Też nie chciałem wrócić do kraju z walizką fałszywych dolców, wolałbym jednak, by robiła to szybciej. Póki liczyła i obwąchiwała zielone papierki, Okrągła Twarz czuł się zwolniony z obowiązku pośpiechu, składał coraz to nowe oferty, negocjacje przedłużały się, a Kaśka myślała. Nie była blondynką, a już na pewno nie taką z dowcipów, w tej chwili jednak dałbym wiele, by zajęła się czymś innym. Najlepiej możliwie szybką jazdą w kierunku bazy.
Póki co, odjechał star. Zabrał amunicję i część ekipy kontrolnej. W UAZ-ie, który miał wziąć dowódcę oraz nadwyżkę narkotyków, pozostał tylko kierowca. Patrycja klęczała obok, wkładając do worka sprawdzone paczki banknotów.
– Drogo – kręcił głową Okrągła Twarz. – I jeden wóz… Miały być dwa. Skąd wiem, że nie pojedziecie za nami i nie strzelicie w plecy? Dwa to co innego, dwóm nie dalibyście rady. Ale jeden… Za drogo.
– Nie mamy po co strzelać – powtórzyłem odpowiedź. – Wy to co innego: odzyskujecie pieniądze. A my? Państwowe pociski? A na cholerę nam one? Możecie nam ufać.
– Ale wy nam nie możecie – uśmiechnął się. – Niby po co te maski? Za dużo wiemy.
Lepiej by dla was było… Poza tym dwa BWP i ciężarówka to wojskowy konwój. A jeden? Czort wie co. Sprawdzać będą. Na co nam ciężki sprzęt? Kupujemy, żeby amunicja bezpiecznie przejechała. Potem i tak pewnie trzeba gdzieś wyrzucić.
Może tak, może nie: worki, o które się tak targował, przywędrowały tu z Afganistanu i pewnie nic nie stało na przeszkodzie, by część zakupów trafiła właśnie tam. Ale nie zamierzałem podpowiadać Studentowi tego argumentu. Zresztą nie dał mi okazji. Myślał szybciej ode mnie.
– Damy wam gwarancję.
– Jaką?
– Zakładników.
Okrągła Twarz był zbyt zainteresowany tematem, więc choć kusiło mnie przez sekundę, powtórzyłem dokładnie. Niby mogłem prowadzić dwie zupełnie inne rozmowy – negocjatorzy nie słyszeli jeden drugiego – ale gdyby Student przyłapał mnie na czymś takim… No i miałem pustkę w głowie. Złe przeczucia też, lecz przede wszystkim pustkę.
– To znaczy?
– Dziewczyna już mówiła – przypomniał Student. – Nasz dowódca jest ciężko ranny. Jak pojedzie z wami, będzie mieć większe szanse przeżycia, a wy żywą tarczę. Dołożę jeszcze jednego, zdrowego. Na drugi wóz.
– Zdrowego? – Okrągła Twarz wywęszył smród chyba nawet szybciej niż ja.
– Kiedy ich wysadzicie, wezwie pomoc. Partyzanci z Frontu Demokratycznego nie zabijają bez potrzeby naszych, no ale bez przesady: uwolnią i tyle. Po karetkę by nie dzwonili.
No i gdyby was zatrzymywali, będzie ktoś, kto odpowie po polsku. Same korzyści. Obgadamy to.
W cztery oczy. Powiedz mu, Kulanowicz, żeby tu do nas podszedł.
Powiedziałem: w tej kwestii nie miałem już wyboru. Okrągła Twarz pomaszerował w stronę bewupa. Zaraz potem zwolniony przez niego kawałek pustyni zajęła Kaśka.
– Co się dzieje?
– Nie wiem – mruknąłem. Zastanawiałem się gorączkowo, przeszkadzała mi w tym i pewnie dlatego to powiedziałem: – Sama przecież chciałaś.
Była zbyt zaniepokojona, by się obrażać. Ale właśnie dlatego, przez strach, który w niej narastał, powinienem trzymać gębę na kłódkę.
Bez słowa ruszyła śladem Okrągłej Twarzy. Chyba powinienem pójść z nią, jednak wizja Szamockiego odjeżdżającego w siną dal w charakterze zakładnika trochę za bardzo mną wstrząsnęła. Wybrałem naszego bewupa.
– Czarek?
Nic, żadnej reakcji. Błysnąłem mu w twarz światłem latarki. I od razu pożałowałem: wyglądała jak prześcieradło z reklamy najlepszego proszku, a zaschnięte plamy krwi na bandażach zdążyły nabrać brudnego odcienia starej rdzy. Inaczej mówiąc: aż się prosił o najszybszą z karetek świata. Byłem zły na Kaśkę, zrozumiałem jednak, dlaczego wyskoczyła z tak dziwaczną propozycją.
