– Czemu nie eksplodował? – zapytała Sachs.
– Grządka zadziałała jak amortyzator. Poza tym sam je robi. Może akurat ten pocisk nie jest najlepszej jakości.
– Sam je robi? – powtórzył Rhyme. – Jak?
Z oczyma wbitymi w torebkę Cooper powiedział:
– Zwykle robi się otwór od szpica do samej podstawy. Wrzuca się tam śrut i wsypuje trochę czarnego albo bezdymnego prochu. Potem trzeba zwinąć wąską nitkę z plastyku i włożyć do otworu. Całość zatyka się z powrotem – w tym wypadku szpicem ceramicznym. Gdy pocisk trafia w cel, śrut uderza w proch. Następuje wybuch czteroazotanu pentaerytrytu.
– Zwija plastyk? – spytał Rhyme. – Palcami?
– Zwykle tak to się robi.
Rhyme spojrzał na Sachs i na moment przepaść między nimi zniknęła. Uśmiechnęli się do siebie i równocześnie powiedzieli:
– Odciski!
– Być może – przyznał Mel Cooper. – Ale jak je chcecie znaleźć? Trzeba by rozłożyć pocisk.
– No to go rozłożymy – powiedziała Sachs.
– Nie, nie, nie, Sachs – rzekł szorstko Rhyme. – Lepiej się do tego nie bierz. Zaczekamy na pirotechników.
– Nie mamy czasu.
Pochyliła się nad torebką i zaczęła ją otwierać.
– Sachs, co ty, do cholery, chcesz udowodnić?
– Niczego nie próbuję udowodnić – odparła spokojnie. – Staram się złapać mordercę.
Cooper stał obok, bezsilny.
– Chcesz uratować Jerry’ego Banksa? Chyba trochę na to za późno. Daj sobie spokój. Zajmij się swoją robotą.
– To właśnie jest moja robota.
– Sachs, to nie była twoja wina! – krzyknął Rhyme. – Nie myśl o tym. Zapomnij o zmarłych. Powtarzałem ci to już kilkanaście razy.
– Ustawię na stole kamizelkę – powiedziała opanowanym głosem – i zasłonię się nią. – Zdarła z siebie bluzę, zerwała rzepy pasków kamizelki kuloodpornej. Ustawiła ją jak namiot wokół torebki z pociskiem.
– Ty jesteś zasłonięta, ale twoje ręce nie – zauważył Cooper.
– Kombinezony pirotechników też nie ochraniają rąk – odrzekła. Wyciągnęła z kieszeni zatyczki i wepchnęła do uszu. – Będziesz musiał do mnie krzyczeć – uprzedziła Coopera. – Co mam teraz zrobić?
Nie, Sachs, pomyślał Rhyme.
– Jeżeli mi nie powiesz, jak to zdemontować, potnę pocisk na kawałki. – Wzięła do ręki piłę. Ostrze zawisło nad torebką.
Rhyme westchnął i skinął głową Cooperowi.
– Powiedz jej, co ma robić.
Technik zawahał się, przełykając ślinę.
– Rozwiń. Ostrożnie. Połóż na tym ręczniku. Nie wstrząsaj. To najgorsze, co możesz zrobić.
Wydobyła z torebki pocisk, zdumiewająco mały kawałek metalu z brudnobiałą końcówką.
– Widzisz ten szpic? – ciągnął Cooper. – Kiedy pocisk się rozrywa, szpic przebija kamizelkę kuloodporną i co najmniej jedną albo dwie ściany. Jest pokryty teflonem.
– Dobra. – Obróciła pocisk szpicem do ściany.
– Sachs – powiedział cicho Rhyme. – Weź kleszcze. Nie rób tego palcami.
– Jeśli wybuchnie, to żadna różnica, Rhyme. Poza tym muszę to robić z wyczuciem.
– Proszę cię.
Zawahała się, lecz po chwili wzięła od Coopera szczypce. Złapała nimi podstawę pocisku.
– Jak mam to otworzyć? Przeciąć?
– Nie możesz przeciąć ołowiu – zawołał Cooper. – Od temperatury powstałej przy tarciu zapali się proch. Musisz ostrożnie oddzielić biały czubek i wyciągnąć zwinięty plastyk.
Po jej twarzy strużkami spływał pot.
– Dobra. Kleszczami?
Cooper wziął ze stołu kleszcze o cienkich końcówkach, podszedł i stanął obok niej. Włożył jej narzędzie do prawej dłoni, po czym się wycofał.
– Złap i mocno przekręć. Przykleił plastyk epoksydem. Żywica nie wiąże się najlepiej z ołowiem, więc powinien łatwo wyskoczyć. Ale nie ściskaj za mocno. Jeżeli pęknie, nie wyciągniesz tego bez wywiercenia otworu. A przy wierceniu wybuchnie.
