Przekręciła jeszcze trochę korbę, czując ból w mięśniach. Pierścień jęknął i zazgrzytał, unosząc się do obudowy.
– No, nie wiem – powiedziała niepewnie Percey. – Jeszcze trochę!
Z głośnym metalicznym brzękiem pierścień idealnie wskoczył na miejsce. Na kwadratowej twarzy Percey pojawił się nikły uśmiech.
– Dokręcasz je kluczem dynamometrycznym? – spytała Sachs, wkręcając śruby w otwory pierścienia i rozglądając się za narzędziem.
– Tak – odparł Percey. – Do momentu „żeby za cholerę się nie mogły poluzować”.
Sachs docisnęła śruby kluczem z grzechotką. Stukot narzędzia sprawił, że przypomniała się jej szkoła średnia i chłodne sobotnie popołudnia spędzane z ojcem. Zapach benzyny, jesiennego powietrza i gulaszu gotującego się w kuchni w ich domu.
Percey sprawdziła dzieło Sachs, po czym powiedziała:
– Skończę sama.
Zaczęła łączyć przewody i części elektroniczne. Sachs przyglądała się zdziwiona i zafascynowana. Percey na chwilę przerwała.
– Dzięki – rzekła cicho, a po chwili zapytała: – Co tu właściwie robisz?
– Mamy materiał, który być może pochodzi z bomby, ale Lincoln nie wiedział, czy to nie jest część samolotu. Kawałki beżowego lateksu? Obwód scalony? Brzmi znajomo?
Percey wzruszyła ramionami.
– W learze są tysiące uszczelek. Mogą być z lateksu, nie mam pojęcia. A obwodów scalonych? Pewnie też z tysiąc. – Ruchem głowy wskazała szafkę obok stołu warsztatowego w rogu hangaru. – Płytki są różne, zależnie od składnika. Ale znajdziesz tam kupę uszczelek. Weź próbki, jakie chcesz.
Sachs podeszła do stołu i zaczęła wkładać do torebek wszystkie beżowe kawałki gumy, jakie znalazła.
Nie patrząc na Sachs, Percey powiedziała:
– Myślałam, że przyjechałaś mnie aresztować. Odstawić z powrotem do więzienia.
I powinnam, pomyślała Sachs. Lecz głośno rzekła:
– Nie, tylko po próbki. – Po chwili dodała: – Co jeszcze trzeba zrobić przy samolocie?
– Wyregulować. Potem sprawdzić wszystkie ustawienia. Muszę też obejrzeć okno, to, które wymienił Ron. Głupio by było zgubić okno przy prędkości czterystu mil na godzinę. Możesz mi podać ten zestaw sześciokątny? Nie, metryczny.
– Zgubiłam kiedyś przy stu – poinformowała Sachs, podając jej narzędzia.
– Co?
– Okno. Ścigałam faceta uzbrojonego w dubeltówkę. Zdążyłam się uchylić, ale przednia szyba poszła w drobny mak… Zanim go zgarnęłam, miałam już w zębach kilka robaczków.
– A ja myślałam, że mam życie pełne przygód – powiedziała Percey.
– Moja praca to głównie nuda. Płacą mi za te pięć procent, kiedy buzuje adrenalina.
– Podobno – rzekła Percey.
Podłączyła laptop do kilku części silnika i zaczęła stukać w klawisze, od czasu do czasu spoglądając na ekran. Nie patrząc na Sachs, zapytała:
– Powiedz mi, o co właściwie chodzi?
Ze wzrokiem wbitym w ekran migoczący rzędami cyfr Sachs odpowiedziała pytaniem:
– Jak to – o co?
– Skąd to, hm, napięcie między nami. Między tobą i mną.
– Przez ciebie o mało nie zginął mój przyjaciel.
Percey pokręciła głową.
– Nie, to nie to – oznajmiła. – W waszą pracę jest wkalkulowane ryzyko. Sami decydujecie, czy je podejmujecie, czy nie. Jerry Banks nie był żółtodziobem. Nie, to coś innego – czułam to, zanim jeszcze Jerry został ranny. Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłam, w pokoju Lincolna Rhyme’a.
Sachs nie odpowiedziała. Wyciągnęła podnośnik z komory silnika, postawiła go na stole i machinalnie złożyła.
Trzy metalowe części wskoczyły na miejsce wokół silnika. Percey posługiwała się śrubokrętem jak dyrygent batutą. Miała naprawdę magiczne dłonie. W końcu spytała:
– Chodzi o niego, prawda?
– O kogo?
– Dobrze wiesz. O Lincolna Rhyme’a.
– Sądzisz, że jestem zazdrosna? – Sachs roześmiała się.
