Też uniosła głowę. Zerknęła na mnie z ukosa.
– Musiałam przyjechać – powtórzyła. – Tam na moście… Myślałam o tym tysiąc razy. I dalej nie wiem, co się właściwie stało. To znaczy… co chciałeś zrobić. I dlaczego akurat tak.
– Co z ręką? – Oberwałem jej pytaniem jak dobrym sierpowym w szczękę, ale wcześniej kopnęła mnie w jaja i uniewrażliwiła na sierpowe. – Możesz nią…?
– Nie mogę na nią podrywać facetów – burknęła. – To wszystko, czego nie mogę.
Drobiazg. I tak…
– Boli?
Dotknąłem tylko zaciśniętej na bandażu dłoni, a i to opuszkami palców. Drgnęła jednak.
Ale to bardziej ja cofnąłem rękę niż ona ramię.
– Nic mi nie jest – rzuciła przez zęby.
– Przecież widzę…
– Dawno się zagoiło. – Odwróciła się ode mnie. – Po prostu blizna wyszła mało twarzowa.
Jak chcę być piękna, zakładam bandaż.
Trzy miesiące. To, co ukrywała pod opatrunkiem, nie będzie już lepiej wyglądać.
– Przepraszam. – Odsunąłem się o parę centymetrów dalej. Wątpię, by któremuś z nas na tym zależało, ale czasem samo słowo „przepraszam” to za mało. – Nie miałem pojęcia… Jeśli uda się odzyskać te pieniądze, wydam z mojej części ile trzeba. Wiem, że to nie to samo…
– Mogę wiedzieć, o czym mówisz?
– No… Są przeszczepy, zabiegi…
– Adam, co ty pieprzysz? – Nie oczekiwała, że odpowiem. – Nie przyjechałam tu po forsę na chirurgów plastycznych. Nie jestem Patrycja. A może jestem? – posłała mi nieoczekiwanie krzywy uśmiech. – No właśnie… Może za mało się dla ciebie różniłyśmy, co? I dlatego…?
– Masz żal. – Nie pytałem, stawiałem diagnozę i pewnie dlatego nie siliła się na więcej sarkazmu, tylko po prostu czekała, patrząc mi w oczy. – W porządku. Też bym miał.
– Nawet nie próbowałeś krzyczeć – powiedziała z goryczą. – „Padnij, Kasia” i już.
Spokojnie, od niechcenia. – Odwróciła twarz. Łatwiej było jej patrzeć w słońce niż na mnie. Cóż, słońce lepiej wysusza zalążki łez. – Jeden raz. Mało brakowało, a… Dobra, wiem: uprzedzałeś mnie. No a ja jednak padłam. Z grubsza – pogładziła się po obandażowanym ramieniu. – Więc nie ma o czym gadać.
– Gdybym wtedy krzyknął, już by nas nie było.
Znów widziałem jej oczy. Wciąż wilgotne. Wpatrywała się we mnie zbyt zachłannie, by zawracać sobie tym głowę.
– Nie mogłeś?
Jeszcze przed chwilą była rozżalona. Teraz górę wzięła nadzieja. Zdałem sobie sprawę, że i dla niej tamte parę chwil przy moście to jeden z najważniejszych kawałków życia. Wcale nie dlatego, że omal nie ostatni.
– Nie mogłem. Młynarczyk strzelałby do mnie, nie do bewupa. Jaśniej uprzedzić też nie mogłem. Patrycja nie była głupia.
Pokiwała głową. Nie miałem pojęcia, czy mi wierzy. Delikatny sarkazm w jej głosie o niczym nie świadczył.
– Rozumiem. Chłodno skalkulowane ryzyko. No cóż, udało się. Dzięki.
– Zabiłaby cię – powiedziałem spokojnie.
– Możliwe.
– Nas wszystkich próbowała zabić. Młynarczyka, mnie… Nawet swojego Mariusza. To znaczy: ich obu miałem się pozbyć ja, a mnie ona. Ale na jedno wychodzi.
Zaskoczyłem ją.
– Co ty pieprzysz? Przecież… – urwała, a oczy zrobiły jej się jeszcze szersze. – Zaraz… To dlatego…?
– Nie. Nie dlatego. Już nie żyła, zapomniałaś? Strzelałem do Chudzyńskiego prywatnie.
Bo groził waszym dzieciom.
Odczekała chwilę, nim to powiedziała.
– Olafowi. To o nim myślałeś, prawda? O Ilonie – poprawiła się.
