– O co chodzi? – rozległ się w słuchawkach zaniepokojony głos Kaśki.
– O nic – zbył ją Student. – Co z pieniędzmi?
Okrągła Twarz odbezpieczył granatnik i zaczął się rozglądać. Fajnie. To znaczy, że nie pójdzie na łatwiznę i nie pieprznie nam tą pigułą pod stopy.
– Mają. Dolary. Osiem stów. Tysięcy znaczy. Niecały milion. Tak mówią, nie liczyłam. I ponoć milion w prochach.
Afgańczyk zatrzymał na chwilę spojrzenie na wozie Studenta. Było chyba tęskne. Gdyby konstruktorzy RPG-7 popisali się większą wyobraźnią i zaprojektowali go jako dubeltówkę… Ale bewupy były dwa i nawet gdybym ja nie kiwnął palcem, ten drugi zrobiłby sito z Okrągłej Twarzy na długo przed ponownym załadowaniem broni.
– Narkotyki? – W głosie Studenta skłębiły się diametralnie sprzeczne emocje.
Rozumiałem go. Niecały milion w gotówce to mniej niż milion w gotówce, ale prawie dwa miliony w banknotach i towarze to z kolei dużo więcej.
– Nie zdążyli spieniężyć. Mówią, że w Turkmenistanie bez trudu pchniemy je za milion, a dalej na północy nawet za półtora. Nie mówiąc o Europie.
Okrągła Twarz, trzymając wyrzutnię na ramieniu, wyjął z kieszeni coś o gabarytach telefonu komórkowego. Wypowiedział tylko parę słów, po czym aparacik znikł pod kurtką, nie zdążyłem się więc przyjrzeć. Zaraz potem zza odległego o sto metrów pagórka wyjechał terenowy samochód – chyba rosyjski UAZ – i blask reflektorów wykroił z mroku coś, co przypominało przydrożną tablicę reklamową.
– Próba. – Uśmiech rozszerzył i bez tego szeroką twarz Azjaty. – Zobaczymy, jak działa.
Ustawił się, obejrzał przez ramię, sprawdzając, czy nie zapomniałem przejść na bok: najwyraźniej mnie polubił i nie chciał przerobić na martwy skwarek płomieniem odrzutu.
– Student – uruchomiłem nadajnik – będą strzelać. Nie denerwuj się. Sprawdzają, czy i im nie wciskacie kitu.
Delikatny sarkazm – na tyle mogłem sobie pozwolić. Nie liczyłem się od samego początku, ale – nawet teraz, po wymuszonej zmianie dowódcy – łudziłem się, że liczy się Szamocki. Okazało się, że też nie. Stałem na znacznie bardziej kruchym lodzie, niż mi się wydawało.
– To tarcza? – Nie zdążyłem ani zapytać, ani przekazać dalej odpowiedzi. – Dobra, niech strzela.
Kiwnąłem głową. Okrągła Twarz przechylił swoją, patrzył przez chwilę w celownik RPG, po czym delikatnie zwolnił spust. Buchnęło gorącem, pocisk wyskoczył z lufy, uruchomił silnik rakietowy i zaraz potem puknął mało efektowną eksplozją w lewym dolnym rogu tablicy reklamowej. Nic specjalnego, za to z tyłu…
Kula ognia miała średnicę małego domku, a kiedy przeistoczyła się w leżącą na piasku ośmiornicę, niektóre z macek sięgały nawet dwa razy dalej. Wiedziałem, że nie jest wcale taka wielka, ale ta wiedza nie niosła otuchy – UAZ, kiedy podjechał w jej sąsiedztwo, był mimo wszystko zdecydowanie mniejszy. Dwaj faceci z gaśnicami, którzy z niego wyskoczyli, mieli co robić.
Spieszyli się, jak każdy partyzant pod opanowanym przez wrogie lotnictwo niebem. Nie byli jednak na szczęście dostatecznie szybcy i na tle płomieni wypatrzyłem otwierające się drzwi.
Ktoś wysiadał z naszego bewupa.
Pomyślałem, że to Młody. Ale Młody, nawet gdyby okazał się tak głupi, złamał wyraźne rozkazy i porzucił stanowisko strzeleckie w wieży, raczej nie wywaliłby się na kolana po pierwszych dwóch krokach.
Ten upadek chyba ocalił Afgańczykowi życie. Szamocki miał dobre oko i nawet ta pierwsza kula przeszła cholernie blisko.
Okrągła Twarz rzucił dymiący granatnik, schylił się, by złapać karabin. Zdążył, ale zaraz potem złapałem i ja. Szarpnąłem. Runęliśmy na kolana.
– Pomyłka! – wrzasnąłem po rosyjsku. – Nie strzelaj!
