– Gdzie mnie pan zabiera? – spytała niewyraźnie, potrząsając kajdankami.
Próbowała się rozejrzeć. Wszystko było albo czarne, albo zamglone. Przypomniała sobie, że traci wzrok, ale wydało jej się, że to sen.
Człowiek, który pchał jej łóżko, zatrzymał się i stanął z tyłu. Pochylił się nad nią, poczuła jego kwaśny oddech. Poczuła też, że lufa pistoletu dotyka jej głowy tuż za uchem.
– Spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy, jeżeli nie będę musiał.
Lauren jeszcze się nie obudziła do końca i była oszołomiona. Wydawało jej się dziwne, że policja tak ją traktuje. Znała ten głos, ale nie była pewna, do którego policjanta należy.
Pielęgniarka podała Jonasa z powrotem matce i popędziła do Lauren. Wpadła do pokoju, rozejrzała się i zamarła. Z sali zniknęła zarówno pacjentka, jak i jej łóżko.
– Chwileczkę, pani doktor. Doktor Matthews musiał zalecić jakieś badania i nie powiedział mi o tym.
Minęła Adrienne trzymającą w ramionach synka, sprawdziła informacje na biurku, ale nic nie znalazła. Podniosła słuchawkę i wystukała numer gabinetu, w którym pracował doktor Matthews.
– Clark, czy zleciłeś jakieś badania pacjentki z sali numer jeden?
– Nie. Czekamy na specjalistów. Jej stan jest stabilny. Co się stało?
– Nie wiem. Przyszła jej urolog i powiedziała, że pacjentki nie ma na sali.
– Nie ma?
– Tak.
– Gdzie jest policjant?
– Poszedł na górę, do ofiary postrzału.
– To nie on zabrał ją z sali?
– Nie.
– Idę do ciebie. Zadzwoń do pracowni radiologicznej, widocznie przez pomyłkę ktoś musiał ją tam zawieźć. I na wszelki wypadek wezwij ochronę. – Próbując ukryć niepokój, dodał: – Nie znoszę, gdy dzieją się takie rzeczy.
– Gdzie ona jest?
– Kto?
– Wiesz kto.
Lauren była ciekawa, w jaki sposób policja dowiedziała się o Emmie.
– Nie wiem – powiedziała.
– Nie mów nikomu o dysku. Ani słowa. Skąd wiedzą o dysku?
– O jakim dysku? – spytała.
Przycisnął mocniej lufę pistoletu. Lauren jęknęła.
– Ma milczeć w sprawie dysku. Bo jeżeli nie, zamieszczę te cholerne dane w Internecie.
Lauren zjeżyły się włosy na głowie. Zrozumiała, że nie rozmawia z policjantem. Przeraziła się.
Scott Malloy zdziwił się, widząc, że przed drzwiami sali pooperacyjnej z rękami w kieszeniach płaszcza spaceruje Sam Purdy. Sam miał być na miejscu zbrodni, nie w szpitalu.
– Cześć, Sam.
– O, Scott.
– Jeszcze w pracy? Co tu robisz?
– Szukam ubrania ofiary – wyjaśnił Sam. – Sanitariusze powiedzieli, że go nie mają i musi być w szpitalu, a pielęgniarka z chirurgii stwierdziła, że rannego przywieziono tu bez ubrania i poradziła mi, żebym poszukał w izbie przyjęć. Poprosiłem ją, żeby przyniosła mi z sali operacyjnej wszystko, co mogło należeć do ofiary, i teraz czekam.
Obaj policjanci byli wykończeni i marzyli o tym, żeby cała sprawa mogła zaczekać do rana.
– Miałeś trochę szczęścia? – spytał Sam.
Scott wiedział, że Lauren i Sam się przyjaźnią, ale nie potrafił powiedzieć, czy „szczęście” oznacza dla Sama uzyskanie dowodów winy, czy niewinności.
– Kręci się tu cała chmara prawników, ale Lauren milczy jak zaklęta. Sam, ona się boi i… chyba coś ukrywa.
Sam przypomniał sobie powściągliwość Alana Gregory’ego, gdy z nim rozmawiał. Miał wrażenie, że Alan również coś ukrywa.
– Co znaleźliście na miejscu zbrodni? – spytał Scott.
– Śnieg i krew. Zupełnie jak po posiłku Drakuli. Ale na razie nie mamy ani łuski, ani kuli. Jeden z techników przeczesał obszar wokół miejsca, gdzie leżał ranny, i sfotografował ślady opon na śniegu. Uważa, że ktoś jeździł po nim w tę i z powrotem, żeby mieć pewność, że go dobił. Choć właściwie trudno się tam czegoś doszukać. To tak, jakby chcieć znaleźć płatek śniegu w ogromnej zaspie. A rano, kiedy zaświeci słońce, wszystko spłynie do rynsztoka.