– Szczerze? Wtedy tak. Tylko o Ilonie. – Odetchnąłem głęboko. – Kasia, myślałem, że ty już… Byłem pewien, że Młynarczyk zacznie od celowniczego. Cały mój plan… To był aksjomat: najpierw Patrycja. Mogła mu zagrozić, ty nie. I miał czas to przemyśleć. A potrafił myśleć.
Dobry snajper pracuje głównie głową. Powinien zacząć od wieży. I jak zobaczyłem, że strzelił tam, gdzie kierowca…
– Myślałeś, że nie żyję?
Znów ten przeskok od rozżalenia do nadziei.
– Był naprawdę dobry. Gdybyś siedziała jak trzeba…
– Przecież miałam leżeć. – Może i chciała widzieć mnie w lepszym świetle, ale nie kosztem zamykania oczu na fakty.
– To taka… ostatnia deska ratunku. Chyba dlatego nie próbowałem ci wbijać do głowy, że masz padać. Nie wierzyłem, że to coś da. No i nie od ciebie miał zacząć. Pierwszy strzał pod wieżę i… – pociągnąłem palcem po gardle. – Jeden strzał. A potem ja. Wiedziałem, że trafi.
Załatwi Patrycję i będę miał rozwiązane ręce. Kiedyś rozmawialiśmy o tamtej historii przy moście, wiesz, kiedy Sławek… Też w gruncie rzeczy snajper nas tak urządził. Młynarczyka to interesowało, cały wieczór mnie wypytywał. Pamiętam, jak krytykował tamtego gościa. – Zawahałem się, ale dokończyłem odważnie: – Za kolejność właśnie.
– To znaczy? – Wyczuła, że mówię coś ważnego.
– Powiedział, że on zacząłby od Sławka. Od kierowcy, znaczy. Bo jeśli najpierw zabić kierowcę, wóz nie skręci i można go spokojnie rozstrzelać z całą załogą. – Przyglądała mi się nieruchomym spojrzeniem, wyraźnie sparaliżowana wnioskami. – Nie patrz tak. Tam była droga.
Tu most Dokładna odwrotność priorytetów. Z mostu nie można skręcić. Najgroźniejszy staje się celowniczy. Przy okazji można trafić w amunicję, co załatwia cały wóz. Mówię ci to, żebyś zrozumiała, jaki to był facet. Myślący, krótko mówiąc.
Jeszcze przez chwilę w jej wzroku dominowało rozżalone zdziwienie. Na szczęście też należała do myślących.
– Rozumiem – powiedziała cicho.
– Ale widocznie uznał, że w wieży nikogo nie ma. Jak znam życie, chciał pogadać z innymi, zanim zacznie zabijać. No i nie pogadał. Z nikim, tylko z nią. Miał prawo podejrzewać, że pozbyła się reszty. Czyli jest sama. Czyli to ona prowadzi wóz. I jak zacznie strzelać pod wieżę, Patrycja wciśnie gaz do dechy i zwieje.
– Logiczne – przyznała.
– Szkoda tylko, że wcześniej na to nie wpadłem? – podsunąłem. Nie skorzystała z podpowiedzi.
– Powiedz lepiej, skąd wiedziałeś, że to Młynarczyk.
Unik? Chyba tak. Nie sprawiała wrażenia szczerze zainteresowanej. Wyjaśniłem jej, co znalazłem w kopercie. Nadal nie sprawiała wrażenia zainteresowanej.
– I się domyśliłeś – podsumowała roztargnionym tonem.
– No, nie całkiem. Za mało danych, a Student wbił mi do głowy, że Młynarczyk nie żyje.
Chyba na wypadek, gdyby coś nie wyszło i to dopiero on, w bazie, musiał nas sprzątnąć.
– No tak – mruknęła.
– Z uciętą głową to mógł być zbieg okoliczności. – Wolałem ciągnąć tę kwestię, niż pytać, co tak naprawdę chce usłyszeć. Bałem się, że zapyta o pociągi do Stargardu. – Młynarczyk był porąbany; mógł to zrobić całkiem bezinteresownie, a Szamocki po prostu wykorzystać okazję.
Wtedy, jak strzelaliśmy szwedem i posłał Młynarczyka na dach, nie wyglądali zresztą na kumpli.
Nie wiem: może Czarek też nie znał jeszcze wtedy wszystkich, tak jak ja.
– Totalna konspiracja?
– Polisa Chudzyńskiego. Taki tajny wspólnik, którym można straszyć niepewnych, to niezła gwarancja lojalności. Ale nie wiem. Może po prostu chodziło o to, by wóz wrócił ochraniać Młynarczyka, a Szamocki mógł zostać sam przy tym partyzancie. Przeszukać go, dobić w razie czego…
– Fajnemu facetowi ratowaliśmy życie – uśmiechnęła się z goryczą.
Читать дальше