– W takim razie zbierajmy się – powiedziałam, lecz nagle zapragnęłam zostać w ciepłym łóżku przesiąkniętym zapachem Marshalla i seksu.
– Czy dasz się dzisiaj wieczorem zaprosić na kolację?
Znów pojawiło się to dziwne uczucie osaczenia i prawie mu odmówiłam. Ale powiedziałam sobie z przyganą, że w ten sposób działałabym na własną szkodę. Marshall rzucał mi linę ratunkową, a ja nie chciałam jej chwycić.
– Pewnie – powiedziałam, wiedząc, że mój głos brzmi nienaturalnie.
Marshall przyglądał mi się uważnie.
– Ty wybierasz miejsce – zasugerował. – Co lubisz?
Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio byłam w restauracji. Gdy nie mam ochoty pichcić, wybieram gotowe potrawy i przywożę do domu. Nie zdarza się to często, bo lubię krzątać się po kuchni, poza tym wypada taniej niż stołowanie się poza domem.
– Hm – powiedziałam, sięgając do dawnego wspomnienia. – Lubię kuchnię meksykańską.
– Świetnie, ja też. W takim razie pojedziemy do El Paso Grande w Montrose.
Montrose było najbliższym dużym miastem. Właśnie tam mieszkańcy Shakespeare robili większość zakupów, gdy nie mieli ochoty na półtoragodzinną podróż do Little Rock.
– Okej.
Podniosłam się ostrożnie i postawiłam nogi na podłodze. Przygryzłam wargę i czekałam, aż przyjdzie mi ochota wstać i umyć zęby. Zapragnęłam, żeby Marshall przestał zwracać uwagę na moje kłopoty. Jakimś cudem tak właśnie zrobił, pozwalając mi się nie spieszyć i wstać samodzielnie. Sztywno poszłam do łazienki, szybko obmyłam się gąbką, umyłam zęby i wyszczotkowałam włosy. Starannie nałożyłam makijaż, mając nadzieję, że zadrapania będą mniej widoczne. Przejrzałam się w lustrze i zauważyłam pewną poprawę.
Mimo to nadal wyglądałam jak kobieta po przejściach.
Sztywnym krokiem wyszłam z łazienki, dając Marshallowi znać, że teraz kolej na niego.
Wziął prysznic i umył zęby szczoteczką, którą zostawiłam mu na umywalce w plastikowym opakowaniu (dostaję nową od dentysty przy każdej wizycie kontrolnej, ale tej marki nie lubię), tymczasem mnie udało się włożyć tanie ciuchy, które noszę do pracy, luźne dżinsy i starą ciemnoczerwoną bluzę od dresu z nadrukiem uczelni i obciętymi rękawami. Nie mogłam sobie poradzić z naciągnięciem skarpet, więc tym razem zdecydowałam się na mokasyny.
Marshall zaczął coś mówić, lecz przerwał. Po chwili zapytał tylko:
– Wpaść po ciebie o szóstej?
Ucieszyłam się, że opuścił cały rytuał: „Jesteś pewna, że sobie poradzisz? Zadzwoń do nich i powiedz, że jesteś chora. Pomogę ci”. A tego obawiałam się najbardziej.
– Pewnie – odparłam, okazując wdzięczność uśmiechem.
– W takim razie do zobaczenia – pożegnał się i wyszedł do samochodu, który poprzedniego wieczora zaparkował krzywo przed domem.
Ruszając się powoli, ale nie robiąc przerw, zebrałam przybory, które miały być mi potrzebne tamtego dnia, i pojechałam do gabinetu. Jak zwykle podjechałam na wybrukowany parking za budynkiem, przeznaczony do użytku lekarza i personelu. Zauważyłam samochód doktor Thrush. Jest nowa w mieście. Zaczęłam u niej sprzątać dopiero trzy tygodnie temu.
Użyłam swojego klucza i z wysiłkiem pokonałam dość wysoki próg. Carrie Thrush wyjrzała z gabinetu. Ściągnęła brwi z niepokoju.
– Chwała Bogu, że to pani, Lily! – wykrzyknęła. – Na śmierć zapomniałam, że to już dziś.
Gdy zaczęłam iść korytarzem, uśmiech ulgi ustąpił miejsca zatroskaniu.
– Dobry Boże! Co się pani stało?
– Wczoraj wieczorem wdałam się w bójkę – odparłam.
– W barze? – Młoda pani doktor spoglądała na mnie ze zdumieniem.
Ciemnobrązowe brwi powędrowały wysoko nad oczy – tak samo ciemnobrązowe.
– Nie, jakiś facet napadł mnie przed domem – powiedziałam krótko, wyjaśniając tylko dlatego, że zapytała z takim zainteresowaniem.