Powlokłem się w kierunku wozu trzeciej drużyny. Kierowca UAZ-a zerknął na mnie ponuro znad żarzącego się papierosa. Patrycja, pochłonięta oględzinami kolejnego banknotu, nawet nie podniosła wzroku. Miałem ochotę przystanąć na chwilę i opowiedzieć kawał o blondynce, sprawdzającej autentyczność forsy pięć minut po odjeździe ciężarówki, którą za ową forsę sprzedała. W porę jednak przypomniało mi się, że wciąż mamy karty przetargowe: dwóch potencjalnych zakładników i bewupa na sprzedaż. Gdyby trafiła na pomalowany zieloną farbą papier toaletowy…
Chybabym się zbłaźnił z tym dowcipem. Darowałem go więc i sobie, i Patrycji. Pomysł na zrobienie z siebie dużo większego głupka już wykluwał się w mojej głowie. Niesprecyzowany jeszcze, lecz wyczuwalny. Czułem, że zrobię coś idiotycznego, i chyba chciałem zostawić sobie jakiś skromny zapas wiary we własną inteligencję.
– …bo to mimo wszystko bardziej ryzykowne – usłyszałem mało radosny głos Studenta.
Nigdy jakoś nie kojarzył mi się z eksplozjami świetnego humoru i nie od razu zdałem sobie sprawę, na czym w tym akurat przypadku polega różnica. Ale była i natychmiast ją wyczułem. -
Nie znamy ich, a na rogatkach różnie bywa. Może dojść do strzelaniny i wtedy naprawdę mogą potraktować naszych chłopaków jak zakładników.
– Może – zgodziła się Kaśka. – Ale to przynajmniej szansa. Większa – poprawiła się niechętnie. – Za parę godzin mogą już nie żyć. Obaj.
– Bez przesady. Lechowski dostał tylko w nogę. Wiem, że to boli, ale… Jak sądzisz, Adam?
Adam. No proszę. Pyta mnie o zdanie i martwi się o rannych. Bo to było to – wyraźnie akcentowana troska o nich. Już wiedziałem, co mi tak nie pasuje.
Tyle że nie czyniło mnie to dużo mądrzejszym. Fakt, nigdy przedtem nie przyłapałem go na zaprzątaniu sobie głowy losem kolegów. Ale też pierwszy raz mieliśmy na karku takich, którzy akurat umierali. I o których życiu lub śmierci to nam przyszło decydować.
– Nie jestem w temacie – mruknąłem.
– Zastanawiamy się, ile osób ma jechać z Turkmenami – wyjaśniła Kaśka. – Czy Lechowski też, czy tylko my troje.
Powiedziała to tak zwyczajnie, że nie od razu zrozumiałem. Dotarło do mnie jednak na tyle wcześnie, że darowałem sobie złośliwe pytanie o cudowną przemianę Afgańczyków w Turkmenów.
– Troje? My?
– Mam z nimi jechać. – Nie siliła się na sztuczny spokój i właśnie tym zbiła mnie z tropu.
Udawanie czegokolwiek uruchomiłoby wszelkie możliwe dzwonki alarmowe w mej głowie, ale ona niczego nie udawała: wyglądała jak ktoś, komu kazano podjąć trudną decyzję i kto podjął ją, a teraz się martwi.
– Ich warunek – wtrącił szybko Student, wskazując milczącego Azjatę, stojącego trzy kroki dalej. – Kobietom łatwiej się ufa i trudniej się do nich strzela. Wezmą wóz po dobrej cenie i podrzucą Szamockiego w bezpieczne miejsce, ale tylko jeśli Kaśka z nimi pojedzie.
– Odbiło ci? – Zignorowałem go: patrzyłem na nią.
– Jest jeszcze druga sprawa – pociągnął Student. – Kleczko. Facet zupełnie nie nadaje się do takiej roboty. Pierwsze pytanie – i po nich. Wsypie najpierw Turkmenów, a potem nas wszystkich. Tam musi być ktoś… – zawahał się, po czym lekko uśmiechnął – ktoś z jajami.
– Ona nie ma jaj. – Nadal kleiłem się spojrzeniem do nieruchomej, kobiecej twarzy. – Coś o tym wiem.
Księżyc świecił, nieopodal Patrycja posługiwała się latarką, z otwartego włazu bewupa sączył się słaby poblask. Ale było zbyt ciemno na zaglądanie w głąb oczu i dalej, w ludzką duszę.
Nie, wróć: w kobiecą. Intencje faceta łatwiej byłoby mi rozgryźć.
Читать дальше