Janet, Becca i ja weszłyśmy głównym wejściem, a kościelny zaprowadził nas do ławek. Upewniłam się, że Becca idzie pierwsza i że to ją chwyci za ramię, a nie mnie. Kościół był wypełniony bladymi ludźmi w ciemnych ubraniach. Ławki dla rodziny, poza pierwszą, zarezerwowaną dla Lacey i Jerrella, zajmowali kuzyni, ciotki i wujkowie zmarłej. Dostrzegłam jasne włosy Bobo obok ciemnej głowy Calli Prader. Zapomniałam, że Deedra była kuzynką Bobo.
Kościelny wskazał nam koniec ławki mniej więcej w połowie długości kościoła. Dobrze, że przyszłyśmy teraz, bo było to ostatnie miejsce, gdzie zmieściły się trzy osoby. Janet rozejrzała się z ciekawością. Becca studiowała śpiewnik, który dał nam kościelny. Chciałam się znaleźć gdzie indziej. Gdziekolwiek. Jack będzie tu jutro, a ja miałam mnóstwo roboty. Martwiłam się w związku z jego przyjazdem i z problemami, które musieliśmy rozwiązać. Zapach kwiatów wypełnił kościół, w którym już było duszno z powodu tłumu ludzi. Rozbolała mnie głowa.
Joel McCorkindale, w czarnej sutannie z jeszcze czarniejszymi aksamitnymi lamówkami przy rękawach, pojawił się przed kościołem tuż po tym, jak organy odegrały parę ponurych kawałków. Wstaliśmy, a pracownicy zakładu pogrzebowego (jeden Shields rodzaju męskiego i jeden żeńskiego), przepełnieni profesjonalnym smutkiem, wwieźli trumnę wzdłuż nawy. Za trumną powoli szli karawaniarze, dwójkami, ze wzrokiem wbitym w posadzkę, a każdy z nich miał w klapie wpięty goździk. Wszyscy karawaniarze byli mężczyznami. Przyglądałam się ich twarzom, zastanawiając się, ilu z nich odbyło intymne czynności z ciałem, które teraz spoczywało w trumnie przed nimi. To była absurdalna myśl i nie byłam dumna, że wpadła mi do głowy. Większość z tych mężczyzn była już w dojrzałym wieku, zbliżonym do Jerrella i Lacey, którzy szli tuż za nimi.
Lacey trzymała się kurczowo Jerrella, a on musiał bardzo jej pomagać, żeby była w ogóle w stanie dojść do pierwszej ławki. Kiedy minęli resztę rodziny, przyszło mi na myśl, że Becca mogła siedzieć po drugiej stronie kościoła zamiast obok mnie. W końcu też była kuzynką Deedry, choć nie miała zbyt wielu okazji, by ją lepiej poznać.
To był trudny tydzień dla klanu Praderów, Deanów, Winthropów i Albeech. Ciekawiło mnie, ilu z nich myślało o podpaleniu domu Joego C. poprzedniej nocy, a nie o morderstwie kobiety, która leżała teraz w trumnie.
Jeszcze parę osób wśliznęło się do środka i usiadło z tyłu, zanim kościelni zamknęli drzwi. Kościół był wypełniony do ostatniego miejsca. Nie dość, że Deedra zmarła tak młodo, to jeszcze została zamordowana. Być może ciekawość miała duży wpływ na liczbę osób obecnych na ceremonii.
Możliwe, że z powodu duchoty – ścisk i ciężki zapach kwiatów przyprawiały mnie o mdłości – zaczęłam się zastanawiać, czy mój pogrzeb byłby równie oblegany, gdybym została te kilka lat temu zamordowana po uprowadzeniu. Łatwo było wyobrazić sobie moich rodziców idących za trumną. Byłam nawet prawie pewna, kto by trumnę niósł…
Zmusiłam się do powrotu do teraźniejszości. Było coś chorobliwie niestosownego w obmyślaniu własnego pogrzebu.
Ceremonia wyglądała tak, jak się spodziewałam. Wysłuchaliśmy, jak dwie śpiewaczki przebrnęły przez dwa standardy: Amazing Grace i What a Friend We Have in Jesus. Sama potrafię śpiewać, więc wykonania były dla mnie interesujące, ale niewiele ponadto. Nikt tu w Shakespeare nie wiedział, że kiedyś, w rodzinnym miasteczku, śpiewałam na weselach i pogrzebach. Nie przeszkadzało mi to. Byłam lepsza niż kobieta, która śpiewała Amazing Grace, ale nie miałam tak dobrego głosu jak ta, która śpiewała po niej.
