– Percey prawie wszystkich wysłała do domu. Lada chwila ma tu przyjechać jeden gość – drugi pilot. W środku jest ktoś z obsługi naziemnej. Zdaje się, że musi dyżurować, kiedy leci jakiś samolot. Sprawdziłem go. Jest w porządku.
– Ona naprawdę chce lecieć? – spytała Sachs.
– Na to wygląda.
– Samolot był cały czas pilnowany?
– Od wczoraj. A ty co tu robisz?
– Potrzebuję paru próbek do analizy.
– Ten Rhyme to też jest ktoś.
– Mhm.
– Od dawna pracujecie razem?
– Zrobiliśmy kilka spraw – odrzekła wymijająco. – Zabrał mnie z wydziału spraw publicznych.
– Dobry uczynek. Słyszałem, że nieźle lutujesz.
– Nieźle co…?
– Strzelasz. Z broni krótkiej. Jesteś podobno w drużynie.
Tak i właśnie jestem w miejscu, gdzie odbyły się ostatnie zawody, pomyślała z goryczą.
– Taka zabawa w weekendy – mruknęła.
– Sam trochę strzelam z pistoletu, ale nawet gdy mam dobry dzień, z długiej lufy i pojedynczymi strzałami jestem w stanie trafić najwyżej z pięćdziesięciu, sześćdziesięciu jardów.
Była mu wdzięczna za te uwagi, ale domyśliła się, że próbuje ją pocieszyć po wczorajszej klęsce; w istocie słowa nic nie znaczyły.
– Lepiej pójdę pogadać z Percey.
– Śmiało.
Sachs pchnęła drzwi i znalazła się w przestronnym hangarze. Szła powoli, zaglądając do wszystkich miejsc, w których mógłby się ukryć Trumniarz. Przystanęła za wysokim rzędem pudeł; Percey jej nie widziała.
Kobieta stała na niskim rusztowaniu z dłońmi na biodrach i patrzyła na skomplikowaną sieć rurek i przewodów w otwartym silniku. Miała podwinięte rękawy i ręce powalane smarem. Pokiwała głową i sięgnęła do środka.
Sachs przyglądała się zafascynowana, jak jej ręce migają wśród mechanizmów, regulując, badając, dopasowując metal do metalu, dociskając poszczególne elementy dokładnie obliczonymi ruchami szczupłych dłoni. Zamontowała jakiś duży czerwony cylinder – pojemnik gaśniczy, jak się domyśliła Sachs – w ciągu dokładnie dziesięciu sekund.
Ale jedna część – wyglądała jak duża metalowa dętka – nie chciała się dopasować.
Percey zeszła z rusztowania, wybrała jakiś klucz nasadowy i wróciła na górę. Poluzowała śruby i usunęła jakąś część, by mieć lepszy dostęp i większe pole manewru, po czym ponownie spróbowała wcisnąć duży pierścień na miejsce.
Bezskutecznie.
Pchnęła, wykorzystując całą siłę ramienia. Pierścień nie przesunął się nawet o cal. Percey usunęła jeszcze jedną część, skrupulatnie układając każdą śrubę i śrubkę na plastykowej podstawce u swoich stóp. Jej twarz poczerwieniała z wysiłku, a pierś unosiła się gwałtownie. Nagle pierścień wyśliznął się jej z rąk, wyskakując ze swojego miejsca i zwalając Percey z rusztowania. Odwróciła się w locie, padając na ręce i kolana. Narzędzia i śruby, tak pieczołowicie ułożone na podstawce, rozsypały się na podłodze pod ogonem samolotu.
– Nie! – krzyknęła Percey. – Nie!
Sachs dała krok naprzód, by zobaczyć, czy nie zrobiła sobie krzywdy, lecz natychmiast zauważyła, że jej okrzyk nie ma nic wspólnego z bólem – Percey chwyciła wielki klucz i z wściekłością walnęła nim w posadzkę hangaru. Policjantka zatrzymała się w pół kroku i schowała za dużym kartonem.
– Nie, nie, nie – powtarzała Percey, tłukąc kluczem w gładki beton.
Sachs pozostała w ukryciu.
– Och, Ed… – Percey upuściła klucz. – Nie umiem tego sama zrobić. – Ciężko dysząc, zwinęła się w kłębek. – Ed… Ed… tak mi ciebie brakuje! – Leżała skulona na lśniącej podłodze jak kruchy liść i łkała.
Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, atak rozpaczy się skończył. Percey uniosła głowę, głęboko odetchnęła i wstała, ocierając łzy. Dusza lotniczki jeszcze raz wzięła górę. Pozbierała śruby i narzędzia, po czym wspięła się z powrotem na rusztowanie. Przez chwilę wpatrywała się w uparty pierścień. Dokładnie obejrzała obudowę, lecz nie widziała, w którym miejscu metal się klinował.
Sachs wycofała się do drzwi, głośno nimi trzasnęła i zaczęła iść w głąb hangaru, tupiąc donośnie.
Percey obróciła się, ujrzała ją i wróciła do silnika. Kilka razy otarła twarz rękawem i pracowała dalej.
Sachs podeszła do rusztowania, obserwując zmagania Percey z pierścieniem.
Żadna z nich przez dłuższą chwilę nie odezwała się ani słowem.
W końcu Sachs powiedziała:
– Spróbuj podnośnikiem.
Percey spojrzała przez ramię, lecz nie odpowiedziała.
– Niewiele brakuje – ciągnęła Sachs. – Tylko trzeba więcej siły. Stara technika przymusu. Nie uczą jej w szkołach technicznych.
Percey przyjrzała się dokładnie uchwytom mocującym na metalowych częściach.
– No, nie wiem.
– Ale ja wiem. Rozmawiasz z ekspertem.
– Montowałaś kiedyś komorę spalania w learze?
– Nie. Świece zapłonowe w chevrolecie monza. Żeby ich dosięgnąć, trzeba trochę unieść silnik. W każdym razie silnik ośmiocylindrowy. Zresztą kto by kupował samochód z czterema cylindrami? Po co?
Percey spojrzała ponownie na silnik.
– To jak? – Sachs obstawała przy swoim. – Podnośnik?
– Może wgiąć obudowę.
– Ale nie jeśli przyłożysz go tutaj. – Sachs pokazała element konstrukcji, który biegł od silnika do wspornika, połączonego z kadłubem.
Percey obejrzała łącznik.
– Nie mam takiego małego podnośnika, żeby tu pasował.
– Ja mam. Zaraz przyniosę.
Wyszła do samochodu i po chwili wróciła ze składanym lewarkiem. Gdy wspinała się na rusztowanie, poczuła, że jej kolana protestują przeciw takiemu wysiłkowi.
– Spróbuj tutaj. – Dotknęła podstawy silnika. – Stalowy dwuteownik.
Kiedy Percey ustawiała lewarek, Sachs podziwiała skomplikowaną konstrukcję silnika.
– Ile ma koni?
Percey roześmiała się.
– Mocy tych silników nie liczy się w koniach mechanicznych, tylko w funtach siły ciągu. Te dwa to Garrett siedem trzy jeden, każdy o sile ciągu do trzech i pół tysiąca funtów.
– Niesamowite. – Sachs roześmiała się. Włożyła dźwignię do lewarka, a gdy zaczęła kręcić korbą, poczuła znajomy opór. – Nigdy nie byłam tak blisko silnika turbinowego – powiedziała. – Zawsze marzyłam o tym, żeby pojeździć samochodem z silnikiem odrzutowym po dnie wyschniętego słonego jeziora.
– To nie jest klasyczny silnik turboodrzutowy. Niewiele już takich zostało. Chyba w concorde’ach i samolotach wojskowych. Lear ma silniki dwuprzepływowe, jak samoloty pasażerskie. Spójrz z przodu – widzisz te łopatki? To nic innego jak stałe śmigło. Silniki odrzutowe są niewydolne na małych wysokościach. A te palą czterdzieści procent mniej.
Sachs oddychała ciężko, z trudem obracając dźwignię lewarka. Percey ponownie wparła się ramieniem w pierścień i pchnęła. Część nie wydawała się duża, ale była bardzo ciężka.
– Znasz się na samochodach, co? – spytała Percey, też ledwie dysząc.
– Mój ojciec się znał. Uwielbiał auta. Całe popołudnia rozbieraliśmy samochody i składaliśmy z powrotem. Kiedy akurat nie był na patrolu.
– Na patrolu?
– Też był gliniarzem.
– A ty połknęłaś bakcyla mechaniki? – spytała Percey.
– Nie, raczej prędkości. A wtedy trzeba też zostać fanem zawieszenia, układu napędowego i silników, inaczej nigdy nie pojedzie się tak szybko, jak się chce.
– Prowadziłaś kiedyś samolot? – zapytała ją Percey.
– Czy prowadziłam? – Sachs uśmiechnęła się na to słowo. – Nie. Ale pomyślę o tym, skoro ma tyle pary pod maską.
Читать дальше