Ulica była pełna samochodów, które ustawiały się w kondukcie zmierzającym na cmentarz. Gdy stałam przed drzwiami, ulica pustoszała, jak w filmie kręconym metodą poklatkową. Został tylko jeden jeep, zaparkowany nieco dalej.
Zostałam sama, z drzewami w arboretum po przeciwnej stronie drogi.
Nie, jednak nie sama. Gdy w końcu postanowiłam wejść do domu, zobaczyłam, że z auta wysiada mężczyzna i zmierza w moją stronę.
Ze zdziwieniem rozpoznałam Bobo i przypomniałam sobie o naszym spotkaniu. Idąc, rozluźnił krawat, zdjął go i włożył do kieszeni ciemnego garnituru. Opalonymi palcami odpiął górny guzik koszuli i zaczesał włosy do tyłu.
Nagle dopadła mnie popogrzebowa radość z tego, że żyję. Idący chodnikiem mężczyzna chyba też ją poczuł. Przyspieszył kroku i szedł, wpatrzony we mnie. Gdy dotarł do drzwi, nie powiedział ani słowa, tylko objął mnie długimi ramionami, przyciągnął do siebie i pocałował z całej siły.
Mój mózg nakazywał: „odsuń się!”, ale moje ciało nie słuchało. Palcami przeczesywałam włosy Bobo, przycisnęłam swoje biodra do jego i całowałam go tak mocno, jak potrafiłam.
Mógł nas zobaczyć każdy, kto przechodził w pobliżu.
Bobo musiał sobie to uświadomić, bo popchnął mnie lekko, wtoczyliśmy się do domu, a wtedy zamknął drzwi.
Ugryzł mnie w szyję, zamruczałam i zaczęłam na niego napierać. Rozpiął żakiet i pieścił moje piersi przez stanik.
Zareagował na moje ruchy, a moje dłonie powędrowały pod jego spodnie i złapałam go za tyłek. Poruszaliśmy się dalej w tym rytmie i jakimś cudem Bobo trafił w to najbardziej właściwe miejsce. Zobaczyłam gwiazdy. Jęknął i poczułam, że przód jego spodni zrobił się mokry.
Teraz słychać było tylko nasze dyszenie. – Na podłogę – zasugerował Bobo. Mój salon nie jest zbyt duży i nie ma wiele wolnego miejsca. Bobo rozciągnął się na podłodze, a ja usiadłam obok niego. Krew nadal huczała mi w żyłach. Jednak już po chwili poczułam, że przygniata mnie świadomość tego, jak źle i głupio postąpiłam. Na dodatek z kimś, kogo uważałam za przyjaciela. Dzień przed powrotem Jacka.
Wszystkie te lata, gdy starałam się nie popełnić żadnego błędu, poszły na marne.
– Lily – powiedział łagodnie Bobo.
Oparł się na łokciu, a jego twarz odzyskała normalny kolor. Oddychał miarowo. Jego wielka ręka przewędrowała sporą odległość i teraz dotykała mojej.
– Lily, nie bądź smutna.
Nie byłam w stanie mówić. Zastanawiałam się, czy Bobo skończył już dwadzieścia jeden lat. W najostrzejszych słowach powiedziałam sobie, że jestem zdeprawowaną kretynką. Chciałam dosłownie walić głową w ścianę.
– Poniosło nas – powiedział. Wzięłam głęboki oddech. – Tak.
– Nie bądź taka zła – powtórzył. – Nie chcę być niedelikatny, Lily, ale to było tylko pieprzenie na sucho.
Nie słyszałam wcześniej tego określenia.
– Prawie się uśmiechnęłaś, widziałem, że twoje usta drgnęły – powiedział zadowolony.
Odsunęłam mu włosy z czoła.
– Czy możemy udawać, że to się nigdy nie zdarzyło? – Głos nie trząsł mi się tak bardzo, jak się obawiałam.
– Nie, nie sądzę. To, co się stało, było fantastyczne. Zawsze coś do ciebie czułem. – Przyciągnął moją dłoń i pocałował ją. – Ale nie spodziewałem się tego.
To taka gorączka pogrzebowa. Wiesz – ona umarła, my żyjemy. Seks to świetny sposób, żeby udowodnić sobie, że się żyje.
– Wymądrzasz się.
– Nadszedł moment, żebyś dała sobie trochę luzu i pozwoliła innym na robienie mądrych rzeczy.
– Robię wiele rzeczy, które nie są rozsądne. – Nie byłam w stanie ukryć rozgoryczenia.
– Lily, to się więcej nie powtórzy. Nie pozwolisz na to. Więc bądźmy ze sobą szczerzy.
