– Pasuje?
– Zależy, co planujesz na dzisiaj. – Przemogłem się i rezygnując z owijania się kocem, podszedłem do okna. Miało i zasłonę, i firankę, ale obie w symbolicznych ilościach. Trzeba było trochę pokombinować, by zabezpieczyć strategiczne kierunki. Oczywiście od razu się zorientowała.
– To na moją cześć? – wyszczerzyła zęby. – Zazdrosny?
– A mam prawo czuć się zazdrosny?
Nie wiem, po co to powiedziałem. Inna sprawa, że mogła rozładować napięcie jednym żartobliwym unikiem. Zamiast tego obdarzyła mnie poważnym, niemal smutnym spojrzeniem.
– Przepraszam. – Zaskoczyła mnie do tego stopnia, że dałem spokój firance, tracąc tym samym pretekst do stania tyłem i oglądania się przez ramię.
– Przepraszam?
– To znaczy… na wszelki wypadek. – Posłużyła się kobiecą intuicją i rzuciła mi spodnie.
Mogłem stanąć jak należy, twarzą do rozmówcy, niby to przypadkiem zakrywając dolne partie brzucha. – Kilkanaście lat przerwy. Sama po sobie widzę, jaka inna jestem, więc pewnie ty też…
Ale tamten Adam… Jak to powiedzieć… No, nie byłeś łatwy.
– Proszę?
– Nie zaliczałeś panienki po panience.
– Aha – mruknąłem bez entuzjazmu.
– Po prostu poważnie do tego podchodziłeś – pocieszyła mnie, trafnie zgadując, że nie wziąłem tego za komplement. – Nie zrozum mnie źle: to fajnie, kiedy ktoś obchodzi się z tobą jak z jajkiem. Podobało mi się to u ciebie, słowo. Tylko teraz się boję… Nie chcę cię urazić.
Skrzywdzić – poprawiła się odważnie. – Porządny facet ma wyrzuty sumienia, skrupuły… – Westchnęła. – Cholera, ciężko się z tobą rozmawia.
– Kasia – powiedziałem cicho – ja nic nie mówię. Udało mi się ją najpierw zaskoczyć, a zaraz potem rozśmieszyć. I wyraźnie rozładować napięcie.
– Widzisz, z jaką kretynką się zadajesz? Nic dziwnego, że piszę w gazecie dla bab. A propos… – podniosła kusą sukienkę ze stojącym kołnierzem i wycięciami w okolicy ramion. – Dostanę od Bruszczaka wywiad w czymś takim?
– Na pewno – rzuciłem bez entuzjazmu, zaczynając się ubierać. – Tylko nie wiem, czy będzie mówił z sensem.
– Taka seksowna? – ucieszyła się. Po czym stanęła plecami do mnie i jednym ruchem pozbyła się koszuli. Nie miałem wcześniej okazji oglądać jej pośladków, więc ocknąłem się dopiero, gdy znikły pod bielą koktajlowej sukienki.
– Daj spokój – zaprotestowałem. – Chyba nie chcesz…?
– Atak zazdrości numer dwa?
Pewnie nie odezwałbym się już słowem – zwłaszcza że trafiła – ale spod szafy widać było akurat okolice naszego ufortyfikowanego parkingu. I stojący tam transporter z czerwonymi znakami na tle białych kwadratów.
– Cholera…
Ludzie zwykle uśmiechali się na widok pancernej sanitarki. MTLB to nie śmigłowiec, ale mógł dotrzeć niemal wszędzie, dzięki gąsienicom omijał zaminowane odcinki dróg, a czerwone półksiężyce, namalowane obok czerwonych krzyży, mocno redukowały ryzyko świadomego ataku. W kraju, gdzie każdy musiał się liczyć z nagłym i poważnym uszczerbkiem na zdrowiu, taki widok w sposób naturalny podnosił na duchu, i to niezależnie od postawy patrzącego wobec wojny. Byłem chyba jedynym w promieniu setek kilometrów malkontentem, odnoszącym się do sanitarki z niechęcią.
– Myślisz, że kogoś przywieźli?
– Przywieźli? – posłałem jej roztargnione spojrzenie.
– No wiesz… Następnego z tych czterech. Albo któregoś z naszych.
Zrozumiałem, że pyta o ciała.
– Trupów nie wożą – mruknąłem. Szybko uzupełniłem strój o buty i podkoszulek. Już z dłonią na klamce powiedziałem: – Zdejmij to i włóż coś… skromnego.
