Alan próbował protestować:
– Casey…
– Cozy ma rację. Zrób, co mówi. Tak będzie najlepiej – tłumaczyła miękko Casey.
Alan odwrócił się do okna i zapatrzył w padający śnieg. W końcu niechętnie podał Casey lekarstwa i otworzył drzwiczki.
– Mam włączony pager – powiedział. – Dzwońcie do mnie, jak tylko się czegoś dowiecie, dobrze? Pamiętajcie, zaraz, jak się czegokolwiek dowiecie.
– Casey, tak jest lepiej. Po co ma zdenerwowany krążyć dookoła więzienia.
– Wiem. Ale pojedziemy moją furgonetką.
– Świetnie. Rozmawiałaś z Lauren?
– Tak.
– No i?
– Jest przybita, wystraszona, upokorzona, a mimo to potrafi zachować godność. Na razie policja nic z niej nie wyciągnęła. Nie wiem, czy ja potrafiłabym przejść przez to, co ona, i nie litować się nad sobą. A ona się nad sobą nie lituje. Podziwiam ją.
– To ładnie z twojej strony, że tak jej współczujesz – powiedział Cozy z lekką naganą w głosie. – Bardziej jednak interesuje mnie, czy ci powiedziała, co takiego stało się dziś wieczorem, że musieli ją aresztować.
– Lubisz zmierzać prosto do celu, prawda? Głowna linia jej obrony jest taka: Lauren nie sądzi, żeby to zrobiła.
Cozy uśmiechnął się w ciemności.
– A to nowość! Nie sądzi, żeby to zrobiła! I na tym mamy oprzeć obronę? – Próbował wysondować, co na ten temat myśli jego koleżanka.
Okna BMW były zalepione mieszaniną lodu i śniegu. Casey czuła się jak w igloo bogatego Eskimosa.
– Słyszałeś o Emmie Spire, prawda? – spytała. – Wiesz, że mieszka w Boulder?
– Oczywiście.
– Więc coś ci powiem. Nasza klientka utrzymuje, że ta sprawa ma związek z Emmą Spire i że poszła tam, żeby ochronić ją przed swego rodzaju gwałtem. Lauren nalega, żebyśmy nie mieszali w to Emmy. Nie wiem dlaczego. Przerwano nam rozmowę, zanim zdążyła powiedzieć więcej. Wiesz, że Lauren jest chora?
– Tak, pojawiły się plotki.
– Ona traci wzrok.
– Co to za choroba?
– Naprawdę nie wiesz?
– Mówią, że to coś poważnego. Tylko tyle wiem.
– To stwardnienie rozsiane. Lauren trzyma tę informację w wielkiej tajemnicy. Nie wiem, jak miałaby trafić kogoś z takiej odległości.
– Choruje na stwardnienie rozsiane? – zdziwił się Cozy. – Policja nie będzie się przejmować tym, czy Lauren chciała trafić. Ważne, że trafiła. Nie dodają ani nie odejmują punktów za przypadek. Związek z Emmą Spire? Wiedziałem, że tu mieszka. Spytałem o to Alana. On też jest bardzo powściągliwy. Moim zdaniem zna szczegóły, przynajmniej część. Obawiam się, że musimy postępować tak, jakby nasza klientka była bardziej winna, niż nam się wydaje. Co miałaś na myśli, mówiąc o „pewnego rodzaju gwałcie”?
– Nie wiem, co by to miało być. Dlatego chciałabym jeszcze dziś w nocy porozmawiać z Lauren. Jej się wydaje, że Emmie Spire nadal grozi niebezpieczeństwo.
Lauren nie umiała wyobrazić sobie nic bardziej beznadziejnego niż jazda do więzienia na tylnym siedzeniu radiowozu o północy wśród szalejącej śnieżycy.
Bała się izolacji, tego, że traktowano ją, jakby w ogóle nie istniała. W tak krótkim czasie – trwało to tyle, ile zajęło jej pociągnięcie za spust – z szanowanej obywatelki stała się podejrzaną. Czuła się tak, jakby razem z ubraniem i bielizną oddała swoją tożsamość, godność, a nawet człowieczeństwo.
Zastanawiała się, czy kiedykolwiek je odzyska.
Ból oczu nie słabł. Oznaczało to, że kłopoty się nie skończyły i zanim nadejdzie ranek, wzrok może się jeszcze bardziej pogorszyć. Szara mgiełka na granicy pola widzenia wkrótce może przemienić się w czerń.
Samochód skręcił. Byli już na Valmont. Jeszcze jeden zakręt i wjadą na Airport Road. Za dziesięć minut będą w więzieniu.
