Szyszkowski przepatrywali niebo, szukając celu dla leżącej obok wyrzutni.
– Obudził się pan. – Jakoś udało mi się uśmiechnąć. Star właśnie wygramolił się z wąwozu; miałem jeszcze trochę czasu do namysłu, lecz nie za dużo. Filipiak wybrał kiepski moment. – Boli?
– Jak pana nie było, załapałem się na morfinę. – Też zdołał unieść kąciki ust. – Pół pacjenta, pół porcji.
– Jeszcze nic nie wiadomo. – Dałem sobie spokój z uśmiechami. – Bez badań w szpitalu…
– Jasne.
– Przepraszam, panie poruczniku, ale jeśli to nic pilnego… Muszę pogadać z Ciołkoszem. Już teraz. Potem się panem…
BRDM ruszał właśnie naszym śladem. Następna taka okazja mogła mi się trafić dwa kilometry dalej. Czyli za daleko. Jeśli nie wywołam jej przez radio, gotowa ruszyć naszym śladem. A Drabowicz miał zbyt wiele do stracenia, by długo i uważnie przyglądać się wyskakującym zza horyzontu terenówkom. W nocy wyrzutnie pepeka nie przydałyby się Sabahowi na wiele z braku odpowiednich celowników. Teraz znów były groźne.
– Chcę swój pistolet. – Podnosiłem się już, ale teraz klęknąłem z powrotem. – Bez obawy. Nie po to. Nie jestem Giełza. – Widząc moje wahanie, uśmiechnął się i dodał: – Nie za darmo. Coś dla pana mam.
Był lepszym oficerem niż handlowcem: sięgnął pod koc, nim w ogóle dojrzałem do negocjacji, nie mówiąc o zgodzie.
Kartka była zwyczajna, z zeszytu w kratkę. Co drugi z żołnierzy mógłby zaopatrzyć się w podobną, sięgając do własnego plecaka, nie byłem jednak pewien czy właśnie ze względu na popularność dobrano taki akurat papier. Kratka to także wdzięczny podkład dla pisma wzorowanego na tym z wyświetlaczy urządzeń elektronicznych. Jakiś grafologiczny geniusz doszukałby się może cech indywidualnych w sposobie stawiania identycznych kreseczek w miejscach z góry wyznaczonych przez zakłady papiernicze, ale wątpliwe, by jakikolwiek sąd uznał jego werdykt.
– Przepraszam, że czytałem. – Hałas silnika przekreślał szanse tych spod szoferki na usłyszenie czegokolwiek, ale Filipiak na wszelki wypadek mówił ciszej. – Łudziłem się, że może któraś z pań… Jak się znajduje liścik w majtkach… Ale serio. To raczej facet. Jak inny facet przytomnieje i nie czuje nóg, to co sprawdzi? Czy małego też nie.
Była w tym jakaś logika, nie mogłem się jednak uwolnić od wrażenia, że śnię na jawie. Złożona w małą kostkę kartka, gromadka kresek układająca się w napis: „DLA DOKTORA”, a w charakterze skrzynki pocztowej…
Klęczałem tyłem do szoferki. Chyba nikt nie zauważył, jak rozkładam papier i czytam. Choć czytałem długo. Nie wiem dlaczego. Trudno o wyraźniejszy charakter pisma.
ŚMIGŁ NIEGROŹNY. SPADŁ, USZKODZ – WYMYŚL COŚ. MAMY JECHAĆ A NIE IŚĆ. INACZEJ PROCES. LESIK ŚWIADKIEM, KONIEC KARIERY, PDP WIĘZIENIE. MARTWY L = WIĘKSZE KŁOPOTY. AA DOPILNUJE. GABRIELA = KOZIOŁ OFIARNY. POR., NIE BĘDĄ PANA NIEŚĆ. POMÓŻ DR. MIEJCIE RADMORA. NIE JESTEM SAMA.
– Nie domyśla się pan…? – przeniosłem wzrok na Filipiaka.
– Odpada tylko Asmare. Za długo byłem nieprzytomny. Każdy z was miał okazję. – Milczał chwilę. – To „sama” to pewnie pic.
– Odwodnienie ogłupia. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby to Jola i gdyby z rozpędu… Ale ogólnie jest cholernie logiczny.
– Tak. Parę słów i wiemy, że złapał nas za jaja.
– A… złapał?
Oprzytomniał jakiś czas temu, przeczytał, miał czas pomyśleć.
– Podobno śmigłowiec zgubił rakiety. To prawda?
– Tak twierdzi Gabriela – uśmiechnąłem się smętnie.
– Jak pan myśli: umarłaby dla sprawy?
– Nie wiem. – Zapłacił prawdopodobnie słoną cenę, może największą z nas wszystkich. Czułem, że winien mu jestem szczerość. – Nie chciała ze mną… Aż taką dobrą aktorką chyba nie jest, więc chyba mnie lubi. Ale mieliśmy dobrą okazję i nie zrobiliśmy tego. Myślę, że gdyby szykowała się na śmierć, przespałaby się ze mną. Co by jej szkodziło?
Nie skomentował i nawet odczekał taktownie parę sekund.
Читать дальше