Westchnęłam i założyłam jedną nogę na drugą. Janet wpatrywała się bezustannie w śpiewaczki, a Becca przyglądała się skórkom przy paznokciach i usunęła kawałek nitki, który zahaczył się o oprawę diamentu przy jej pierścionku.
Mogłam się spodziewać, że jeśli Joel McCorkindale uzna, iż to dobry moment na umoralnianie, nie przepuści okazji i nie zadowoli się zwykłą mową. Nikt się więc nie zdziwił, gdy oparł kazanie na liście do Tesaloniczan, w którym święty Paweł ostrzegał nas, że dzień sądu nadejdzie jak złodziej w nocy.
Pastor zrobił wokół niego więcej zamieszania, niż oczekiwałam. Wygłosił tezę, że ktoś uzurpował sobie boże prawo do odebrania Deedrze życia. Spoważniałam i poczułam się urażona. Podczas pogrzebu Deedry odwracano uwagę od niej, a skupiano się na człowieku, który ją zabił.
Zaniepokoiłam się, gdy ludzie, którzy byli przyzwyczajeni do tego stylu modlitwy, zaczęli głośno zgadzać się ze słowami Joela McCorkindale'a. Co chwilę jakaś kobieta czy mężczyzna wznosili ręce w górę i mówili: „Amen! Chwalmy Pana!”
Odwróciłam lekko głowę, żeby sprawdzić reakcję Janet. Oczy prawie wychodziły jej z orbit i znacząco nimi przewróciła, gdy zobaczyła, że jestem równie zszokowana. Nie byłam wcześniej w kościele, gdzie normalne było, iż wierni głośno mówili w trakcie mszy, i sądząc po wyrazie twarzy Janet, ona także nie. Becca z kolei uśmiechała się delikatnie, jak gdyby wszystko to było jakimś przedstawieniem urządzonym specjalnie dla niej.
Widziałam, że mężczyźni i kobiety, którzy regularnie chodzili do tego kościoła, czuli się dobrze z tym… gościnnym udziałem wiernych. Ale ja czułam się okropnie zażenowana i kiedy zobaczyłam, jak Lacey pochyla się, z rękoma założonymi na głowę, a łzy spływają po jej twarzy, byłam bliska wstania i opuszczenia kościoła. Nie rozmawiałam nigdy z Bogiem, bo po pamiętnym lecie w Memphis straciłam wiarę. Jednak wiedziałam, że gdybym miała przeprowadzić taką rozmowę, zrobiłabym to w samotności i nikt by o tym nie wiedział. W zasadzie obiecałam sobie, że tak by to wyglądało.
Gdy nadszedł koniec mszy, ucieszyłyśmy się z Janet tak bardzo, że niemal wybiegłyśmy z kościoła. Becca była widocznie zaintrygowana całym tym doświadczeniem.
– Widziałaś kiedyś coś podobnego? – zapytała, ale nie zrobiła tego wystarczająco cicho.
Nadal byłyśmy w pobliżu żałobników, którzy rozproszyli się teraz w kierunku samochodów, którymi mieli dojechać na cmentarz.
Janet w milczeniu potrząsnęła głową.
– Ciekawe, co się będzie działo przy grobie – powiedziała Becca z radosnym wyczekiwaniem.
– Musisz pojechać z Carltonem – powiedziałam i skinieniem głowy przywitałam sąsiada, który właśnie wychodził z kościoła. – Ja idę do domu.
Ruszyłam w drogę. Janet truchtała za mną.
– Zaczekaj, Lily! Raczej też nie pójdę na cmentarz. To nabożeństwo wytrąciło mnie z równowagi. Chyba metodyści są zbyt zamknięci na coś tak… otwartego emocjonalnie.
– Otwartego – warknęłam, idąc dalej. – Nie podobało mi się to.
– Masz na myśli kościół? Ludzi? Przytaknęłam.
– No cóż, mnie też nie wychowano w taki sposób, ale chyba dzięki temu ci ludzie poczuli się lepiej – skomentowała ostrożnie Janet. – Nie wiem, może to było w jakiś sposób pocieszające.
Wzruszyłam ramionami.
– Słuchaj, co będziesz teraz robić?
– Zadzwonię do szpitala.
– W jakiej sprawie? – Joego C.
– Ach, tak. W jego domu wczoraj wybuchł pożar, prawda? Przytaknęłam.
– Do zobaczenia – powiedziałam. I zmusiłam się do dodania: – Dzięki, że ze mną poszłaś.
Janet wyglądała na bardziej zadowoloną.
– Nie ma sprawy. Dzięki, że mogłam zaparkować przed twoim domem.
Wsiadła do swojej czerwonej toyoty, odpaliła silnik i pomachała mi, odjeżdżając.
Читать дальше