Ściągnął mi T-shirt przez głowę. Widział już blizny, nie musiałam się więc obawiać jego reakcji. Drżącymi rękami zdjęłam mu bezrękawnik. Jego język poruszał się w moich ustach. Po raz pierwszy dotknęłam jego nagiego torsu. Podciągnął mój sportowy biustonosz, zza którego wyskoczyły piersi. Jego język znalazł nowy cel pieszczot. Jęknęłam cicho, gdy część mnie, którą dotąd uważałam za martwą, nagle zbudziła się do życia. Niecierpliwie pieściłam go, potem wstałam, nadal okrakiem nad ławką, chcąc zdjąć szorty. Całował mój brzuch, a potem jego usta ześliznęły się niżej. Podparłam się kolanem na ławce i odwróciłam, żeby zdjąć szorty. W ciemności usłyszałam szelest materiału. Po chwili zobaczyłam umięśnione, nagie ciało Marshalla pocięte pasmami światła. Położyłam się na ławce, a Marshall ukląkł i wypełnił mnie. Słowa, które szeptał, sprawiły, że poczułam się bardzo szczęśliwa. Było nam cudownie.
Obudziłam się w radosnym nastroju, co było u mnie stanem tak rzadkim, że przez kilka minut nie bardzo wiedziałam, co się dzieje. Przeciągnęłam się w łóżku. Dawno nie czułam się obolała w taki sposób. Skoro dzień wcześniej tak dobrze mi się trenowało (na myśl o tym uśmiechnęłam się znacząco), postanowiłam zrobić kilka pompek w domu zamiast w Body Time. Nastawiłam ekspres do kawy, a potem poszłam do pokoju treningowego, położyłam się i szybko zrobiłam pięćdziesiąt pompek. Po kąpieli włożyłam zwykły strój roboczy – luźne dżinsy i T-shirt.
Nie miałam pojęcia, dlaczego niektórym kobietom wydaje się, że w obcisłych dżinsach będzie im się łatwiej bronić albo sprzątać dom.
Wzięłam z ganku gazetę i usiadłam nad płatkami i kawą. Czułam się tak niesamowicie odprężona i zadowolona, że prawie nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzić.
Przyłapałam się na tym, że wyglądam przez kuchenne okno i uśmiecham się do pogodnego poranka. Dobry seks naprawdę korzystnie wpływa na podejście do życia – pomyślałam. I nie chodziło tylko o cudowne doznania, lecz także udane zakończenie, bez ataku paniki i fali odrazy ze strony partnera.
Zastanawiałam się, czy Marshall dziś do mnie zadzwoni. Co będzie wieczorem na zajęciach? Bezwzględnie zdusiłam te myśli w zarodku. Będzie, co ma być. Łączy nas dobry seks i nic więcej. Ale co szkodzi powspominać?
Spojrzałam na zegarek, a potem niechętnie przygotowałam przybory: wiadro na kółkach ze środkami czyszczącymi i szmatami, następnie wyruszyłam wykonać pierwsze zlecenie tamtego dnia – posprzątać mieszkanie Deedry Dean.
O ósmej Deedra powinna być już w pracy. Mimo to przed przekręceniem klucza w zamku zastukałam ostrzegawczo do jej drzwi. Nie skończyła jeszcze porannej toalety. Nie pierwszy raz się spóźniała.
Chodziła z lokówkami na głowie. Oprócz nich miała na sobie tylko czarną koronkową halkę. Marcus Jefferson wychodził właśnie ze swojego mieszkania, gdy Deedra otworzyła swoje. Zadbała o to, by dobrze się jej przyjrzał w negliżu. Weszłam do środka i gdy się odwracałam, by zamknąć drzwi, udało mi się dostrzec wyraz twarzy Marcusa. Wyglądał na trochę… zdegustowanego, ale podnieconego zarazem.
Pokręciłam głową. Deedra pokazała mi język, a potem wpadła z powrotem do łazienki, żeby skończyć nakładać makijaż. Z ogromnym wysiłkiem powstrzymałam się, by nie dać jej w twarz w nadziei, że umysł tej kobiety wreszcie zaskoczy. Gdzieś w jej głowie muszą się tlić jakieś resztki inteligencji, skoro dotąd nie wyrzucono jej z pracy, w której przecież musi coś robić.
– Lily! – zawołała z łazienki, gdy ponuro przyglądałam się bałaganowi panującemu w jej mieszkaniu. – Czy jesteś rasistką?
– Nie, raczej nie – odkrzyknęłam, z przyjemnością wracając myślą do umięśnionego ciała Marshalla. – Kłopot polega na tym, że nie myślisz poważnie o Marcusie, tylko się zabawiasz. Poza tym sypianie z czarnym to nadal delikatna sprawa. Lepiej, żebyś myślała o nim poważnie. W przeciwnym razie co powiesz, kiedy ludzie zaczną cię obgadywać?
– On też to robi dla zabawy – odpowiedziała Deedra, wyglądając na chwilę zza drzwi.
