A wiec podczas tego kwadransa ktoś musiał się zakraść do domu.
Zamknęłam oczy, by lepiej słyszeć. Bezszelestnie ściągnęłam gumowe rękawice i odłożyłam je do umywalki. Intruz jeszcze nie dotarł na górę, miałam więc czas, żeby się przygotować.
Nie miałam czasu zdejmować butów. Wyszłam bezgłośnie z łazienki, próbując sobie przypomnieć, w którym dokładnie miejscu na parterze skrzypi podłoga. Jeśli zdążę się ukryć za ścianą na korytarzu w miejscu, w którym łączy się on ze schodami, będę mogła zaatakować, gdy wejdzie na górę.
Z każdym krokiem byłam coraz bliżej schodów. Po drodze na przemian zginałam i prostowałam ręce, żeby rozluźnić mięśnie. Serce zaczęło mi walić jak młot i poczułam lekki zawrót głowy, ale byłam gotowa – nie bałam się walki.
Wiedziałam, że powinnam się odprężyć, w przeciwnym razie napięte mięśnie sprawią, iż będę poruszać się trochę wolniej… musiałam myśleć o tak wielu rzeczach naraz.
Usłyszałam kroki na schodach.
Odruchowo zacisnęłam dłonie w pięści i napięłam mięśnie nóg. Serce coraz szybciej pompowało krew.
Cichy szelest, coś jakby materiału przesuwającego się wzdłuż ściany. Bardzo blisko.
Potem cichy dźwięk, którego nie potrafiłam zinterpretować. Zmarszczyłam brwi.
Chyba jakiś przedmiot z metalu.
I kolejne skrzypnięcie schodów.
Czy to na pewno jeden z dolnych stopni?
Ze zdziwieniem pokręciłam głową.
Kolejny odgłos nadszedł z zupełnie innego miejsca, położonego znacznie dalej od schodów. Z głębi kuchni…
Uciekał, ten drań uciekał!
Zbiegłam ze schodów, nie zwracając uwagi na coś białego. Wściekłość niosła mnie jak na skrzydłach. Miałam wrażenie, że zupełnie nie dotykam nogami podłogi. Gdy dobiegałam do kuchni, usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Chociaż spóźniłam się tylko o kilka sekund, intruzowi to wystarczyło, by ukryć się w zaroślach na tyłach domu Drinkwaterów.
Stałam w drzwiach przez minutę lub więcej, ciężko dysząc. Po raz pierwszy zrozumiałam, co to znaczy rwać się do walki. Jednak zdrowy rozsądek zwyciężył i wycofałam się, zamykając za sobą drzwi kuchenne na klucz.
Odczulam natychmiastową reakcję na adrenalinę, którą moje ciało wpompowało do krwi, by przygotować mnie do walki. Z każdym krokiem czułam mrowienie rozluźniających się mięśni. Niechętnie poszłam sprawdzić, co nieproszony gość zostawił na schodach. Czysta biała chusteczka, pod którą coś się kryło. Powoli wyciągnęłam dłoń i odsunęłam materiał.
W promieniach słońca wpadających przez witraż na półpiętrze ujrzałam parę tanich metalowych kajdanek, pewnie z zestawu zabawek dla dzieci. Obok nich leżał plastikowy pistolet.
Przysiadłam na stopniu i ukryłam twarz w dłoniach.
Trzy dni temu o dawnym życiu Lily Bard nie wiedział nikt, a przynajmniej taką miałam nadzieję.
Teraz moją tajemnicę znali Claude Friedrich i Marshall, któremu sama opowiedziałam o wszystkim. Kto jeszcze mógł o mnie wiedzieć?
Życie, które tak pieczołowicie budowałam, rozpadało się. Próbowałam znaleźć jakiś punkt oparcia.
Po raz kolejny musiałam pogodzić się z ponurą prawdą: mogłam liczyć tylko na siebie.
Przeszukałam dom. Przez cały czas powtarzałam sobie, że gdy skończę i niczego podejrzanego nie znajdę, dokończę sprzątanie, lecz prawdziwą ulgę odczułam dopiero, gdy wróciłam do siebie. Natychmiast zatelefonowałam do pracy do pani Drinkwater i poinformowałam ją, że po drodze zauważyłam podejrzaną osobę kręcącą się w pobliżu ich domu.
– Myślę, że nie powinniście państwo zostawiać domu otwartego nawet na te piętnaście minut przed moim przyjściem – powiedziałam. – Więc albo będę przychodziła wcześniej, albo będziecie musieli dać mi klucz.
