– Gdyby Joe C. zginął, kto dostałby spadek? – zapytałam. Bobo poczerwieniał.
– Nie powinienem znać odpowiedzi na to pytanie, ale znam – wyznał. – Bo widziałem kopię testamentu w domu Joego C. Trzymał ją w starym sekretarzyku. Zawsze uwielbiałem to biurko. Jezu, pewnie całkiem spłonęło. Ale bawiłem się przy nim od małego, wiesz, zaglądałem do tajnej skrytki, którą mi pokazał.
– Tam był testament? – dopytałam, gdy wspomnienia zdawały się go pochłaniać.
– Tak, ostatnim razem, gdy poszedłem go odwiedzić… chyba w zeszłym tygodniu… siedziałem z Toni w salonie, a ciocia Calla pomagała włożyć Joemu C. buty, po tym jak uciął sobie drzemkę. Zaprosił do siebie krewnych – wnuki, siostrzenice, siostrzeńców. Deedrę, mnie, Amber, Howella trzeciego, Beccę. Pozostała trójka mieszka w Karolinie Północnej… No i pokazałem Toni, gdzie trzeba nacisnąć, żeby otworzyć skrytkę. I tam był testament. Nie miałem żadnych zdrożnych zamiarów, gdy go czytałem.
Po krótkim czasie bycia obiektem seksualnym znów stałam się mądrą kobietą, która musi pochwalać jego poczynania. Westchnęłam.
– Co tam było napisane?
– Dużo prawniczego żargonu – Bobo wzruszył ramionami – ale z tego, co zrozumiałem, wujek Joe C. zostawił każdemu z Winthropów jedną rzecz, jeden mebel. Czyli ja, Amber i Howell trzeci mogliśmy sobie coś wybrać. Miałem nadzieję, że dostanę biurko. Pomyślałem, że postaram się wybierać jako pierwszy. A teraz wszystko jest zniszczone lub zalane wodą. – Bobo uśmiechnął się pięknie, rozbawiony tym, że tak zakłopotała go własna chciwość. – Oczywiście najważniejszy był dom. Joe C. zapisał środki ze sprzedaży domu swoim prawnukom. Trzem dzieciakom Walkera, dwom Alice Whitley i córce Lacey… O, ale… – Zamilkł. – Ale Deedra nie żyje – dodał.
Powoli to przemyślałam. Uznałam, że to, kogo Joe C. wpisał do testamentu, było równie interesujące jak to, kogo pominął.
– Nic dla Calli – przypomniałam. – Jest wnuczką. Bobo wyglądał na przerażonego.
– Ale przecież opiekowała się nim od tylu lat. Pamiętałam dziadka Bobo. Był tylko szwagrem Joego C, ale byli ulepieni z tej samej gliny. Zastanawiałam się, czym w tamtych czasach matki w Shakespeare karmiły swoje dzieci, żeby wyrosły na tak wrednych ludzi.
– Czy ktoś poza tobą o tym wiedział? – spytałam.
– Tak. To znaczy chyba, nie wiem – wymamrotał. Wydawał się ciągle zdumiony tym, jak okrutny był jego krewny. Musiał podążać tym samym tropem co ja, bo nagle zapytał:
– Z jakiej rodziny ja pochodzę?
– Pochodzisz od swoich rodziców, którzy oboje są porządnymi ludźmi. – Miałam wprawdzie zastrzeżenia do jego matki, ale to nie była odpowiednia pora, żeby o tym myśleć. – Twój ojciec jest miłym mężczyzną – powiedziałam i naprawdę tak sądziłam. – Twoja babcia to prawdziwa dama. – To oznaczało nie tylko godne podziwu cechy, ale też kilka nieco mniej pożądanych, ale zawsze wiedziałam, kiedy lepiej coś przemilczeć. Czasami bardzo mi to pomagało.
Bobo wyglądał na trochę mniej zrozpaczonego.
– Jesteś dobrym człowiekiem.
– Naprawdę tak uważasz?
– Wiesz, że tak.
– To najlepszy komplement, jaki mogłaś mi powiedzieć. – Spoglądał na mnie posępnie przez chwilę, po czym jego poważną twarz rozjaśnił uśmiech. – Oczywiście poza nazwaniem mnie niesamowitym ogierem i seksniewolnikiem.
Niespodziewanie poczułam się lepiej. Spostrzegłam, że krótkie napięcie seksualne między nami minęło i teraz przyjaźń mogła zająć jego miejsce. Że mogliśmy zapomnieć o tym, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwudziestu minut, albo przynajmniej dobrze udawać, że tak się stało.