Jeden policzek miała uróżowany, a drugi naturalnie biały.
– Czas zrobić coś zupełnie bez sensu – mruknęłam i zaczęłam składać wszystkie magazyny i listy porozrzucane po stoliku.
Na chwilę zastygłam. Przyganiał kocioł garnkowi? Nie – stwierdziłam z pewną ulgą – to, co robiliśmy z Marshallem, coś dla nas znaczyło. Jeszcze nie byłam pewna co. Ale wiedziałam, że tak było.
Zajęłam się swoimi obowiązkami, jakby Deedry nie było w mieszkaniu, żałując, że jest inaczej. Kończyła toaletę, bez przerwy nucąc, śpiewając i paplając do siebie, co w niemożliwy do opisania sposób działało mi na nerwy.
– Myślisz, że co z nami będzie po śmierci Pardona? – zapytała, zapinając czerwoną sukienkę w czarne pasy. Równocześnie wsunęła stopy w dobrane kolorystycznie czółenka.
– Jesteś trzecią osobą, która mnie o to pyta – odparłam rozdrażniona. – A niby skąd mam wiedzieć?
– Po prostu uważamy, że wiesz wszystko – powiedziała Deedra rzeczowo. – I trzymasz gębę na kłódkę, to twoja zaleta.
W odpowiedzi tylko westchnęłam.
– Z Pardona był kawał sukinsyna – kontynuowała tym samym tonem. – Zawsze się mnie czepiał. Zawsze gdzieś się kręcił, zawsze wypytywał, co słychać u mamy, jakby musiał mi przypomnieć, kto za mnie płaci czynsz. Kiedy umawiałam się z jakimś białym dobrze sytuowanym gościem – prawnikiem, lekarzem albo prezesem banku – zawsze mi gratulował. Jakby mnie przestrzegał, żebym nie zeszła na złą drogę.
Sama bym spróbowała, gdybym przypuszczała, że może to odnieść jakiś skutek – przyznałam w duchu. Teraz, kiedy Pardon nie żył, mogła sobie z niego żartować, lecz kiedy ostatnio z nią rozmawiałam, śmiertelnie się przestraszyła, kiedy wspomniałam, że mógł przeszukać jej mieszkanie.
Zapięła ostatni guzik sukienki, a potem wróciła jeszcze do lustra w łazience, żeby nadać ostateczny szlif artystycznie zmierzwionym blond włosom.
Po chwili znów usłyszałam jej charakterystyczny nosowy głos:
– Kiedy w poniedziałek po południu poszłam do tego starego pierdziocha, żeby mu zapłacić – nagle zaczęłam zwracać uwagę na jej słowa – miałam go prosić, żeby przypadkiem nie puścił pary z gęby o mnie i Marcusie. Ale spał wtedy na tapczanie.
– O której godzinie? – spytałam, próbując nadać głosowi obojętne brzmienie.
– Hm… mniej więcej o wpół do piątej – odpowie działa z roztargnieniem. – Wyrwałam się z pracy na kilka minut. Zapomniałam mu zanieść czek w przerwie na lunch, a wiesz, jak mu zależy, żeby wszystkich skasować przed piątą.
Zrobiłam parę kroków w głąb korytarza, żeby zobaczyć jej odbicie w lustrze. Konturówką poprawiała brwi.
– Czy w jego mieszkaniu nie zauważyłaś niczego podejrzanego?
– To u niego też sprzątałaś? – zaciekawiła się, odkładając kredkę. Zadowolona z efektów swojej pracy, ruszała się szybciej, zbierając rzeczy. – Faktycznie, tapczan stał tyłem do drzwi, nie tam, gdzie zwykle. Ale był na rolkach. Jednym końcem dotykał stolika, a dywan był cały pofałdowany.
– Weszłaś do środka i dobrze się rozejrzałaś, co?
Stanęła w bezruchu, sięgając po torebkę leżącą na stoliku przy drzwiach.
– Chwileczkę – powiedziała. – Posłuchaj, Lily, weszłam do środka dopiero wtedy, kiedy nie zareagował na pukanie. Pomyślałam, że jest gdzieś w drugiej części mieszkania, skoro drzwi były otwarte. Wiesz, że zawsze był w domu w dniu, kiedy przypadały wpłaty czynszu. Pomyślałam, że to dobra okazja, żeby z nim pomówić. Powinnam była sobie odpuścić. Przez cały dzień miałam pecha – najpierw samochód nie chciał zapalić, potem opieprzył mnie szef, a kiedy wracałam, o mało nie wpakowałam się w kampera Yorków. W każdym razie wydawało mi się, że usłyszałam w mieszkaniu jakiś odgłos, więc otworzyłam drzwi. Leżał na łóżku i spał jak suseł. Więc zostawiłam czek na biurku, bo zauważyłam, że kilka już tam jest. Powiedziałam coś dosyć głośno, żeby go obudzić, a potem wyszłam.
Читать дальше