– Ale technik jest pewien, że ktoś jeździł samochodem po rannym, prawda? Przecież robiliście zdjęcia.
– W każdym razie próbowaliśmy. Będziemy wiedzieli, co na nich widać, dopiero gdy zostaną wywołane. Biorąc pod uwagę pogodę, jest tylko pięćdziesiąt procent szans, że wyszły.
Scott machnął ręką w stronę drzwi oddziału intensywnej opieki.
– Jest tam Tartabull?
– Tak – odparł Purdy, uśmiechając się. On też znał detektywa Tartabulla.
– Chcę spytać lekarzy, kiedy będę mógł porozmawiać z rannym. Może coś widział. – Scott zawahał się. Postanowił jednak poinformować Sama o sytuacji. – Sam, Lauren jest w izbie przyjęć. Ma kłopoty z oczami. Wezwano już jej lekarza.
– Dlaczego nie zaprowadziliście jej w więzieniu do pielęgniarki?
– Demain ją obejrzała i powiedziała, że to na tyle poważne, że trzeba zawieźć ją do szpitala.
Sam był zaskoczony. Demain Jones nie wysyła więźniów do szpitala, gdy tylko mają taki kaprys.
– Nie będziesz miał nic przeciwko, jeżeli pójdę się z nią przywitać?
I tak schodzę na dół poszukać ubrania tego człowieka.
– Idź, jeśli chcesz. Ale pamiętaj o zasadzie Edwarda, bo inaczej będziemy mieć kłopoty.
– Nie bój się. Powiem tylko cześć. Kto jej pilnuje?
– Przez tę cholerną śnieżycę dyspozytor nie mógł sprowadzić żadnej policjantki. Lauren śpi, a ja przykułem ją do łóżka. Nie sądzę, żeby mogła uciec. Gdzie jest sala pooperacyjna?
Sam uniósł brwi, słysząc o takim pogwałceniu regulaminu. Scott Malloy na ogół ściśle trzymał się przepisów.
– Miniesz drzwi i zobaczysz linię na podłodze. Idź za nią. W ten sposób trafisz do stanowiska pielęgniarek. Do zobaczenia jutro, Scott.
– Do zobaczenia. Dziękuję.
Sam Purdy zjechał windą na parter. Do windy wsiadł strażnik, który w młodości chciał zostać detektywem w wydziale zabójstw. Zasypał Sama pytaniami o akademię policyjną i o to, czy rzeczywiście zatarg z prawem w młodości uniemożliwia mu pracę w policji. Sam nie zamierzał odpowiadać na te pytania, a już zwłaszcza obiecywać, że poprze starania byłego przestępcy. Postarał się zmienić temat.
– W taką noc jak dziś ma pan pewnie więcej pracy? – spytał.
– Przeważnie nie. Trzeba odprowadzić jakąś nerwową pielęgniarkę na parking, pomóc zapalić samochód, kiedy zdechnie akumulator. Czasami muszę uspokoić pijaka. Teraz jadę na dół, bo ludziom z izby przyjęć zginęła pacjentka. Mam ją znaleźć. Pewnie jakaś starsza damulka, która ma nie po kolei w głowie.
– Pacjentka? Wie pan, jak się nazywa?
– Nie. Ale jeżeli jest pan ciekaw i nie ma nic do roboty, niech pan idzie ze mną. Pięć minut na dyżurze i zrozumie pan prawdziwe znaczenie słowa „nuda”.
Sam i tak wybierał się do izby przyjęć, więc poszedł ze strażnikiem.
– Marian, kto wam zginął? – spytał strażnik z rozbawieniem, gdy znalazł się przy stanowisku pielęgniarek. Do Sama puścił oczko.
Pielęgniarka oderwała wzrok od kartki, na której coś zapisywała. Nie była w nastroju do żartów.
– Szukamy pacjentki o nazwisku Lauren Crowder. Ciemne włosy, po trzydziestce. Jej odnalezienie nie powinno sprawić kłopotu, bo podobno przykuto ją kajdankami do poręczy łóżka.
Strażnik odwrócił się, żeby się pośmiać z tego ze swoim nowym kumplem, i odkrył, że kumpla już obok nie ma.
Sam biegł korytarzem, zaglądając do wszystkich pokoi po drodze. Jednocześnie przez radiotelefon przekazał Malloyowi, co się stało, i powiedział, żeby on i Tartabull dołączyli do poszukiwań. Wywołał dyspozytora i zażądał wsparcia. Posiłki miały obserwować samochody wyjeżdżające ze szpitalnego parkingu. Wreszcie krzyknął do strażnika, żeby sprowadził swoich kolegów i pilnował wejść do szpitala.
Читать дальше