Oczywiście nie usłuchali: ani jeden, ani drugi. Pistolet Czarka posyłał nam kulę za kulą, a Afgańczyk uparcie próbował przełamać opór mych ramion, skierować lufę w odpowiednią stronę i wpakować mi serię w kiszki. Na szczęście miał dość rozsądku, by nie strzelać już teraz, po skrzyniach z amunicją.
Udało mi się ściągnąć go do parteru. Szamocki chyba też upadł, bo kule przeszły górą.
Potem ktoś zaczął krzyczeć, bodajże wychylony z włazu Student, i paroma następnymi bryłkami ołowiu dostało się bewupowi.
– To wariat! – przypomniałem sobie odpowiednie słowo. – Za wóz! Szybko!
Wyszarpywaliśmy sobie automat. Jego utrata oznaczała klęskę, więc kiedy nagle rzuciłem się za burtę, Okrągła Twarz przytomnie poszedł w me ślady. Zwaliliśmy się na bok, zdrowo waląc o ziemię. Trochę go otrzeźwiło.
– Wszystko w porządku! Dostał w głowę! Nie wie, co robi! Wszystko w porządku! Nie strzelaj!
Pistolet Szamockiego obrabiał ciężarówkę, słyszałem jęk uderzanych kulami blach.
Gdzieś daleko. To przesądziło.
Okrągła Twarz znieruchomiał.
Nikt więcej nie strzelał. Gotów byłem się założyć, że mierzą wszyscy we wszystkich – ale nerwy nie puściły nikomu i kiedy Szamockiemu skończyły się naboje, nad pustynią zaległa głucha cisza.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że silnik stara zgasł. Miałem nadzieję, że sam z siebie.
– Spokojnie – zmusiłem się do uśmiechu. Potem cofnąłem lewą rękę z automatu. – Spokojnie.
– Spokojnie – powtórzył Azjata. Nie skorzystał z okazji, nie oswobodził broni nagłym szarpnięciem. Wziąłem to za dobrą monetę, rozprostowałem zaciśnięte na lufie palce prawej dłoni i nie oglądając się za siebie, przelazłem na czworakach na drugą stronę ciężarówki.
Nie zastrzelili mnie. Ani on, ani Szamocki.
– Czarek! To ja!
Nie zastrzelił, bo i nie mógł: klęczał, kiwał się jak pijany i bezskutecznie obmacywał boki, szukając zapasowego magazynka. Podbiegłem do niego, złapałem za rękę.
– Już dobrze – wcisnąłem przełącznik nadajnika. – Mam go. Wszystko w porządku.
Nic nie było w porządku. Tak dalece nie było, że Studenta poniosło: zaraz potem, nie zważając na czort wie ile wymierzonych w nas luf, wypadł z wozu, wymachując peemem.
– Odbiło ci?! Całkiem zdurniałeś?!
– Ty… gnoju. Gdzie moje…?
Zacząłem podnosić Szamockiego, dbając o to, by cały czas być między nimi. Pamiętałem, jak skończył Łoban.
– Mogłeś rozwalić cały ładunek! To amunicja, kretynie!
– Co się dzieje? – przypomniała o sobie Kaśka. W samą porę. Student był wściekły, ale nie aż tak, by poprzestawiało mu to listę priorytetów.
– Nic – warknął. – Powiedz im, że to jeniec strzelał. Jest ranny w głowę, niepoczytalny.
Już go mamy. Nic nie zrobi. Ich dowódcy nic się nie stało.
Wątpię, czy zdążyła: Okrągła Twarz wylazł zza ciężarówki, wyjął swoje miniaturowe radyjko i sam zaczął mówić. Wszyscy mogący strzelać widzieli go zresztą, i to było jeszcze ważniejsze. Napięcie zelżało do tego stopnia, że jeden z pasażerów UAZ-a dźwignął się z ziemi, odłożył karabin i podniósł gaśnicę.
Natowskie lotnictwo i amerykańskie satelity znów awansowały na zagrożenie numer jeden.
– Nie sprzedacie… tego. – Teraz, gdy nie było z czego strzelać, Szamocki jakby oprzytomniał. – Wracamy. Nie… nie będzie… interesu.
Student zmierzył go ponurym spojrzeniem.
– Może wezmą te twoje zabawki – rzucił lodowatym tonem. – Spróbuję im wepchnąć to gówno. Ale teraz zejdź mi z oczu. Zabierz go, Kulanowicz. I zwiąż. Jak jeszcze raz wykręci jakiś numer, to was obu…
– Masz im… sprzedać… szwedy. Tylko szwedy. I bewupa z dwoma… programatorami.
Читать дальше