– On nie spał – powiedziałam. – Już wtedy nie żył.
Deedra otworzyła usta ze zdumienia. Jej szczątkowy podbródek znikł zupełnie.
– O nie – szepnęła. – Nawet przez myśl mi nie przeszło… Po prostu stwierdziłam, że śpi. Jesteś pewna?
– Absolutnie pewna – odparłam, chociaż nie miałam pojęcia, jak to pogodzić ze słowami Toma O'Hagena, który zeznał, że mniej więcej godzinę wcześniej widział mieszkanie Pardona w takim samym stanie, ale ciała nie zauważył.
– Musisz o tym powiedzieć policji – poradziłam.
Deedra jakby zastygła w odrętwieniu.
– Już to zrobiłam – powiedziała nieprzytomnie. – Ale o tym nikt mi nie powiedział. Jesteś pewna?
– Jestem pewna.
– Więc dlatego mnie nie usłyszał, chociaż mówiłam dość głośno.
– Powiedziałaś policji, o czym chciałaś rozmawiać z Pardonem?
Rzut oka na mały złoty zegarek sprawił, że wystrzeliła jak z procy.
– O cholera! Nie, powiedziałam im tylko, że poszłam zapłacić czynsz. – Chwyciła klucze, a potem przejrzała się jeszcze raz w dużym lustrze nad łóżkiem. – I ty też pamiętaj, żebyś nie pisnęła ani słowa! Co ich obchodzi moje życie osobiste?
Po wyjściu Deedry miałam wiele do przemyślenia.
O wpół do piątej plus minus piętnaście minut ciało Pardona Albee leżało na tapczanie w jego mieszkaniu. Ale o trzeciej go tam nie było. Tom wszedł przez uchylone drzwi i zastał w pokoju bałagan, coś jakby ślady walki.
W takim razie gdzie morderca przechował ciało, zanim przewiózł je do arboretum?
Gdy mieszkanie Deedry znów nadawało się do użytku, spakowałam swoje przybory, a potem starannie zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Nie chciałam więcej słuchać oskarżeń Deedry, jak w ubiegłym tygodniu. Powoli zeszłam po schodach do O'Hagenów. Sprzątałam u nich w piątkowe przedpołudnia.
Drzwi otworzyła mi Jenny, więc zorientowałam się, że wczoraj pracowała na drugiej zmianie. Po zamknięciu restauracji jedno z nich – to z nocnej zmiany – zwykle wracało do domu o jedenastej albo dwunastej i odsypiało zarwaną noc następnego ranka, podczas gdy drugie wstawało o piątej, żeby o szóstej otworzyć lokal. Shakespeare to miasto, w którym wcześnie się wstaje i wcześnie chodzi spać.
Jenny ma rude włosy, piegi, płaski biust i szerokie biodra. Starannie dobrany strój skutecznie kamufluje te defekty urody, lecz dzisiaj w szlafroku w kwiaty nie miała zamiaru mi imponować. Poza tym i tak traktuje mnie jak część umeblowania. Po obojętnym przywitaniu zagłębiła się z powrotem w fotelu i zapaliła papierosa. Wróciła do śledzenia talk-show , który jakoś nigdy nie zwrócił mojej uwagi.
Jako jedyna spośród osób widzianych przeze mnie w ciągu minionych pięciu dni zachowywała się zupełnie normalnie.
O'Hagenowie sami sobie piorą, ale nie znoszą sprzątać we własnej kuchni. Specjalnie mnie to nie dziwi, przecież prowadzą restaurację. Dlatego prawie zawsze ładuję ich zmywarkę po brzegi. Czasami mam wrażenie, że zostawiają naczynia z całego tygodnia. W koszu na śmieci jest zawsze pełno tacek po potrawach do odgrzewania w mikrofali i puszek po gotowych posiłkach. Temu też się nie dziwię. Pewnie po powrocie do domu nie mają ochoty gotować.
Jenny zignorowała mnie zupełnie, gdy wykonując swoje obowiązki, chodziłam po mieszkaniu. Nie zareagowała nawet wtedy, gdy zdjęłam wszystko ze stolika telewizyjnego tuż obok niej, a potem odłożyłam całą zawartość z powrotem, lecz ładnie uporządkowaną. Nie znoszę dymu papierosów Jenny. O'Hagenowie to jedyni moi klienci, którzy palą. Gdy sobie to uświadomiłam, poczułam lekkie zdziwienie.
Po godzinie zadzwonił telefon. Usłyszałam, że Jenny podnosi słuchawkę i ścisza głos w telewizorze. Specjalnie się nie starając, słyszałam, jak przez kilka minut mruczy coś do słuchawki, a potem ją odkłada.
