Trumniarz uśmiechnął się do niego.
– Pewnie umierasz z ciekawości, co? – powiedział.
– Z ciekawości?
– Chcesz wszystko wiedzieć… Dlatego kazałeś mnie tu przyprowadzić. Mieliście szczęście, że mnie złapaliście, ale nie macie pojęcia, jak tego wszystkiego dokonałem.
– Dokładnie wiem, jak to zrobiłeś – rzekł ze zniecierpliwieniem Rhyme.
– Już wiesz?
– Chciałem tylko z tobą porozmawiać – odparł Rhyme. – To wszystko. Z człowiekiem, który o mały włos mnie nie przechytrzył.
– O mały włos. – Trumniarz się zaśmiał. Znów ten upiorny uśmiech. – No dobrze, słucham.
Rhyme sączył przez słomkę sok owocowy. Zaskoczył Thoma, prosząc, by wylał szkocką i zastąpił ją zwykłym sokiem.
– W porządku – zgodził się Rhyme. – Wynajęto cię, żebyś zabił Eda Carneya, Brita Hale’a i Percey Clay. Pewnie sporo ci zapłacono. Sześciocyfrową sumę.
– Siedmio – odrzekł z dumą Trumniarz.
Rhyme uniósł brew.
– Dochodowe zajęcie.
– Jeżeli człowiek zna się na rzeczy.
– Zdeponowałeś pieniądze na Bahamach. Skądś wytrzasnąłeś Stephena Kalla – nie wiem dokładnie, może z sieci najemników. – Trumniarz skinął głową. – Podnająłeś z kolei jego. Anonimowo, może przez e-mail, może faksem, wykorzystując jakieś wiarygodne referencje. Oczywiście, nigdy się z nim nie spotkałeś. Przypuszczam też, że wcześniej go wypróbowałeś?
– Jasne. W akcji pod Waszyngtonem. Miałem zabić jednego pracownika Kongresu, który węszył w kartotekach Komisji Sił Zbrojnych. Łatwa robota, więc zleciłem ją Stephenowi. Miałem świetną okazję, żeby go przetestować. Widziałem jego każdy krok. Sam sprawdzałem ranę wlotową na ciele. Profesjonalna. Chyba widział, że go obserwuję, i chciał mnie zlikwidować, żeby pozbyć się świadków. To też mi się podobało.
– Zostawiłeś mu forsę – ciągnął Rhyme – i klucz do hangaru Phillipa Hansena, gdzie czekał, żeby podłożyć bombę w samolocie Carneya. Wiedziałeś, że jest dobry, ale nie miałeś pewności, czy da sobie radę z całą trójką. Prawdopodobnie myślałeś, że zlikwiduje jedną osobę i to odciągnie od ciebie naszą uwagę, a wtedy będziesz mógł podejść pozostałych.
Trumniarz przytaknął niechętnie, ale był pod wrażeniem.
– Zdziwiłem się, że udało mu się zabić Brita Hale’a. A jeszcze bardziej zdziwiłem się, kiedy potem uciekł i podłożył bombę w samolocie Percey Clay.
– Przypuszczałeś, że przynajmniej jedną osobę będziesz musiał zabić sam, więc w zeszłym tygodniu zmieniłeś się w Jodiego i zacząłeś wszystkim wciskać prochy, żeby każdy na ulicy o tobie wiedział. Porwałeś agenta sprzed budynku federalnego i dowiedziałeś się, w którym bezpiecznym domu będą. Zaczekałeś na Stephena w miejscu jego najbardziej prawdopodobnego ataku i pozwoliłeś się porwać. Zostawiłeś mnóstwo śladów prowadzących do swojej kryjówki w metrze, żebyśmy mogli cię znaleźć… i przez ciebie dotrzeć do Kalla. Wszyscy ci zaufaliśmy. Dokładnie wszyscy – przecież Stephen nie miał pojęcia, że to ty go wynająłeś. Wiedział tylko, że go zdradziłeś i chciał cię zabić. Doskonała przykrywka. Ale ryzykowna.
– Czymże jest życie bez ryzyka? – spytał filuternie Trumniarz. – W nim cały smak, nie sądzisz? Poza tym, kiedy byliśmy razem w metrze, użyłem pewnych… środków zaradczych, żeby zaczął wątpić, czy warto mnie zabić. Podteksty homoseksualne zawsze pomagają.
– Ale – rzekł Rhyme, urażony, że przerwano mu opowieść – gdy Kall był w parku, uciekłeś z alejki, znalazłeś go i zabiłeś… Pozbawiłeś dłoni, zębów, ubrania – i broni – które wrzuciłeś do kolektora kanalizacyjnego. Potem sami zaprosiliśmy cię na Long Island… Lis w kurniku. Tak to mniej więcej wyglądało – dodał nieco nonszalanckim tonem Rhyme. – Schemat, szkielet… ale chyba oddaje sens całej historii.
