Alan spróbował opanować się na tyle, by móc odpowiedzieć.
– Zakładając, że kłopoty ze wzrokiem oznaczają to, co przypuszczam, że oznaczają Arbuthnot, neurolog Lauren, zastosuje agresywne leczenie. Nie może zwlekać, gdy chodzi o oczy. Pewnie zacznie jej podawać sterydy, żeby zminimalizować uszkodzenie nerwu wzrokowego. Ale po solumedrolu – tak się nazywa ten lek – Lauren może bardzo wzrosnąć ciśnienie. Dlatego będzie musiała być przez jakiś czas pod obserwacją. Przez kilka godzin. Potem przez pięć dni raz na dobę będzie dostawała dużą dawkę sterydów w kroplówce, a później przez kilka tygodni będzie je zażywała doustnie. Oddałaś jej lekarstwa, które ci zostawiłem?
– Tak, dałam wszystko lekarzom w izbie przyjęć. Alan nadal był niespokojny.
– Nic nie wiedziałem o kłopotach z pęcherzem. To coś nowego.
– To był tylko pretekst, żeby sprowadzić tu jej przyjaciółkę – urologa – wyjaśniła Casey. – Całkiem niezły podstęp, prawda? Świadczy o tym, że Lauren jasno myśli. Jeżeli dobrze cię zrozumiałam, musi zostać w szpitalu pięć dni?
– Nie. Można ją leczyć ambulatoryjnie. Przypuszczam, że będzie tu musiała przyjeżdżać. Będzie dostawała lekarstwo w kroplówce, a po paru godzinach wróci do domu.
– Chyba jednak poproszę lekarzy, żeby ją zatrzymali – mruknęła Casey pod nosem. – Nie chcę, żeby zamknęli ją w więzieniu.
Wyrwany ze snu Cozy powoli zaczął przytomnieć. Na brodzie pojawił mu się gęsty zarost. Wyglądał dość niechlujnie.
– Czy moja była żona wykryła coś w tej zamieci? – spytał.
– Tak. Świadek, którego wskazał jej Sam, sądzi, że widział, jak ktoś strzela. Wiemy już więc mniej więcej, gdzie stała Lauren, kiedy to się wydarzyło. Dobre piętnaście metrów od miejsca, gdzie znaleźli rannego.
– Można polegać na tym świadku?
– Wprawdzie ta kobieta jest filarem swojej społeczności, ale, niestety, pali tyle haszyszu, że mogłaby zaopatrzyć festiwal reggae w Kingston.
– Fatalnie.
– Nagrała film zaraz po tym, jak usłyszała strzał. Przysięga, że widać na nim samochód, który jedzie środkiem jezdni, zatrzymuje się, cofa, znów jedzie do przodu i się cofa, aż wreszcie odjeżdża. Erin mówi, że gdy oglądała film, widziała przede wszystkim zadymkę i może, ale tylko może, zbliżające się i oddalające światła samochodu. Ma jednak nadzieję, że gdyby oddać taśmę do obróbki jakiemuś specowi, może mógłby coś z tym zrobić.
– Mamy ten film?
– Nie. Kobieta nie chciała się z nim rozstać. Erin wróci tam rano z własnym magnetowidem i zrobi kopię.
– Jak znam Erin, pewnie marzy, żeby jeszcze raz się sztachnąć – powiedział rozmarzony Cozy.
Scott Malloy skończył rozmawiać przez telefon wiszący w pobliżu pokoju Lauren.
– Scott, ktoś chce skrzywdzić Lauren – stwierdził Sam Purdy, który stał obok.
– Jasne. Tylko dlaczego jej nie zabił, kiedy miał okazję? Nie potrafię tego zrozumieć.
– Może byłoby to zbyt ryzykowne? Albo ona ma jakieś informacje, które musi z niej wydobyć?
– Co takiego ona może wiedzieć?
– Jeżeli teraz ktoś ją prześladuje, to może prześladował ją też wcześniej, kiedy strzelała? A jeżeli powoła się na obronę konieczną?
– Sam, ona się nie powoła na nic. Już przedtem powiedziała, że strzelała do ulicznych świateł. Zachowuje się jak doświadczony przestępca. Nie powie nam, kto ją prześladuje. Nie powie nam też, kto ją teraz uprowadził. Nie powie nam, czego ten facet od niej chciał. Sam, koniecznie musimy z nią porozmawiać o tym, co się przed chwilą stało. Gdzie są ci jej przeklęci prawnicy? To czyste szaleństwo. Daję słowo, że przez tych adwokatów i lekarzy w końcu sam się zabiję. Boże, za co mnie tak każesz?
Ted Hopper, sanitariusz z karetki, wszedł do izby przyjęć, tupiąc, żeby oczyścić buty ze śniegu. Niósł brudną przemoczoną kurtkę. Zobaczył detektywów na drugim końcu korytarza. Hopper był weteranem – jeździł już do tylu wypadków, że wystarczyło mu spojrzeć, żeby rozpoznać policjanta.