W głównej sypialni błyskawicznie zmieniłam pościel i przykryłam łóżko kapą. Opróżniłam popielniczkę po stronie Jenny (rude włosy na poduszce) i przechodziłam właśnie na drugą, by zająć się popielniczką jej męża, gdy w drzwiach pojawiła się pani domu.
– Dzięki za potwierdzenie zeznań Toma – powiedziała niespodziewanie.
Spojrzałam na nią, starając się coś odczytać z wyrazu okrągłej piegowatej twarzy, ale zauważyłam tylko niechęć. Jenny nie lubiła czuć się komukolwiek zobowiązana.
– Nic wielkiego nie zrobiłam. Powiedziałam tylko prawdę – wyjaśniłam, wrzucając pety do worka na śmieci i wycierając popielniczki.
Z cichym brzękiem odłożyłam je na nocną szafkę. Na podłodze zauważyłam ołówek, więc przykucnęłam, podniosłam go i włożyłam do szuflady.
– Wiem, że historia Toma brzmi trochę zabawnie – ciągnęła niepewnie, jakby czekając na moją reakcję.
– Nie dla mnie – odparłam lakonicznie. Obrzuciłam wzrokiem sypialnię, nie zauważyłam żadnych niedoróbek i ruszyłam ku drzwiom drugiej, którą O'Hagenowie przerobili na biuro. Jenny usunęła się, by mnie przepuścić.
Wyjęłam zza paska ścierkę i zaczęłam odkurzać w biurze. Ku mojemu zdziwieniu Jenny poszła za mną. Spojrzałam na zegarek, nie przerywając pracy. Byłam umówiona u Winthropów o pierwszej, ale wcześniej chciałam zjeść lunch.
Jenny zauważyła moje spojrzenie.
– Proszę sobie nie przeszkadzać – powiedziała zachęcająco, zupełnie jakby trzeba mnie było popędzać. – Chciałam tylko, żeby pani wiedziała, że jesteśmy wdzięczni. Tom ucieszył się, kiedy nie musiał więcej odpowiadać na żadne pytania.
O jednym z nich pomyślałam tego ranka. W innej sytuacji nie przyszłoby mi do głowy pytać o coś takiego, ale miałam jej dość, bo na przemian to mnie ignorowała, to chodziła za mną krok w krok.
– Czy pytali go na policji, po co szedł na górę, skoro mieszka na parterze? – zapytałam.
Byłam odwrócona plecami do Jenny, ale usłyszałam krótkie, urywane westchnienie. Mogło to oznaczać tylko jedno: zaskoczenie.
– Tak, Claude właśnie o to pytał – odparła. – Chciał się czegoś więcej dowiedzieć, bo Tom wcześniej o tym nie wspomniał.
Wiedziałam, dlaczego Friedrich tak postąpił. Przecież sam mieszkał na piętrze naprzeciwko Norvela Whitbreada.
– I co mu powiedział?
– Nie pani sprawa – warknęła.
Nareszcie coś w stylu starej dobrej Jenny O'Hagen.
– Pewnie nie – mruknęłam.
Przejechałam szmatką po metalowych okuciach fotela za biurkiem.
– Bo przecież… – Nagle zamilkła, potem się odwróciła i poszła do sypialni, starannie zamykając za sobą drzwi.
Pojawiła się dopiero wtedy, kiedy skończyłam sprzątanie – czego nie mogłam uznać za zupełny zbieg okoliczności – ubrana w luźną jasnozieloną bluzkę wypuszczoną na szare spodnie.
– Wszystko aż błyszczy – powiedziała, nie patrząc.
A więc nowa Jenny znów czegoś ode mnie chce. Mimo wszystko wolę tę starą, znajomą. Przynajmniej wtedy wiem, na czym stoję.
– Uhm. Wypisze mi pani czek czy zapłaci przelewem?
– Proszę, tu są pieniądze. W gotówce.
– Okej.
Napisałam pokwitowanie, schowałam pieniądze do kieszeni i odwróciłam się do wyjścia.
Poczułam jednak, że Jenny zbliża się do mnie, więc szybko się odwróciłam.
– Wszystko w porządku! – zawołała pośpiesznie, cofając się o kilka kroków. – Chciałam tylko powiedzieć, że Tom na chwilę zajrzał na piętro. Był na górze, ale nie robił nic złego.
Ku mojemu zdumieniu zaczerwieniła się na twarzy, zwłaszcza wokół oczu i nosa, jakby miała za moment wybuchnąć płaczem.
Miałam nadzieję, że się nie rozpłacze. Za nic na świecie nie podeszłabym do niej, nie wspominając o pocieszaniu.
Читать дальше