Boże!
Osunęła się na siedzeniu. Alan, gdzie jesteś? Pomóż mi, proszę, pomóż mi.
Lauren nigdy jeszcze nie wchodziła do więzienia przez garaż.
Radiowóz zatrzymał się przed tylną bramą, daleko od głównego wejścia obok głośnika. Policjant otworzył okienko po swojej stronie i nacisnął guzik. Odpowiedział mu jakiś głos. Lauren nie zrozumiała słów. Wraz z lodowatym wiatrem do samochodu wpadł śnieg. Policjant przedstawił się i powiedział, że przywozi aresztantkę. Wszystko filmowała kamera.
Wielka brama powoli się otworzyła. Wjechali do ponurego garażu, w którym w dwóch rzędach mogły się zmieścić cztery samochody, i zatrzymali obok radiowozu z Longmont. Więzienie w Boulder, zarządzane przez Biuro Szeryfa Okręgu Boulder, obsługiwało cały okręg rozciągający się od gór wysokich na trzy tysiące metrów po podmokłe równiny.
Brama zamknęła się, gdy tylko radiowóz wjechał do garażu. Strażnicy w nocy zawsze zamykali ją szybko. Dla bezpieczeństwa. Tym razem jednak chodziło głównie o to, by nie wpuścić do środka śniegu i wiatru.
Pracownica biura szeryfa już tu była. Malloy zadzwonił do więzienia i uprzedził, że przywiozą aresztantkę. Kobieta zaczekała, aż policjant przy kierownicy wysiądzie, i dopiero wtedy otworzyła tylne drzwiczki. Pomogła wysiąść Lauren. Policjant obszedł samochód.
– Kiepska pogoda, co? – powiedziała do niego.
– Okropna. Nienawidzę zamieci. Na Valmont jakiś pickup prawie zepchnął nas z jezdni. Jeszcze się trzęsę.
– Nie powinno się jeździć w taką śnieżycę.
– To prawda.
Kobieta z biura szeryfa zwróciła wreszcie uwagę na Lauren i zabrała ją w miejsce, gdzie na ekranie napis głosił: „Przeszukanie filmowane kamerą wideo”. Tam przeprowadziła osobistą rewizję o wiele dokładniej, niż zrobiono to w komisariacie. Lauren czuła, jak ręce kobiety dotykają jej ciała w miejscach, gdzie nigdy by się nie spodziewała obcego dotyku. Potem, nie zdejmując jej kajdanek, pracownica biura szeryfa poprowadziła Lauren przez ciężkie stalowe drzwi do małego pokoiku, w którym wszystko było wykonane z betonu i metalu.
– Proszę usiąść – powiedziała, wskazując metalową ławkę przyśrubowaną do ściany.
Lauren nie widziała dobrze ławki, a ponieważ ręce miała skute na plecach, nie mogła jej wymacać. W końcu wydało się jej, że wie, gdzie ma siąść, ugięła nogi i ześliznęła się z ławki na podłogę.
– Pijana? – spytała kobieta policjanta z komisariatu, pomagając Lauren wstać. – Może na prochach?
– Chyba nie – odparł policjant. – Nikt o niczym takim nie wspominał. Kazali mi tylko trzymać gębę na kłódkę.
– Źle widzę – wyjaśniła Lauren.
Kobieta z biura szeryfa spojrzała na policjanta, który skinął głową.
– Skarbie, gdzie twoje okulary? – Funkcjonariuszka mówiła teraz takim tonem, jakby jednak zwracała się do osoby pijanej. – Miała przy sobie okulary? - spytała policjanta.
– Może detektyw Malloy je przywiezie, ja nic nie mam. Już tu jedzie, żeby załatwić papierkową robotę.
Kobieta podprowadziła Lauren do ławki, położyła jej ręce na ramionach i posadziła ją.
– Podnieś po kolei nogi – poleciła. Włożyła gumowe rękawiczki, zdjęła Lauren mokre buty, potem skarpetki i starannie wszystko obejrzała w poszukiwaniu niedozwolonych przedmiotów lub broni.
– Jest czysta – stwierdziła. – Może pan ją rozkuć.
– To kajdanki detektywa Malloya – powiedział policjant, wykonując polecenie. – Odda mu je pani? Niedługo tu będzie.
– Nie możemy jej zarejestrować, dopóki ktoś z komisariatu nie potwierdzi na piśmie, że ją nam przekazuje. Nie mógłby pan tego zrobić sam? Byłoby szybciej. Przyniosę panu kawy.
Читать дальше