Nierealna jak senna zjawa, choć zarazem przytłaczająco prawdziwa.
Bez ceregieli wypluła na ziemię wodę z pianą.
– Wyrosłam z wieku, kiedy penisa myli się z pierścionkiem zaręczynowym – powiedziała.
– Nie oczekuję deklaracji. Jeśli chcesz, możemy się pokochać. Bez zobowiązań. Ot tak, dla frajdy. Nie bój się – błysnęła zębami – tu nie służy nikt ze Stargardu. Mała szansa, by twoja Ilona nasłuchała się potem plotek.
Była jedna rola, którą odegrałbym równie dobrze jak ona swoją: Otella. W tym kawałku z duszeniem.
– Padasz z nóg – przypomniałem.
– Fakt. – Albo mi się zdawało, albo przygasła. – Wiele pożytku dziś ze mnie nie będzie.
Ale… może chociaż położymy się razem? – Wskazała zawalone swym dobytkiem łóżko Grzywacza. – Nie mam siły tego sprzątać.
Oddałbym pół życia za prawo zajrzenia w jej myśli.
– Nie żartuj. – Podarowałem sobie odrobinę satysfakcji, przetrzymując ją przez chwilę w niepewności, co ów apel oznacza. – Jasne, że śpimy razem. Przecież wiesz, że cię…
Udało mi się ładnie zawiesić głos.
– Fajnie – uśmiechnęła się blado. – No to… spać, spać, spać. Aha – przypomniała sobie, zrzucając tenisówki. – Jakby co… Źle policzyłam. Mój kalendarzyk mówi jednak: tak. To dobranoc.
*
Nie musiałem wychodzić, mój pęcherz wytrzymałby do rana. Ale wyjście oznaczało zwłokę, a tej bardzo potrzebowałem. Poważnej decyzji nie podejmuje się w minutę.
Wyprawa do plastikowej sławojki zajęła mi pięć razy tyle. To też mało, jeśli ktoś zamierza przestawić zwrotnicę swego losu, ale prawie dość, by wmówić sobie, że nie ma mowy o sięganiu po wajchę.
Jeśli mówiła do nas obu – nie tylko tego za ścianą – to mieliśmy się po prostu trochę pokotłować w łóżku. Bez zobowiązań. Miliony Polaków robiły coś takiego, robią i robić będą.
Jeżeli jedynie grała rolę, bawiąc się moim kosztem… Cóż, czekała mnie odrobina upokorzenia.
Przy znieczuleniu wódką nie powinno mocno boleć.
No to w czym problem?
Tu, na zewnątrz, go nie było. Po raz pierwszy słuchałem z przyjemnością dobiegającego ze stołówki łomotu. Muzyka budowała dyskotekowy klimat: odrealniony świat, dużo ogłupiacza we krwi i szybki seks w jakimś kącie; chwila rozkoszy w ramionach kogoś prawie albo i całkiem obcego.
Nasze majtki wisiały zgodnie obok siebie. Tak po prostu. Rano Bruszczak każe je pewnie usunąć, ale i on nie dozna szoku, widząc coś takiego pośrodku koszar. Bo nie ma jeszcze trzydziestki i jest już produktem nowego, bardziej wyluzowanego, bliższego naturze świata.
Przez chwilę też taki byłem. Zamknąłem za sobą drzwi naszego pokoju i nie gasząc lampki, wpatrzony w plecy leżącej twarzą do ściany dziewczyny, rozebrałem się do naga. Z mroku nad workową ścianą mogły przyglądać mi się czyjeś uważne oczy i to tłumaczyło prawie wszystko – tyle że akurat wtedy nie pamiętałem o tym. Obecność kogoś trzeciego, sama myśl o tym, podziałałaby na mnie jak gwóźdź na dętkę. A przecież wślizgując się pod koc, nie miałem w sobie niczego ze sflaczałej dętki. Byłem aż sztywny ze zdenerwowania, jednak wówczas jeszcze owa sztywność przenosiła się z duszy także na ciało – na ten najważniejszy jego fragment.
Nie wiem, czy chciałem tak od razu, z marszu, jej dotykać. Decyzję podjęło za mnie wojskowe łóżko. Miało więcej wspólnego z hamakiem niż tapczanem i nim się zastanowiłem, grawitacja wybrała za mnie.
Leżała z lekko podkulonymi nogami i jej stopy zostały z tyłu. Były chłodne, a trafiłem na nie goleniami, więc w zasadzie ów chłód i nieznaczna szorstkość pięt powinny być pierwszymi, najmocniejszymi doznaniami. Ale pozycja zbliżona do embrionalnej oznacza też wyeksponowane pośladki i to z nimi się przede wszystkim zetknąłem. Kładłem się jak ona, na boku – więc wiadomo czym.