Pani Drinkwater najwyraźniej nie ufała mi. Ze słuchawki dobiegł mnie cichy odgłos. Najwyraźniej moja pracodawczyni stukała się ołówkiem po zębach. Bardziej niż mnie jako osobę woli oglądać efekty mojej pracy. Aż do dzisiejszego ranka taki układ bardzo mi odpowiadał.
– Sądzę – stwierdziła wreszcie – że lepiej, jeżeli będzie pani przychodzić wcześniej. Może pani zaczekać w kuchni, dopóki nie wyjdziemy.
– Dobrze, tak zrobię – odparłam i odłożyłam słuchawkę.
Nie chciałam dopuścić do tego, by powtórzyło się nikczemne zagranie, którym ktoś chciał mnie wyprowadzić z równowagi. Leżałam na łóżku i rozmyślałam o incydencie. Być może intruz nie zorientował się, że usłyszałam skrzypnięcie podłogi, a może spodziewał się, że zejdę na dół później i wtedy znajdę kajdanki i rewolwer. Raczej nie planował żadnej konfrontacji, w przeciwnym razie nie uciekłby tak szybko tylnym wejściem. Nie wiedziałam tylko, czy miałam domyślić się jego obecności, zanim wyszedł z domu. A to stanowiło zasadniczą różnicę.
Będę musiała się nad tym zastanowić. Może zapytam Marshalla?
Ta myśl sprawiła, że od razu usiadłam na łóżku. Klepnięciem w policzek przywołałam się do porządku.
Marshall znajdował się dotąd na peryferiach mojego życia, a po wczorajszej rozmowie prawdopodobnie zniknął z niego na zawsze. Obiecałam sobie nie myśleć więcej o nim jako o części mojego życia. Wróci do Thei albo mnie sobie odpuści, bo opowiedziałam mu, skąd wzięły się blizny. A może zdrowy rozsądek podpowie mu, że nie potrzebuje kogoś takiego jak ja?
Potem przyrzekłam sobie do końca dnia o niczym nie myśleć. Szybko zjadłam kanapkę i wyszłam z domu.
W czwartkowe popołudnia mam jeszcze dwóch klientów. Gdy o wpół do siódmej wyszłam od ostatniego – z biura podróży – poczułam, że skończył się bardzo długi dzień. Ostatnią osobą na świecie, którą chciałam wtedy zobaczyć, był Claude Friedrich stojący na progu mojego domu.
Pomyślałby kto, że mu się spodobałam – przemknęła mi przez głowę kąśliwa myśl.
Zaparkowałam samochód pod wiatą i podeszłam do drzwi frontowych, zamiast wejść kuchennymi jak zwykle.
– Czego pan chce? – zapytałam niegrzecznie.
Uniósł brwi.
– Niezbyt pani dziś uprzejma.
– Miałam długi dzień i nie mam ochoty na wspominki. Jestem głodna.
– Więc niech mnie pani zaprosi do środka. Nie będę przeszkadzał w przygotowaniach – powiedział taktownie.
Nie miałam pojęcia, co zrobić, tak byłam zaskoczona. Chciałam zostać sama, ale gdybym kazała mu sobie pójść, wyszłabym na rozdrażnioną. Poza tym mógł mnie nie posłuchać – i co wtedy?
Nie odpowiadając, otworzyłam drzwi i weszłam. Po chwili wszedł za mną.
– Chce pan coś do jedzenia albo do picia? – zapytałam z ledwo ukrywaną wściekłością.
– Jadłem już kolację, ale gdyby zaproponowała mi pani herbatę, nie odmówię – zagrzmiał basem Friedrich.
Przez chwilę zostałam sama w kuchni. Usiadłam, oparłam ręce na blacie i chwyciłam się za głowę. Usłyszałam powolne, miarowe kroki mężczyzny przechadzającego się po moim domu. Na chwilę przystanął przed drzwiami pokoju treningowego. Wstałam i zauważyłam, że wszedł do kuchni i przygląda mi się. Wyraz jego twarzy zdradzał zarówno sympatię, jak i ostrożność. Wyjęłam z szafki szklankę i nalałam mu trochę herbaty, wrzucając na dokładkę parę kostek lodu. Bez słowa podałam mu napój.
– Nie przyszedłem tu po to, żeby rozmawiać o przeszłości. Jak pani wie, musiałem prześwietlić każdego, kto miał jakiekolwiek kontakty z Pardonem. Pani nazwisko z czymś mi się kojarzyło… Zapamiętałem je z gazet. Ale dzisiaj przyszedłem tylko porozmawiać… Był u mnie pani klient – wyjaśnił Friedrich. – Mówi, że może pani potwierdzić jego słowa.
Читать дальше