Niech to szlag!
Zaraz po przyjeździe do szpitala Malloy dowiedział się, że ranny mężczyzna przeżył operację i właśnie przewożą go do sali pooperacyjnej. Korciło go, by popędzić na górę. Wiedział, że nie będzie łatwo zmusić lekarzy do rozmowy, ale mogliby przynajmniej powiedzieć, kiedy pozwolą przesłuchać rannego. Chciał sam negocjować – tak o tym mówił – termin przesłuchania z chirurgiem. Danny Tartabull, detektyw, który miał nie spuszczać oka z ofiary, był nawet dość kompetentnym policjantem, ale zbyt ugodowym jak na gust Malloya. Jeżeli lekarz powie: „Możecie porozmawiać z nim rano”, Danny Tartabull tylko kiwnie głową i spyta: „O dziesiątej nie będzie za wcześnie?”. Poza tym Malloy chciał sprawdzić, czy Danny przypadkiem nie zszedł z posterunku. Miał też cichą nadzieję, że dopisze im szczęście. Zamierzał nakłonić Danny’ego, by zadał rannemu kilka pytań, jeżeli tylko nadarzy się sposobność.
W izbie przyjęć było pusto. Większość ludzi w taką noc siedzi w domu. Jutro za to rozpęta się tu piekło. Ludzie zaczną odgarniać tony śniegu z chodników przed domami i dla wielu skończy się to atakiem serca. Potem, koło południa, gdy słońce roztopi już nieco śniegu i na jezdniach pojawi się gołoledź jak się patrzy, zacznie się masowy napływ ludzi z połamanymi kończynami: pieszych, którym nie udało się zachować równowagi na śliskim chodniku, i zmotoryzowanych, którzy sądzą że hamulce ABS potrafią zatrzymać samochód nawet na teflonie.
Dopóki jednak trwa śnieżyca, będzie tu panowała błogosławiona cisza.
Dyżurujący lekarze wykorzystają ten czas, żeby złapać trochę snu albo nadgonić zaległości w papierkowej robocie. Pielęgniarki będą sprawdzały stan zaopatrzenia, pogadają sobie albo po prostu odpoczną.
Lauren była w tej chwili jedyną pacjentką w izbie przyjęć. Lekarz kazał Malloyowi zostać na korytarzu, wprowadził Lauren do gabinetu i zamknął drzwi.
Gdy wyszedł stamtąd, minął Malloya, nie zwracając uwagi na jego pytanie o stan aresztowanej. Wszedł do biura, wykonał kilka telefonów, powiedział, że specjaliści już jadą zabrał się z powrotem za dyktowanie. Jego zdaniem stan Lauren był stabilny, a diagnoza nie podlegała wątpliwości.
Malloy spacerował po korytarzu wściekły, że lekarz nie chciał z nim rozmawiać. Był zły również z tego powodu, że nie mógł zostawić podejrzanej i iść tam, gdzie dzieją się ciekawsze rzeczy. Oczywiście miał zaufanie do Lauren i wiedział, że nie ucieknie. Ale zgodnie z regulaminem nie wolno mu było zostawić więźnia bez opieki. Regulamin mówi również, że podczas badania lekarskiego aresztowanej musi towarzyszyć policjantka.
Tylko że ten przeklęty regulamin nie został napisany w środku nocy, podczas szalejącej cholernej burzy śnieżnej.
Malloy spacerował po korytarzu, zaglądając przez otwarte drzwi do gabinetu. Lauren spała. Zdecydował wreszcie, że na dziesięć minut przypnie ją kajdankami do łóżka i pobiegnie porozmawiać z Dannym Tartabullem. Może nawet uda mu się złapać chirurga.
W końcu co to jest dziesięć minut!
Lauren wyglądała okropnie. Spocone włosy miała przyklejone do twarzy, która w jaskrawym świetle szpitalnych lamp przybrała kolor trupiej bladości. Nie obudziła się, gdy Scott podniósł jej rękę i przypiął kajdankami do poręczy łóżka.
Wokół izby przyjęć kręcił się także inny mężczyzna. Tak samo jak Scott Malloy chciał zamienić przynajmniej kilka słów z rannym w sali pooperacyjnej. Właśnie zastanawiał się, jak przejść obok policjantów, gdy zobaczył Malloya eskortującego Lauren. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Podawano mu Lauren na tacy.
Wszedł do jednego z pustych gabinetów lekarskich, ukradł stetoskop i identyfikator z czyjegoś fartucha i na swój golf włożył górę białego uniformu. Z bezpiecznej odległości widział, jak policjant chwilę rozmawia z pielęgniarką i zaraz biegnie do windy. Czyżby zostawił aresztantkę samą?