Ale Jack nadal miał się zjawić nazajutrz i choć poczułam chwilową ulgę i uwolniłam się od nienawiści do samej siebie, ulga ta natychmiast została zmieciona przez falę udręki, spowodowanej świadomością, że znów go zobaczę.
Bobo podniósł rękę, żeby pogładzić mnie po włosach albo karku, ale powstrzymał się, widząc mój wyraz twarzy.
– Do zobaczenia, Lily.
– Do widzenia – odpowiedziałam stanowczo. Otworzył drzwi i zapiął marynarkę, żeby przynajmniej częściowo zakryć plamę na spodniach. Gdy przestępował próg, odwrócił się.
– Czy sądzisz, że Calla byłaby w stanie to zrobić? – zapytał tonem, jakby pytał ucznia, do jakich złych rzeczy jest zdolny. – Sądzisz, że mogła to zrobić Joemu C? Podłożyć ogień? Drzwi były otwarte, miała klucz.
– Myślę, że mogła pragnąć jego śmierci, jeśli wiedziała, co było w testamencie – odpowiedziałam szczerze.
Był zaskoczony, ale uwierzył mi na słowo.
Kręcąc głową, ruszył w kierunku jeepa, by wrócić do domu, dziewczyny i rodziców.
Pozostałam sama z cholernymi wyrzutami sumienia.
Odkładałam właśnie zakupy, gdy usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
Zobaczyłam Beccę Whitley, nadal w mocnym makijażu, choć zdążyła się już przebrać w dżinsy i koszulkę.
– Zajęta? – zapytała.
– Wejdź – poczułam ulgę, że pojawił się ktoś, kto skieruje moje myśli na inne tory.
Becca odwiedziła mnie wcześniej tylko raz, więc nie czuła się tu zbyt swobodnie.
– Twój chłopak przyjeżdża na weekend? – zapytała, stojąc pośrodku mojego maleńkiego salonu.
– Dopiero jutro. Napijesz się czegoś?
– Soku albo wody. Obojętnie.
Nalałam jej soku z różowych grejpfrutów i usiadłyśmy w salonie.
– Policja znów się pojawiła? – zapytałam, bo nic innego nie przyszło mi do głowy.
– Od paru dni nie. Prosili cię o listę mężczyzn, którzy ją odwiedzali?
– Tak.
– Co im powiedziałaś?
– Że nie było ich już w mieszkaniu, gdy się tam pojawiałam.
– Nieładnie, nieładnie.
– A ty co im powiedziałaś?
– Dałam im listę.
Wzruszyłam ramionami. Nie wymagałam, żeby wszyscy robili to co ja.
– Słyszałam, że szeryf zamontowała automatyczne drzwi, które cały dzień się otwierają i zamykają, tyle mają tam ludzi.
– Słyszałaś? Ktoś dużo gadał.
– Anna-Lise Puck.
Anna-Lise ćwiczyła razem z Beccą i pracowała w biurze szeryfa.
– Powinna o tym rozmawiać?
– Nie – odpowiedziała Becca. – Ale tak bardzo lubi wszystko wiedzieć, że później nie może się powstrzymać od gadania.
Pokręciłam głową. Anna-Lise może wkrótce stracić pracę.
– Niech lepiej uważa – powiedziałam Becce.
– Sądzi, że jest bezpieczna.
– Jak to?
– No cóż, była blisko z pierwszym szeryfem Schusterem. Sądzi, że druga szeryf Schuster jej dzięki temu nie zwolni.
Wymieniłyśmy spojrzenia, Becca uśmiechnęła się szeroko. Jasne.
– Zgadnij, kto wychodził od szeryf, kiedy wczoraj wstąpiłam po Annę-Lise w drodze na lunch? – zapytała Becca.
Spojrzałam na nią pytająco.
– Jerrell Knopp – powiedziała znaczącym tonem. – Ojczym we własnej osobie.
Biedna Lacey. Byłam ciekawa, czy o tym wie.
– I – kontynuowała Becca, ważąc każde słowo – nasz szanowny sąsiad Carlton.
Byłam w szoku. Sądziłam, że Carlton był zbyt wybredny, by zadawać się z Deedrą. Czułam, że usta układają mi się w szyderczy uśmiech. Nie starałam się go ukryć.
– W sumie to przesłuchiwano wszystkich mężczyzn z naszych zajęć karate, łącznie z szacownym sensei.
– Raphael? Bobo?
Raphael to najbardziej żonaty facet na świecie, a Bobo był kuzynem Deedry.
– Tak, nawet nowi chłopcy. I paru gości, którzy już od dawna nie przychodzili na zajęcia.
Читать дальше