Króciutka koszula nie zdążyła się podwinąć i między nami pozostał milimetr bawełny.
Jeśli brać poprawkę na zapadający się materac, to nie zrobiłem jeszcze niczego jednoznacznego.
Nie było powodów do paniki. I w zasadzie nie spanikowałem. Jeszcze nie wtedy.
Po prostu zastygłem w oczekiwaniu na jej reakcję. Kiedy się kładłem, dopuszczałem, że mogła zasnąć: była i zmęczona, i pijana. Teraz jednak na dnie żołądka niczym kamień legła mi pewność, że nie śpi. Że w pełni świadoma tego, co się dzieje, leży nieruchomo i…
Wystarczyło zapytać. Albo dotknąć jej ramienia. Wsłuchiwanie się w rytm oddechu było najgłupszym ze sposobów, tak żałosnym, że świadomość tego stanowiła połowę przyczyn mojej klęski. Już lepiej byłoby pójść za ciosem, zadrzeć jej koszulę i wejść w nią bez pytania o zgodę.
Najwyżej dostałbym w pysk. Tyle że nawet wówczas, mając w głowie kompletną sieczkę, rozumiałem, że to nierealne. Jeśli nie spała, musiała poczuć, w jakim jestem stanie, a kobieta, o której pośladki oprze się nabrzmiały z pożądania członek, ma praktycznie tylko dwa wyjścia: powiedzieć „tak” albo powiedzieć „nie”. Słowem. Ruchem bioder. Pomrukiem lub westchnieniem. Naciskiem stopy na stopę. Czymkolwiek.
Nie pomyślałem, że może też nie zrobić niczego, i ten brak wyobraźni przechylił szalę.
Okazał się gwoździem na moją nie dość odporną dętkę. Chciałem tego jak mało czego w życiu, a ona nie zareagowała w porę i wystarczyło parę sekund, bym pozostał za jej nieruchomymi biodrami z żałosnym wspomnieniem męskiej gotowości.
Gdyby jakiś turkmeński partyzant wpakował w tej chwili granat w okno, pobłogosławiłbym go, umierając. Ale nie miałem szczęścia i męczyłem się jeszcze kilka minut, nim wola ucieczki i alkohol wzięły górę, przynosząc łaskę snu.
– Adam? Śpisz?
Spałem, ale obudziła mnie. To znaczy, tak myślałem z początku: że to ona. Łóżko było ciasne, nas dwoje, a w dodatku w tym specyficznym, łóżkowym znaczeniu tego słowa byliśmy sobie obcy, co cholernie utrudnia wspólny nocleg. Budziłem się więc niejeden raz, miałem myśli i sny pełne Kaśki i siłą rzeczy teraz też pomyślałem o niej.
– Ktoś przyjechał – skomentowała ryknięcie silnika.
Na dworze było szaro, co w warunkach wiosny, naszej bazy i soboty oznaczało jeszcze noc.
– Wóz dyżurny – wymamrotałem. – Od czasu do czasu przejeżdża z miejsca… – przerwałem, by ziewnąć.
– Nie. – Miała głos przytomniejszy od mojego i leżała z głową na poduszce, nie próbując się poruszać. Żadnego przeciągania się, tarcia oczu. Ten etap miała za sobą. Czort wie, jak długo leżała tak, wpatrując się w mój profil.
– To bewup. – Wyjąłem dłonie spod koca, zacząłem rozcierać odrętwiałą twarz. – Znam ten dźwięk. Może…
– Mówię ci, że ktoś przyjechał. Był też samochód.
To zmieniało postać rzeczy.
– No to nastaw się na hałasy – mruknąłem ponuro. – To musi być wóz amunicyjny, a amunicję mamy tam – wskazałem ścianę z worków.
– A jak to autobus? Może odwołali alarm.
– No… może. Lepiej by było – rzuciłem bez przekonania. Jeszcze się całkiem nie obudziłem, ale zaczynałem sobie przypominać, jak cholernie brakuje mi ostatnio szczęścia. Inna sprawa, że nie wiedziałem już, które z wzajemnie sprzecznych rozstrzygnięć uznałbym za to szczęśliwe.
– Bruszczak mnie odeśle? – Usiadła nagle, krzyżując pod kocem nogi. Poczułem jej kolano na udzie i od razu zaczęło mi się robić cieplej kilkanaście centymetrów dalej.
Читать дальше