– Mocno, ale nie za mocno – mruknęła.
– Pomyśl o wszystkich samochodach, przy których pracowałaś – powiedział Rhyme.
– Co?
– Jakbyś próbowała wyjąć stare świece. Na tyle mocno, żeby je obluzować, ale nie tak mocno, żeby złamać ceramiczny korpus.
Skinęła głową i Rhyme nie wiedział, czy usłyszała, co powiedział. Sachs opuściła głowę za namiot sklecony z własnej kamizelki.
Rhyme zobaczył, jak mruży oczy.
Sachs…
Nie zauważył żadnego ruchu. Usłyszał tylko bardzo cichy trzask. Sachs zamarła na moment, a potem zajrzała za zasłonę.
– Już. Otwarte.
– Widzisz materiał wybuchowy? – spytał Cooper.
Zerknęła do środka.
– Tak.
Podał jej puszkę oleju maszynowego.
– Kapnij trochę do środka i przechyl. Plastyk powinien sam wypaść. Nie można go wyciągnąć, żeby nie zniszczyć odcisków.
Nalała odrobinę oleju, po czym przechyliła pocisk otwartą stroną w kierunku rozłożonego ręcznika. Nic się nie stało.
– Niech to szlag – mruknęła.
– Nie…
Energicznie potrząsnęła pociskiem.
– Nie potrząsaj! – wrzasnął Cooper.
– Sachs! – sapnął Rhyme.
Potrząsnęła mocniej.
– Niech to szlag.
– Nie!
Z pocisku wypadła cienka biała nitka i kilka czarnych ziaren prochu.
– Dobra – rzekł Cooper i odetchnął. – Już jest bezpieczny.
Podszedł do stołu i igłowym próbnikiem zwinął nitkę plastyku na szklanej płytce. Poruszał się typowym dla laborantów płynnym krokiem – wyprostowany, z wyciągniętą ręką, w której nieruchomo trzymał próbkę – podszedł do mikroskopu i wsunął płytkę pod okular.
– Proszkiem magnetycznym? – spytał.
– Nie – odrzekł Rhyme. – Gencjaną. To odcisk na plastyku. Trzeba zobaczyć kontrast.
Cooper spryskał próbkę i jeszcze raz umieścił płytkę pod mikroskopem.
Obraz pojawił się równocześnie na monitorze komputera Rhyme’a.
– Jest! – krzyknął. – Jest!
Łuki i rozgałęzienia były doskonale widoczne.
– Nieźle, Sachs. Dobra robota.
Cooper powoli obracał jądro pocisku, a Rhyme zapisywał kolejne obrazy – mapy bitowe – na twardym dysku. Potem złożył je razem i wydrukował jeden, dwuwymiarowy obraz.
Jednak Cooper, obejrzawszy go, westchnął.
– Co? – spytał Rhyme.
– Nie wystarczy. Ledwie ćwierć cala na pięć ósmych. Na tej podstawie nie znajdziemy nic w żadnym systemie identyfikacji odcisków.
– Chryste – westchnął Rhyme. – Cały wysiłek… na nic.
Nagły wybuch śmiechu.
Śmiała się Amelia Sachs. Patrząc na tablice na ścianie. MZ jeden, MZ dwa…
– Złóżcie je razem.
– Co?
– Mamy trzy częściowe odciski – wyjaśniła. – Prawdopodobnie palca wskazującego. Nie widzicie?
Cooper spojrzał na Rhyme’a.
– Nigdy nie słyszałem o takiej technice.
Rhyme też nie. Większość ekspertyz kryminalistycznych polegała na analizowaniu dowodów w celu przedstawienia ich przed sądem – ekspertyza „sądowa” oznaczała „zgodna z postępowaniem prawnym” – i gdyby policja zaczęła składać fragmenty odcisków palców sprawcy, adwokat mógłby od razu iść świętować sukces.
Ale oni chcieli znaleźć Trumniarza, a nie wytoczyć mu sprawę.
– Jasne – powiedział Rhyme. – Zróbcie to!
Cooper zdarł z tablicy wydruki fragmentarycznych odcisków Trumniarza i położył przed sobą na stole.
Sachs i technik zabrali się do pracy. Cooper zrobił fotokopie odcisków, zmniejszając dwa, żeby wszystkie były tych samych rozmiarów. Potem razem z Sachs zaczęli je dopasowywać, jak kawałki układanki. Jak dzieci próbowali różnych kombinacji, przekładali, kłócili się. Sachs nawet wzięła długopis i uzupełniła brakujące linie.
Читать дальше