Nie byłam pewna, jakie to będzie miało konsekwencje, więc czekałam, co powie.
– Nie masz pojęcia, ile razy, odkąd zaczęłaś pracować dla mojej matki, fantazjowałem na twój temat. Kiedy wiesz, że tajemnicza piękna kobieta sprząta ci pokój, nie da się uniknąć wyobrażania sobie… co by było. Moja ulubiona…
– Proszę, przestań.
– W porządku. – Miał tyle przyzwoitości, by wyglądać na trochę zażenowanego. – Ale chodzi o to, że wiem… Wiem, że to tylko fantazja. Istniejesz naprawdę, ale nie będziemy razem. Wiesz, że jesteś dla mnie jak… kumpel.
Kimś więcej niż kumpel – pomyślałam ze smutkiem. Ale wiedziałam, że nie należy tego mówić głośno.
– Tak naprawdę mnie nie znasz – powiedziałam najdelikatniej, jak umiałam.
– Wiem o tobie wiele rzeczy, których sama nie potrafisz przyznać – odparował.
Nie rozumiałam.
– Wyciągasz staruszków z płonących budynków. Uratowałaś życie Jackowi Leedsowi i omal nie zginęłaś. Jesteś gotowa ryzykować własnym życiem, aby ocalić czyjeś, i masz dość odwagi, by to robić.
Co za nieporozumienie!
– Nie, nie, nie – zaprotestowałam, wściekła.
Wykonał ruch, jakby chciał mnie uciszyć, uklepując powietrze dłonią. Usiadłam i sięgnęłam na stertę złożonego prania na krześle. Prania, którego nie zdążyłam dziś schować. Podałam mu ręcznik. Próbował osuszyć przód spodni i bardzo się starał nie wyglądać na zawstydzonego.
– Zrobiłaś to. Jesteś odważna. – Jego głos był bez wyrazu, ale jednocześnie nie sposób było z nim dyskutować.
Nie chciałam wysłuchiwać motywującej gadki Bobo Winthropa. Wiedziałam, że to, co się stało dzisiaj, będzie mi ciążyć na sumieniu przez długi, długi czas.
– Jesteś bystra, ciężko pracujesz i jesteś naprawdę, ale to naprawdę śliczna.
Znienacka poczułam łzy zbierające się pod powiekami. Ostateczne poniżenie – pomyślałam.
– Musisz iść – powiedziałam nagle.
Pochyliłam się, żeby pocałować go w policzek. Wstaliśmy i raz – po raz ostatni – przyciągnęłam go do siebie i przytuliłam.
– Teraz już idź, a za tydzień, dwa, wszystko będzie okej.
Miałam nadzieję, że to, co powiedziałam, stanie się prawdą. Spojrzał na mnie poważnie i był tak smutny, że ledwo mogłam to znieść.
– Muszę ci jeszcze coś powiedzieć – nalegał. – Wysłuchaj mnie, Lily. Zmieniam temat.
Niechętnie skinęłam głową, żeby pokazać, że czekam.
– Pożar był wynikiem podpalenia. Przyjechał komendant straży pożarnej i powiedział to rano Calli. Zadzwoniła do wszystkich w rodzinie, poza Lacey oczywiście, i powiadomiła nas o tym. Ktoś próbował zabić Joego C, a ty mu w tym przeszkodziłaś.
Nie słuchałam pochwalnej części przemowy Bobo. Myślałam o tym, co powiedział na początku. Nie zaskoczyło mnie to. Tak naprawdę byłam pewna, że osoba, którą zobaczyłam na podwórku Joego C, podłożyła ogień.
Intruz + nagły pożar = podpalenie.
– Co spowodowało pożar?
– Paczka papierosów. Nie pojedynczy papieros, ale cała paczka. Ktoś zostawił je na kanapie. Ale płomienie oddaliły się od kanapy, nie spaliły jej, więc ślady pozostały.
– Jak się miewa Joe C?
Przez chwilę Bobo wyglądał na zaskoczonego, jakby spodziewał się z mojej strony jakiegoś okrzyku i zupełnie innego pytania.
– Nic nie jest w stanie zabić Joego C. – powiedział Bobo niemal z żalem i odsunął włosy z czoła. – Jest jak ludzki karaluch. O, znów widziałem to drgnięcie.
Odwróciłam wzrok.
– Lily, to nie jest koniec świata. Wiedziałam, że sprawiam mu przykrość, a nie chciałam tego robić. Nie chciałam zrobić żadnej z tych rzeczy, które dziś zrobiłam.
Byłam zdecydowana nie schodzić na osobiste tematy.
Читать дальше