Zdrowe oko Trumniarza zamknęło się na moment, a potem otworzyło. Wpatrzyło się w Rhyme’a, wilgotne i czerwone. Trumniarz lekko skinął głową, przyznając mu rację, a może wyrażając podziw.
– Co to było? – spytał w końcu. – Co cię naprowadziło?
– Piasek – odrzekł Rhyme. – Z Bahamów.
Trumiarz kiwnął głową, krzywiąc się z bólu.
– Wywróciłem kieszenie na lewą stronę. Wyczyściłem całe ubranie.
– Był w szwach. Poza tym prochy. I formuła niemowlęca.
– No tak. – Po chwili Trumniarz dodał: – Stephen miał rację, że się ciebie bał. – Zdrowym okiem wciąż wpatrywał się badawczo w Rhyme’a, jak lekarz szukający oznak nowotworu. – Biedny gość. Jak myślisz, kto go rżnął? Ojczym czy chłopaki w poprawczaku? A może i on, i oni?
– Nie wiem – rzekł Rhyme. Na parapecie wylądował sokół, składając skrzydła.
– Stephen się bał – ciągnął Trumniarz. – A kiedy zaczynasz się bać, to koniec. Myślał, że szuka go robak. Lincoln Robak. Słyszałem, jak kilka razy szeptał do siebie coś takiego. Czuł przed tobą prawdziwy strach.
– Ale ty nie.
– Ja nie – powiedział Trumniarz. – Nigdy się nie boję. – Nieoczekiwanie pokiwał głową, jak gdyby wreszcie się domyślił, co jest nie tak. – Ach, uważnie mnie słuchasz, co? Chcesz ustalić mój akcent.
Rzeczywiście, Rhyme chciał ustalić pochodzenie Trumniarza.
– Widzisz, można go łatwo zmienić. Montana… Connecticut… Południe, równiny i bagna… Missouri, Kentucky. Po co mnie właściwie przesłuchujesz? Jesteś od kryminalistyki. Złapaliście mnie. Pa, pa, dobranoc. Koniec i bomba. Powiedzmy, że lubię szachy. Uwielbiam szachy. Grałeś kiedyś, Lincoln?
Kiedyś nawet lubił szachy. Grywał dość często z Claire Tripper. Thom zachęcał go, żeby zaczął grać z komputerem, i kupił mu całkiem dobry program, ale Rhyme nigdy go nie uruchomił.
– Dawno już nie grałem.
– Powinniśmy kiedyś zagrać partyjkę. Byłbyś niezłym przeciwnikiem… Chcesz wiedzieć, jaki błąd popełniają niektórzy gracze?
– Jaki? – Rhyme czuł na sobie jego spojrzenie. Nagle ogarnął go niepokój.
– Zaczynają za bardzo interesować się przeciwnikiem. Próbują dowiedzieć się różnych rzeczy o jego życiu. Rzeczy zupełnie bezużytecznych. Skąd jest, gdzie się urodził, kim jest jego rodzeństwo.
– Co w tym złego?
– Zaspokajają zachciankę, ale mogą się zagubić. To niebezpieczne. Widzisz, gra toczy się na szachownicy, Lincoln. Tylko na szachownicy. – Krzywy uśmiech. – Nie możesz się pogodzić z tym, że nic o mnie nie wiesz, prawda?
Zgadza się, pomyślał Rhyme. Nie mogę.
– Czego właściwie chcesz? – ciągnął Trumniarz. – Adresu? Klasowego zdjęcia z matury? Może chcesz, bym podał jakieś naprowadzające hasło? Proszę bardzo: „Pączek róży” *. Dziwię ci się, Lincoln. Jesteś najlepszym ekspertem kryminalistycznym, jakiego znam. A teraz podejmujesz jakąś żałosną podróż sentymentalną. Kim jestem? Jeźdźcem bez głowy. Belzebubem. Królową Mab. To o mnie mówi się w ostrzeżeniu: „Uważaj, przyjdą po ciebie”. Nie jestem koszmarem, bo koszmary są urojeniem, a ja jestem rzeczywisty, bardziej, niż się niektórym wydaje. Jestem rzemieślnikiem i biznesmenem. Nie poznasz mojego nazwiska, stopnia ani numeru seryjnego. Nie działam zgodnie z konwencją genewską.
Rhyme nie potrafił nic odpowiedzieć.
Rozległo się pukanie.
Przybyła eskorta.
– Możecie mi zdjąć łańcuchy z nóg? – żałosnym tonem zapytał Trumniarz dwóch funkcjonariuszy. Jego zdrowe oko napełniło się łzami. – Proszę. Okropnie boli. I tak trudno chodzić.
Читать дальше