Nie miał czasu się zastanawiać. Taka okazja nie trafi się drugi raz. Został tylko jeden kłopot: drzwi gabinetu, w którym zostawiono Lauren, były dobrze widoczne ze stanowiska pielęgniarki.
Wrócił na koniec korytarza i zaczekał, aż policjant wsiądzie do windy. Podszedł do najbliższego telefonu i poprosił operatora centrali o połączenie z siostrą na izbie przyjęć. Przedstawił się jako ojciec zaniepokojony stanem zranionej ręki córki i zadał kilka pytań. Przez cały czas trwania rozmowy pielęgniarka robiła notatki pochylona nad kartką.
Podziękował jej za uprzejmość, odwiesił słuchawkę i czekał.
Trwało to tylko pięć minut, ale mógłby przysiąc, że jego zegarek stanął. W końcu jednak telefon zadzwonił i pielęgniarka znów pochyliła głowę nad kartką papieru.
Jak sprinter na strzał startera wyprysnął z ukrycia i popędził do pokoju Lauren.
Wszedł, odwracając się plecami, na twarz założył maskę, włosy zakrył chirurgiczną czapeczką.
Lauren spała.
Rozejrzał się po sali i z uśmiechem podziękował niebu za sprzyjający rozkład. Było tu dwoje drzwi. Drugie prowadziły w odległy kraniec ciągu pokoi badań. Zajrzał za nie i szybko zmodyfikował swój plan, żeby zyskać na czasie. Po prostu zabierze stąd Lauren.
Adrienne, lekarka urolog, nie miała męża, który zająłby się dzieckiem, ale i tak zjawiła się w szpitalu wcześniej niż neurolog.
Doktor Arbuthnot nie widział powodu, żeby się spieszyć. Wiedział, co dolega jego pacjentce. Nawet jeżeli zjawi się w szpitalu pół godziny później, kuracja, którą zamierzał zastosować, będzie tak samo skuteczna.
Adrienne zaś spieszyła się, bo to leżało w jej naturze. A także dlatego że jej serdeczna przyjaciółka została aresztowana i prosi o konsultację urologiczną. Wprawdzie wydawało się jej, że to nie ma najmniejszego sensu, ale i tak popędziła na wezwanie.
Wpadła do szpitala z synkiem Jonasem w ramionach. Wzięła głęboki oddech jak zwykle, gdy wchodziła do izby przyjęć. Stawała jej tu zawsze przed oczami inna noc, noc, podczas której umierał tu jej mąż. Podała śpiącego synka pielęgniarce przy biurku, ale najpierw przyjrzała się jej twarzy. Chciała się upewnić, że nie była to jedna z tych, które wtedy rozwścieczyła albo obraziła. Na szczęście nie była to żadna z nich.
– Proszę mu znaleźć jakieś łóżko. Tylko niech pani podniesie poręcze. Lubi wędrować przez sen. Gdzie moja pacjentka? – Popatrzyła na ogromną tablicę, na której wypisywano nazwiska chorych.
Pielęgniarka spojrzała na dziecko, które wepchnięto jej w ramiona tak, jakby była to sierotka przekazana jej pod opiekę przez nieznajomego na ulicy, i wskazała ręką w głąb korytarza.
– W sali numer jeden.
Adrienne zdjęła czapkę i rękawiczki. Grzeczniej już poprosiła:
– Czy mogłaby pani nie kłaść mojego synka na kardiologii? Mam uraz.
Jej mąż Peter umarł właśnie tam.
Mimo że Adrienne była drobna, odległość do pokoju Lauren pokonała w kilku zaledwie krokach, zostawiając po sobie mokre ślady. Chwilę później wyskoczyła na korytarz. Wyraźnie było widać, że jest bardzo zirytowana. Pielęgniarka była już dość daleko. Szukała łóżka dla Jonasa.
– Zabrali ją na prześwietlenie albo na inne badania? – krzyknęła Adrienne. Jej głos zadudnił w pustym korytarzu.
Pielęgniarka zatrzymała się i odwróciła.
– Słucham?
– Gdzie ona jest? Gdzie moja pacjentka?
– W sali numer jeden.
– Tam jej nie ma.
– Co takiego?
Chciał tylko chwilę porozmawiać z Lauren, ale najpierw musiał ją obudzić. Najpierw nie wiedziała, gdzie jest. Czy to sen, że leży przypięta kajdankami do szpitalnego łóżka, które gdzieś jedzie?
Читать дальше