Artur Baniewicz - Dobry powód, by zabijać

Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Dobry powód, by zabijać» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dobry powód, by zabijać: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dobry powód, by zabijać»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Baza wojskowa sił pokojowych w Turkmenii. Wojna ledwie się tli, ale pociąga za sobą kolejne ofiary. Morale żołnierzy upada, na porządku dziennym są pijaństwo i narkotyki. Tymczasem rząd RP wycofuje się z obiecanych podwyżek pensji dla wojska, a do bazy zgłaszają się kupcy, którzy oferują milion dolarów za ciężarówkę amunicji. Plutonowy Adam Kulanowicz decyduje się na transakcję. Sytuacja jednak się komplikuje – w bazie pojawia się dziennikarka, koleżanka szkolna Adama, a łatwy z pozoru zarobek okazuje się śmiertelną pułapką…

Dobry powód, by zabijać — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dobry powód, by zabijać», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Gdyby nie polował na bewupa, tylko pilnował bazy, już bym nie żył. Siedzi gdzieś tu, w korycie kanału. I pewnie nawet nie wystawia głowy powyżej korony wałów. Niby po co? Trudno przegapić warkot nadjeżdżającego wozu. Zwłaszcza kiedy się czeka tuż przy trasie przejazdu.

Szedłem najszybciej jak się da, walcząc z bólem drętwiejących od zimna stawów i przekonaniem, że hałasuję jak wieloryb na płyciźnie. Nie jest aż tak źle. I dopóki jestem daleko, mogę sobie na to pozwolić. Musiałem w to wierzyć. W bewupie dopalały się lonty. Dla pewności dwa, więc nie ma cudów, żeby 0311 przetrwał dłużej niż pięć minut. Idąc jak Winnetou, nie zdążę, i tyle. Może pod koniec. Ale jeszcze nie teraz. Nie muszę. Nie ma go tutaj.

Nie zobaczył mnie, bo nie wystawia głowy ponad obwałowania. Nie wystawia, bo to niebezpieczne, a przede wszystkim zbędne. A dobry żołnierz nie ryzykuje bez potrzeby.

Redukuje to ryzyko do minimum.

Skąd najlepiej strzelać do pojazdu pancernego?

Proste: z bliska. No i z kierunku, gdzie pancerz jest najsłabszy.

I jeszcze skąd?

Też proste: z miejsca, które najlepiej chroni i czyni najbardziej niewidocznym.

Znałem takie. Wszyscy znaliśmy.

Plaża. Nigdy nie zastanawiałem się, czemu akurat w tym miejscu zachodnia skarpa skręcała lekko w głąb lądu. Pewnie budowniczym drogi zabrakło urobku na mostowy przyczółek i wzięli go stamtąd. Może jakiś ambitny radziecki planista zamarzył sobie żeglugę po kanale i kazał przygotować mijankę? Może trafiła się soczewka piasku w gliniastym podłożu? Albo pijany operator koparki, którego trochę poniosło?

Nieważne. Ważne, że powstała jedyna w promieniu kilkuset metrów nisza mogąca wygodnie skryć człowieka przed kimś, kto spojrzał z mostu wzdłuż koryta. Kanał stanowił rozpoczęty i nigdy nieskończony półprodukt z mocno nierównymi skarpami, więc zagłębień było tu więcej, ale żadne inne nie stwarzało takiego komfortu.

Dobry żołnierz wybrałby plażę. A on był dobry.

Za dobry jak na mnie. Trzysta metrów od baraków terkot ukrytego gdzieś na wschodzie wozu zagłuszał już sporo, ale mniej więcej pięćdziesiąt metrów przed bunkrem, z którego zabrałem granatnik, porzuciłem wodny szlak i zacząłem posuwać się wzdłuż skarpy. „Posuwać się” to odpowiednie słowo: kiedy do przemieszczania się człowiek używa obu stóp, niekiedy kolana lewej nogi i niekiedy lewej dłoni, a nawet łokcia, żadne inne nie wchodzi w grę.

Nie wiem, czy robiłem znacząco mniej hałasu. Ale przynajmniej nie obwieszczałem o swym nadejściu, produkując fale na przygnębiająco nieruchomej wodzie. No i nie miałem jej w tle. Dla noktowizora żadna różnica, lecz jeśli ktoś zerka mimochodem przez ramię, trochę później wypatrzy sylwetkę mającą ziemię za plecami.

Ja go na przykład nie wypatrzyłem.

Byłem trochę za daleko, kiedy 0311 wyleciał w powietrze. Huknęło potężnie, błysnęło też, a podmuch eksplozji dotarł aż nad kanał, marszcząc taflę wody mżawką poderwanego piasku. Odruchowo zwaliłem się na brzuch.

– Adam?!

Słabiutkie brzęczenie w słuchawkach. Miałem je na uszach, a mimo to ściszyłem dźwięk do absolutnego minimum. Głupia ostrożność nieszczęśnika, który nie może zrobić nic więcej dla podniesienia swych szans.

– Adam?! Co się dzieje?!

Bała się. O mnie. O wiele bardziej niż ja o nią.

Cholera. Muszę to dobrze rozegrać. Uratować ją.

Co oznaczało, że na początek muszę przystawić jej pistolet do karku.

