– Chciałam się tylko dowiedzieć, co się stało z Deedrą.
– Według Davida… Na pewno chcesz to usłyszeć, Lily? To tylko to, co David twierdzi, że Sherry mu powiedziała.
Skinęłam głową. Spojrzałam na swoje dłonie, żebym nie musiała patrzeć Claudebwi w oczy.
– Sherry wycelowała broń w Deedrę w to niedzielne popołudnie, parę godzin po tym, jak Deedra wróciła z kościoła i spotkały się na schodach. Sherry przez te dwie godziny zrobiła mnóstwo planów, gdy zorientowała się, że Deedra nie zadzwoni od razu na policję. Apartamenty Ogrodowe były opustoszałe i choć nie mogła być pewna, czy ktoś się lada moment nie pojawi, uznała, że musi podjąć ryzyko. Musiała wywabić ofiarę z budynku. Gdyby Deedra zginęła w mieszkaniu, śledztwo skupiłoby się na jedynej osobie, która tego dnia była w pobliżu – na niej. Sherry zmusiła Deedrę do pojechania na drogę przy Farm Hill Road, bo wiedziała, że wtedy znajdą się tuż za granicą miasta i śledztwo poprowadzi Marta Schuster. A to ładnie skomplikuje sprawę, skoro ostatnio Marlon tak często kręcił się wokół Deedry. Gdy znalazły się na miejscu, Sherry zmusiła Deedrę do zatrzymania auta, wyjścia z niego i rozebrania się. Czułam, jak moja twarz się wykrzywia.
– Zmusiła ją do rozrzucenia ubrań.
– No tak. – Claude milczał przez chwilę. Wiedziałam, że próbuje wyobrazić sobie, co czuła Deedra, i nie potrafi.
– Kiedy Deedra już była rozebrana, Sherry kazała jej się oprzeć o samochód, a gdy to zrobiła, uderzyła ją. Jeden cios w splot słoneczny. Z całej siły.
Wolny głęboki wdech. I wydech.
– Gdy Deedra konała, Sherry wepchnęła butelkę i ułożyła Deedrę w samochodzie. Wymagało to wielu starań, ale Sherry jest ekspertem od sztuk walki i bardzo silną kobietą. Co zresztą sama wiesz.
Wdech. Wydech.
– Co się stało później?
– Później… poszła do domu.
Po całym tym gadaniu o zamianie samochodów, o wspólniku wydawało się to takie proste. Poszła do domu. Jeśli trzymała się lasu, mogła dotrzeć do domu bez konieczności pokazywania się komukolwiek. Tak naprawdę… Próbowałam wyobrazić sobie Shakespeare z lotu ptaka… Jeśli to dobrze zaplanowała, mogła przejść polem w kierunku sklepu sportowego Winthropów, a stamtąd spacerkiem z powrotem do Apartamentów.
– Dzięki tobie – ciągnął Claude po długiej przerwie – moja żona siedzi w domu sama i zastanawia się, kiedy wróci jej świeżo upieczony mąż.
Wysiliłam się na uśmiech.
– Dzięki mnie będziesz miał swoje pięć minut sławy – przypomniałam mu. – Złapałeś dwoje z grona najbardziej poszukiwanych przestępców Ameryki.
– Bo miałem sraczkę – powiedział, potrząsając ze smutkiem głową.
– Tę część możesz pominąć.
– Ciekawe jak.
– Powiedzmy, że zrobiłeś się podejrzliwy, gdy usłyszeliśmy, jak jacyś ludzie idą po schodach na górę, i ukryłeś się w łazience, żeby wziąć ich z zaskoczenia.
– To brzmi lepiej niż tłumaczenie, że zjadłem nieświeżą rybę.
– Racja.
– Chyba w takim razie skorzystam.
– Nie ma sprawy.
– A co z tobą, Lily?
– Jutro pracuję. – Westchnęłam ciężko i podniosłam się z dostawionego krzesła w gabinecie Claudea. – Muszę odebrać jedzenie i pomagać na stypie Joego C.
– Miałem na myśli dłuższą perspektywę. Byłam zaskoczona. Claude nigdy nie pytał mnie o życie osobiste.
– Wiesz, że Jack to ten jedyny – powiedziałam. Cicho, prosto z mostu.
– Wiem. Szczęściarz z niego.
– No cóż, widzę, że coś z tego będzie.
– Myślisz, że weźmiecie ślub?
– Być może. Twarz Claudea się rozjaśniła.
– Nigdy bym nie pomyślał. Bardzo się cieszę, Lily.
Zastanawiałam się przez chwilę, czemu ten pomysł uradował Claudea. No tak, mówi się, że nowożeńcy wszystkich widzieliby na ślubnym kobiercu.
– Bo moja żona – wypowiedział te słowa z widoczną dumą – zadzwoniła do niego, gdy dowiedziała się, że byłaś zaangażowana w tę ostateczną rozgrywkę. I Jack czeka w poczekalni.
– Carrie… zadzwoniła do Jacka?
– O tak. Choć sądzisz, że jest nieśmiała, wycięła ci taki numer.
– On tu jest – powiedziałam z uczuciem niewyobrażalnej ulgi, szczęśliwa jak nie wiem co.
– Gdybyś otworzyła drzwi – powiedział Claude uszczypliwie – nie musiałbym ci o tym mówić, sama byś się przekonała.
Przekonałam się.
Później tego wieczora, kiedy tylko księżyc oświetlał mój dom, usiadłam na łóżku. Obok mnie, ułożony na boku, leżał Jack. Jego rozpuszczone włosy były splątane, a jego klatka piersiowa cicho podnosiła się i opadała. Twarz we śnie była spokojna i odprężona, ale odległa. Niepoznawalna. Mogłam poznać tylko tego mężczyznę, którym próbował być, gdy nie spał. Kto wiedział, dokąd prowadziły go sny, jak głęboko w jego umysł i serce? Dalej niż kiedykolwiek będę w stanie dotrzeć. Wstałam, rozsunęłam zasłonki. Światła w mieszkaniu na piętrze, które należało do Deedry, nadal były włączone. Pewnie policja je tak zostawiła. Dziwnie się czułam, widząc, że znów się palą. W chwilach gdy wcześniej je zauważałam, miałam taki pogardliwy odruch: znowu się z kimś zabawia – a zaraz potem przebiegłam w myślach niebezpieczeństwa, jakie niosła ze sobą jej rozwiązłość.
Ale to nie jej słabość spowodowała śmierć. Zabiła ją jedna z jej silnych stron.
Zastanawiałam się, co to oznacza. Jaką lekcję można było wyciągnąć ze śmierci Deedry. Myślałam o tym przez chwilę, ale albo nie miało to znaczenia, albo nie byłam w stanie pojąć tego morału. Przypomniałam sobie Deedrę taką, jaka pojawiła się w moim śnie, z pilotem w dłoni. Oglądającą film z wnętrza swojej trumny.
Zasunęłam zasłony i odwróciłam się w stronę łóżka.
***