Tamtego dnia nie miałam zbyt dużych zapasów energii, więc musiałam skupić się na obowiązkach. Otworzyłam drzwi prowadzące z korytarza do łazienki dla pacjentów. To najgorsze miejsce, dlatego zawsze od niego zaczynam. Miałam nieodparte wrażenie, że przed rozpoczęciem pracy każdego ranka doktor Thrush robiła tu porządek. W przeciwnym razie w łazience byłoby jeszcze brudniej. Włożyłam rękawiczki ochronne i zaczęłam sprzątać.
Wyczyściłam małe pomieszczenie z podwójnymi drzwiami, w którym pacjenci oddają próbki moczu, a potem wytarłam gałkę drzwi do laboratorium. Położyłam świeży papierowy ręcznik dla następnego pacjenta. Nie sprawdziłam wcześniej, czy mam szczelne rękawice, i zanotowałam w pamięci, że muszę to zrobić, kiedy wrócę do domu. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam, to złapać tu jakieś świństwo.
Po chwili zorientowałam się, że w drzwiach do łazienki stoi pani doktor i przygląda mi się uważnie.
– Nie może pani pracować w takim stanie! – zawołała.
Ma zdecydowany głos, z którego moim zdaniem korzysta wtedy, gdy uważa, że powinna przypomnieć pacjentom, iż naprawdę jest lekarzem. Carrie Thrush jest niższa ode mnie i pulchna jak pączek w maśle. Ma okrągłą twarz ze zdecydowanie zarysowaną szczęką, gęste brwi i blizny po trądziku. Czarne włosy do ramion z przedziałkiem zaczesuje za uszy. Ma okrągłe i wesołe ciemnobrązowe oczy – tylko one ratują panią doktor od pospolitości. Domyślam się, że może być w moim wieku, czyli tuż po trzydziestce.
– Mogę. Nic mi nie będzie – odparłam, skoro czekała na odpowiedź.
Nie byłam w nastroju do sporów. Posypałam umywalkę proszkiem do czyszczenia i zwilżyłam gąbkę. Zacisnęłam usta, co – miałam nadzieję – moja pracodawczyni uzna za wyraz determinacji.
– Tylko popatrzę na żebra, dobrze? Tu panią boli, prawda? Ma pani przecież lekarza pod ręką.
Szorowałam dalej, ale w końcu zdrowy rozsądek wygrał z dumą. Odłożyłam gąbkę, zdjęłam rękawiczki i podciągnęłam górę od dresu.
– Aha, widzę, że ktoś już panią opatrzył. Dobrze, tylko zdejmę to…
Po raz kolejny musiałam wytrzymać bolesne badanie, by usłyszeć, jak mocą swojego autorytetu lekarz powtarza mi to samo, co wcześniej powiedział Marshall – że żadne z moich żeber nie zostało złamane, ale że siniaki i ból utrzymają się przez jakiś czas. Oczywiście doktor Thrush przy okazji zauważyła blizny i zmarszczyła brwi, ale nie zadawała żadnych pytań.
– Nie powinna pani pracować – powtórzyła. – Ale widzę, że cokolwiek bym powiedziała, nic pani nie powstrzyma.
Mrugnęłam z niedowierzaniem. Co za miła odmiana. Carrie Thrush zaczynała mi się coraz bardziej podobać.
Sprzątanie przychodni było bardzo męczące z powodu papierów. Biurokracja to przekleństwo lekarzy. Formularze w trzech egzemplarzach, rachunki, historie chorób pacjentów, wyniki badań laboratoryjnych, formularze ubezpieczeniowe firm Medicare i Medicaid – ich stosy zalegały wszędzie. Musiałam traktować każdy z nich jak osobny byt – podnieść, odkurzyć i odłożyć na to samo miejsce, więc gabinet, który dzieliły recepcjonistka i pielęgniarka, zdecydowanie zasługiwał na miano koszmaru. W porównaniu z nim poczekalnia i pokoje zabiegowe to był pryszcz.
Po raz pierwszy uderzyło mnie, że tam również ktoś musiał sprzątać częściej niż raz w tygodniu. Ale kto? Nita Tyree – recepcjonistka? Nie podejrzewałam, by zgodziła się na coś takiego w ramach swoich obowiązków. Ledwo ją znam, ale wiem, że ma czworo dzieci, z których dwoje jest w takim wieku, że mogą chodzić do przykościelnego przedszkola. Nita wychodzi z pracy po wyjściu ostatniego pacjenta, bez względu na to, ile papierków zostało jej jeszcze na biurku.
Читать дальше