Leżałem, trochę bardziej nasłuchując odgłosu wystrzału gdzieś w oddali, niż wypatrując ludzkiej głowy na tle resztek mostu. Głupota. Żeby przedostać się z wieży na fotel dowódcy i strzelić Kaśce w potylicę, Patrycja potrzebowałaby więcej czasu. I dużo mniej mózgu w głowie.

Strzał – tak. Ale jeszcze nie teraz.

Póki nie jest pewna, co ze mną, nie zaryzykuje. Po pierwsze, zakładnik. Po drugie, kierowca. Potrzebowała Kaśki w obu tych rolach. Nie odważy się.

– Adam? – Też się bała, lecz był to strach z całkiem innej półki. – Żyjesz?

Powinienem powiedzieć „tak” i zabrać tę wirtualną spluwę od głowy Kaśki. Ale nie miałem odwagi.

Metal zabrzęczał o metal tak blisko, że przez chwilę podejrzewałem samego siebie. A potem przestałem oddychać.

Nie da się rozmawiać przez radio, nie oddychając.

Nie widziałem go – tak blisko siebie byliśmy. Musiałbym odrobinę obrócić głowę, oderwać policzek od ziemi – a wtedy zaskrzypiałyby kręgi szyjne, jakieś ziarnko piasku odkleiłoby się od skóry. I bum!

Usłyszy, a ja przegram. Komar leży jak Bóg nakazał, z kolbą pod łokciem, rękojeścią w dłoni i głowicą z przodu. Zdążę strzelić, a przy takim pocisku precyzyjne trafienie nie jest konieczne. Byle nie za wysoko, a będzie po Strażniku. Tylko co potem?

Nawet hollywoodzcy scenarzyści nie podali jeszcze recepty na odbijanie zakładniczki z pojazdu pancernego. W każdym razie ja nie oglądałem stosownego filmu. Jeśli teraz strzelę, to pewnie przeżyję. Patrycja będzie zbyt zdezorientowana, choćby ilością wybuchów. Raz rozdwojony komar zacznie jej się mnożyć w wyobraźni, więc raczej nie odważy się na mnie polować. W każdym razie nie wozem. A ktoś, kto nie potrzebuje wozu, nie potrzebuje też kierowcy.

No to może wypuści Kaśkę? Spasuje? Dogadamy się?

Była taka możliwość.

Nie. Nie było. Dogadują się ludzie poważni. Nie takie świry jak my. Gotów byłem umierać za Kaśkę. Mniejsza o to, że tak naprawdę więcej w tym było ucieczki przed życiem bez Ilony. Liczą się fakty. Kaśka dobrowolnie zgłosiła się na tę zakładniczkę – to też fakt. A Chudzyński oświadczył się dziwce i okradał dla niej Wojsko Polskie.

Wiara w nasz rozsądek dowodziła braku rozsądku.

Leżałem i nic nie robiłem. No, może poza tym, że znów zacząłem oddychać. Już mogłem: zrywający się do gwałtownej szarży BWP robi wystarczająco dużo hałasu.

Szybko ruszyły. To znaczy, że nadal są tam obie. Za mało czasu, by zastrzelić kierowcę, wywlec ciało i jechać samemu. A grzecznie poprosić, by wysiadł i dopiero potem…?

Nie wolno tak myśleć. Kaśka żyje. I przeżyje. Wystarczy, że niczego nie spieprzę. A nie spieprzę. Stawka nie jest taka wysoka, by z nerwów dzwoniły mi zęby i dygotały ręce. Ilona powiedziała „nigdy” i przynajmniej na razie w moim życiu skończyły się wysokie stawki. Kiedy człowiek się nie boi, łatwo o zimną krew.

Wóz był coraz bliżej. Nie musiałem wyglądać znad obwałowań, by wiedzieć. Zwalniał.

Był tylko jeden powód, dla którego ktoś, komu tak spieszno, mógł tu zwalniać. Most. A dokładniej: jego żałosna podróba marki Kulanowicz. Nie powinno się jeździć szybko i od niechcenia po czymś takim.

Jeszcze jeden argument za wyborem miejsca na zasadzkę: powolny cel to łatwy cel. Niby nie ma to znaczenia, kiedy się strzela z bliska, z karabinu, nie granatnika, a przed lufą zamiast szerokiego na ćwierć metra człowieka defiluje prawie siedmiometrowy pojazd. Ale leżący przede mną facet nie miał wbrew pozorom łatwego zadania i na pewno potrafił docenić ten atut.

Miałem nadzieję, że sobie poradzi.

Miałem nadzieję, że wiem, co robię.

Jeszcze tylko chwila. Sekundy. Nagle zdałem sobie sprawę, że jest wyraźnie jaśniej i choć to najważniejsze, czyli koryto kanału tonie w czerni, widzę przęsło prowizorycznego mostu. Ba, nawet jak gdyby pojedyncze elementy kratownicy.

Zanim upewniłem się, że to nie wyobraźnia, na tle nieba pojawił się spiczasty pysk bewupa.

Jezu… Już?!

Nie byłem gotowy. W gardle miałem wielką, lepką gulę.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dobry powód, by zabijać»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dobry powód, by zabijać» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Dobry powód, by zabijać»

Обсуждение, отзывы о книге «Dobry powód, by zabijać» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x