– Słucham? – popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Cicha, skromna, nieśmiała. Typ kury domowej. Taka masz być. Wybierz coś odpowiedniego, przyjdź na stołówkę i za dużo nie gadaj. – Jej wzrok był już wystarczająco twardy, bym przypomniał sobie o najważniejszym. – Proszę.
*
Kapitan doktor Chudzyński był z grubsza w moim wieku, miał zbyt wydatny jak na oficera brzuch, przerzedzone włosy i bladoniebieskie oczy. Kiedy się postarał, potrafił budzić sympatię. Tego ranka jego notowania w oczach zgromadzonych na stołówce podniosła skrzynka świeżutkich pączków, napoleonek i temu podobnych wypieków, którą przywieźli medycy.
– Sam? – Bruszczak poklepał taboret na wypadek, gdybym próbował wybrać bardziej zaciszny stół. – Koleżanka śpi?
– Nie obrażać dam – zaprotestował lekarz. W spojrzeniu, które mi posłał, doszukałem się czegoś dziwnego. Ale tego ranka, po nocy z Kaśką, o każdym spotkanym po drodze mógłbym powiedzieć to samo. Na złodzieju czapka gore.
– Damie wypada spać do południa – pouczył go Czarek.
– Ale nie damie pracującej. Widziałem Trysię: urzęduje, aż iskry z komputera lecą. To tylko wy się byczycie, panowie liniowi. My, logistycy, harujemy na okrągło.
Podał mi dłoń. Uścisk miał, że daj Boże każdemu, choć nie wyrósł wyżej niż Kaśka.
– Oni nie o plutonowej Górskiej – powiedziałem z nieco zakłopotanym uśmiechem. – Mamy tu dziennikarkę.
– Kto ma, to ma – mruknął Bruszczak. Nie chciał jednak uchodzić za tępego zupaka w oczach gościa, poprzestał więc na tym i zajął się pączkiem. Zauważyłem, że powieki ma mocno zaczerwienione. Może od wypatrywania wroga, może od szukania prawd życiowych na dnie kieliszka.
Szamocki też nie wyglądał kwitnąco.
– Te głupie kutasy wystrzelały pół ciężarówki granatów! – Postawił kubek jak pieczęć pod wyrokiem na śmiertelnego wroga. – I ani jednego szweda, wyobrażasz sobie?!
– Walczymy ze Szwedami? – zainteresował się uprzejmie doktor Chudzyński. – Przeszli w końcu na drugą stronę? Zawsze mówiłem, że im ten ich socjalizm powyżera mózgi.
– Porucznik mówi o pociskach do bewupa – wyjaśniłem. – Tych z zapalnikami Boforsa.
Mogłem sobie darować tę kwestię, ale i on nie musiał udawać ignoranta. Bywał tu często i bez wątpienia przyszło mu wysłuchać co najmniej jednego wykładu Szamockiego.
– A, te… – udał, że sobie przypomina. – Cóż, może są za drogie. Kontyngent znów jest niewypłacalny. Nie zdziwcie się, jeśli to będzie ostatnia taka dostawa – uniósł łyżeczkę z kawałkiem kremówki. – Jest możliwość, że tyły przejdą na suchy prowiant. Dla linii są na razie warzywa i normalne mięso, ale my, nieroby… – Zgarnął ustami zawartość łyżeczki i z błogą miną zaczął powoli poruszać dokładnie wygoloną szczęką. – Aha, no i z podwyżki nici.
Bruszczak zastygł z końcówką pączka w dłoni.
– Nie będzie waloryzacji? – zapytał z niedowierzaniem.
– Też – rzucił niedbale Chudzyński.
– Co pan pieprzy?! – Trudno powiedzieć, czy porucznika bardziej poruszyła sama nowina, czy sposób jej przekazania. – Sam słyszałem, jak minister zapewniał…
– Że pieniądze dla armii muszą się znaleźć? – wszedł mu w słowo doskonale spokojny lekarz. – Logik wytłumaczyłby panu, że takie stwierdzenie nic nie znaczy. Nie mówiąc o tym, że przyjmowanie za dobrą monetę obietnic polityka… Bruszczak nie miał zamiaru tego słuchać. Bez słowa zerwał się z taboretu i opuścił stołówkę. Musiał być naprawdę zły, bo pierwszy raz widziałem go wymuszającego pierwszeństwo na kobiecie. Inna sprawa, że uskakująca mu z drogi Kaśka nie była plutonową Górską, do której sprowadzały się moje dotychczasowe obserwacje.
– Ma długi – mruknął Szamocki. – Liczył na tę forsę.
Читать дальше