– Czy któryś z was nazywa się Purdy?
– Tak, to ja. O co chodzi? – spytał Sam. Nawet na niego nie spojrzał.
– Sam, popatrz – powiedział Malloy. – On nam przynosi prezent.
– Mój szef powiedział, że szukacie ubrania ofiary postrzału – wyjaśnił Hopper. – Okazało się, że ktoś rzucił tę kurtkę za siedzenie w karetce. Jest w okropnym stanie, ale proszę, jeżeli jeszcze jej potrzebujecie…
Purdy przyjrzał się kurtce z wielkim zainteresowaniem. Była droga, z goreteksu, ale po dzisiejszej nocy nie będzie się nadawała do niczego. Była mokra, w wielu miejscach miała tłuste plamy i plamy krwi.
– Jest pan pewien, że to jego?
– Tak. Kolega mówił, że musiał ją przeciąć, żeby podać rannemu kroplówkę. Kiedy tam przyjechaliśmy, jego ciśnienie spadało na łeb, na szyję. Żyje jeszcze?
– Na razie tak – powiedział Malloy.
– To dobrze – ucieszył się Hopper.
– Niech pan chwilę zaczeka – zawołał Purdy, podchodząc do wózka z instrumentami lekarskimi. Na wierzchu leżało pudełko z gumowymi rękawiczkami. Wziął jedną parę, włożył i dopiero wtedy sięgnął po kurtkę. Zawiesił ją za kołnierz na wskazującym palcu prawej ręki.
– Scott, mógłbyś spisać dane tego pana? Ja obejrzę sobie kurtkę. Malloy wyłowił z kieszeni notes i długopis i wypytał Hoppera o nazwisko i adres.
Dwa pokoje za salą, w której leżała Lauren, Purdy znalazł wolny stół do badań. W pobliżu leżała rolka białego papieru. Przykrył stół papierem i dopiero na tym położył kurtkę, nadając jej mniej więcej pierwotny kształt. Manipulował światłami nad stołem tak długo, aż uzyskał pożądany efekt. W końcu zawołał:
– Scott, chodź tu i popatrz!
– Nie, to ty chodź tutaj. Nie chcę się oddalać od Lauren. – Malloy zdążył już popaść w paranoję. Za nic nie zostawiłby Lauren bez straży.
– Muszę ci coś pokazać!
– To może poczekać. Chodź i powiedz mi, co znalazłeś.
Odkrycie sprawiło, że przez chwilę serce Sama waliło jak młotem. Uświadomił sobie, że od lamp nad stołem ma mokre czoło. Czuł, że niemal się gotuje. Idąc do Malloya, rozpinał płaszcz.
– No i co tam znalazłeś?
– Ślady opalenia na materiale wokół miejsca, gdzie trafiła kula.
– Bzdura!
– Sam zobacz. Ja tu zostanę. Drugie drzwi.
Malloy ruszył wielkimi krokami.
– Scott! – zawołał Purdy. Malloy zatrzymał się. – Pamiętaj o rękawiczkach. Wszyscy jesteśmy już bardzo zmęczeni. Lepiej uważać i nie zrobić jakiegoś błędu.
Gdy Malloy wrócił kilka minut później, szedł znacznie wolniej.
– To bez sensu – oświadczył.
– Pewnie. Ale zgadzasz się, że to ślady opalenia?
– Tak. Chyba nawet widziałem spalone resztki prochu wbite w materiał. A to znaczy, że skłamała.
– W jakiej sprawie? Przecież w ogóle nic nam nie powiedziała.
– Sam, strzelając, stała najwyżej pół metra od ofiary.
– Nawet bliżej, ćwierć metra.
– To bez znaczenia. Mamy ofiarę postrzeloną z bliska. Dla mnie to wygląda jak jakaś cholerna egzekucja. A Lauren nie chce nam w niczym pomóc.
– Słuchaj, Scott, jeszcze raz cię zapytam. Ona nic nie widzi, prawda? Więc jak możemy polegać na jej słowach?
– Chcesz powiedzieć, że strzelała do kogoś z bliska i o tym nie wie?
– Nie mam pojęcia, co się stało. Może chirurg, który operował ofiarę, coś nam powie. Tartabull wciąż jest na górze?
Zanim Malloy zdążył odpowiedzieć, do izby przyjęć weszli dwaj mundurowi policjanci. Malloy poinformował ich o sytuacji i ustawił przy obu wejściach do pokoju Lauren. Chciał jednego umieścić w pokoju, ale gdy tylko zapukał i wszedł, Adrienne nieoględnie kazała mu wyjść. Malloy nie zamierzał wdawać się w sprzeczki z lekarzami. Rozkazał więc policjantom trzymać straż na korytarzu.
Читать дальше