– Tak właśnie myślę.
– Śmieszne.
– Łączy was coś więcej niż sama praca. Chyba go kochasz.
– Oczywiście, że nie. Co za pomysł.
Percey posłała jej znaczące spojrzenie, po czym ostrożnie zwinęła zbędny kawałek przewodu, upychając go obok komory silnika.
– Cokolwiek wtedy zobaczyłaś, to był tylko szacunek dla jego talentu, nic więcej. – Uniosła pokrytą smarem dłoń na wysokość własnej piersi. – Tylko spójrz na mnie, Amelio. Jaki ze mnie materiał na kochankę. Jestem niska, despotyczna, nieładna.
– Jesteś… – zaczęła Sachs.
– Co, bajka o brzydkim kaczątku? – przerwała jej Percey. – Czytałam ją miliony razy, kiedy byłam mała. Ale nigdy nie zmieniłam się w łabędzia. Wprawdzie nauczyłam się latać jak ptak – dodała ze smutnym uśmiechem – jednak to nie to samo. Poza tym… jestem wdową. Dopiero co straciłam męża. Nie interesuje mnie nikt inny.
– Przepraszam – zaczęła wolno Sachs, niechętnie dając się wciągnąć w tę rozmowę – ale muszę powiedzieć… że nie wyglądasz, jakbyś tonęła w żałobie.
– Dlaczego? Bo próbuję za wszelką cenę ratować swoją firmę?
– Nie, nie tylko – odrzekła ostrożnie Sachs. – Prawda?
Percey wpatrywała się w twarz Sachs.
– Ed był mi bardzo bliski. Byliśmy małżeństwem, przyjaciółmi, wspólnikami… masz rację, spotykał się z kimś innym.
Sachs zerknęła w stronę biura Hudson Air.
– Zgadza się – powiedziała Percey. – Lauren. Poznałaś ją wczoraj.
Brunetka zanosząca się od szlochu.
– Bardzo to przeżyła. Cholera, Ed też. Kochał mnie, ale musiał mieć te swoje ładne kochanki. Zawsze je miał. Ale wiesz, one chyba znosiły to jeszcze gorzej. Bo on zawsze do mnie wracał. – Przerwała na chwilę, walcząc ze łzami. – To chyba jest właśnie miłość. Kiedy się ma kogoś w domu i zawsze się do niego wraca.
– A ty?
– Czy byłam mu wierna? – Percey wybuchnęła swoim lekko drwiącym śmiechem, jak ktoś świadomy swoich wad, ale nielubiący roztrząsać szczegółów. – Nie miałam zbyt wielu okazji. Nie należę do dziewczyn, które podrywa się na ulicy. – Z roztargnieniem oglądała klucz nasadowy. – Chociaż, kiedy dowiedziałam się o dziewczynach Eda, kilka lat temu, wściekłam się. Bardzo mnie to dotknęło. Spotykałam się z innymi facetami. Kilka miesięcy byłam z Ronem – z Ronem Talbotem. – Uśmiechnęła się. – Nawet mi się oświadczył. Powiedział, że zasługuję na kogoś lepszego niż Ed. Przypuśćmy, że miał rację. Ale mimo tych dziewczyn Ed był facetem, z którym musiałam być. To się nigdy nie zmieniło.
Wzrok Percey stał się na chwilę nieobecny.
– Poznaliśmy się w marynarce. Oboje byliśmy tam pilotami. Kiedy mi się oświadczył… W wojsku tradycyjne oświadczyny polegają na tym, że się mówi: „Chcesz zostać moim podwładnym?”. Taki żart. Oboje mieliśmy stopień podporucznika, więc Ed powiedział: „Zostańmy swoimi podwładnymi”. Chciał mi kupić pierścionek, ale ojciec się mnie wyrzekł…
– Naprawdę?
– Tak. Jak w kiepskim serialu. Nie chcę się nad tym rozwodzić, w każdym razie oszczędzaliśmy każdego centa, żeby otworzyć własną firmę czarterową. Zwolnili nas ze służby, byliśmy bez grosza. Któregoś wieczoru powiedział: „Lecimy”. Pożyczyliśmy starego norsemana, którego mieli na płycie. Niezła maszyna. Wielki, chłodzony powietrzem silnik tłokowy… Tym samolotem można było zrobić wszystko. Zajęłam fotel po lewej. Wystartowałam i po chwili byliśmy już na sześciu tysiącach stóp. Nagle Ed mnie pocałował i zakołysał sterem, co oznaczało, że przejmuje maszynę. Pozwoliłam mu. Powiedział: „A jednak mam dla ciebie brylant, Percey”.
Читать дальше