– Mam dla was wiadomość, kochani – oświadczył zdawkowo. – Jesteście aresztowani za kradzież dowodów będących własnością służb federalnych.
Lincoln Rhyme mylił się. Dellray wcale nie pojechał do budynku FBI. Czatował pod domem Rhyme’a.
Banks wywracał oczami.
– Przesadza pan, Dellray. Ocaliliśmy ofiarę.
– Zrobiliście bardzo dobrą rzecz, synku. Gdybyście go nie ocalili, oskarżylibyśmy was o morderstwo.
– Ale to my go uratowaliśmy, a nie wy – powiedziała Sachs.
– Dziękuję za złośliwe podsumowanie, funkcjonariuszko. Proszę wyciągnąć ręce.
– To kretyństwo.
– Zakuj tę młodą damę. – Kameleon zwrócił się dramatycznym głosem do stojącego obok niego tęgiego agenta.
– Znaleźliśmy więcej wskazówek, agencie Dellray – zaczęła Sachs. – Porwał już kolejną ofiarę. Nie wiemy, jak dużo czasu mamy.
– Och, zapraszamy też tego chłopca na nasze przyjęcie.
Dellray wskazał na Banksa, który odwrócił się w stronę agentki FBI podchodzącej do niego. Wydawało się, że Jerry zaraz się na nią rzuci.
– Nie chcesz? – zapytał Dellray pogodnie.
Banks z ociąganiem wyciągnął ręce.
Rozzłoszczona Sachs uśmiechnęła się lodowato do agenta.
– Jak udała się wycieczka do Morningside Heights?
– Zabił tego taksówkarza. Nasi ludzie z wydziału badania śladów pełzają po domu jak żuki po łajnie.
– I tylko tyle znajdą – powiedziała Sachs. – Ten przestępca zna się lepiej na śladach niż pan czy ja.
– Do biura – oznajmił Dellray.
Patrzył na Sachs, która się skrzywiła, gdy kajdanki ścisnęły jej nadgarstki.
– Możemy też uratować następną ofiarę. Mamy chyba…
– Czy pani wie, co pani ma, funkcjonariuszko Sachs? Proszę się domyślić. Ma pani prawo nic nie mówić. Ma…
– Wystarczy już – usłyszeli głos z tyłu.
Sachs obejrzała się i zobaczyła Jima Pollinga. Jego spodnie i szara sportowa koszula były pogniecione. Wyglądało, jakby w nich spał, chociaż zamglone oczy wskazywały, że jest na nogach od kilku dni. Miał jednodniowy zarost i rozczochrane włosy.
Dellray niepewnie zamrugał oczami. Zaniepokoiła go nie obecność Pollinga, ale prokuratora generalnego Dystryktu Południowego, który zjawił się z kapitanem. Był też szef wydziału specjalnego Perkins.
– Okay, Fred. Wypuść ich – powiedział prokurator.
– Ukradła dowody. Ona… – zaczął Kameleon modulowanym barytonem disc jockeya.
– Ja tylko przyspieszyłam sprawę – wtrąciła Sachs.
– Słuchaj… – zaczął Dellray.
– Nie – powiedział Polling. Był teraz zupełnie spokojny. – Nie. Nie będziemy słuchać. – Zwrócił się do Sachs: – Nie usiłuj być dowcipna.
– Tak jest. Przepraszam.
– Fred, zrobiłeś już swoje. Sprawą zainteresował się Waszyngton. Takie są fakty – powiedział prokurator.
– Ale to był dobry trop – bronił się Dellray.
– No cóż, zmieniliśmy kierunek śledztwa – dodał prokurator.
– Rozmawiałem z dyrektorem i wydziałem behawioralnym – odezwał się Perkins. – Uznaliśmy, że detektyw Rhyme i Sellitto powinni dalej prowadzić śledztwo.
– Mój informator był pewny, że coś wydarzy się na lotnisku. To nie miała być zwykła sprawa kryminalna.
– Do tego się na razie sprowadza – powiedział oschle prokurator. – Niezależnie od tego, co ten pojeb wymyśli, to właśnie zespół Rhyme’a uratował ofiary.
Dellray rozwinął zaciśniętą pięść.
– Zdaję sobie z tego sprawę, ale…
– Agencie Dellray, ta decyzja została już podjęta.
Lśniąca, czarna twarz Dellraya – na której tyle się malowało, gdy wydawał polecenia w budynku FBI – była teraz posępna.
– Tak jest.
– Ostatni porwany by zginął, gdyby detektyw Sachs nie interweniowała – powiedział prokurator.
– Nie jestem detektywem – poprawiła go Sachs. – Przede wszystkim to zasługa Rhyme’a. Ja byłam tylko gońcem, że tak powiem.
– Sprawa wraca do nowojorskiej policji – oznajmił prokurator. – Wydział antyterrorystyczny FBI nadal będzie penetrował organizacje terrorystyczne, ale ograniczonymi siłami. Wszystkie informacje, które zdobędą, przekażą detektywom Sellitcie i Rhyme’owi. Dellray, będziesz ze swoimi ludźmi do ich dyspozycji. Przyjąłeś do wiadomości?
– Tak jest.
– Dobrze. Czy zechcesz zdjąć teraz kajdanki z rąk policjantów?
Dellray delikatnym ruchem rozpiął kajdanki i wsunął je do kieszeni. Podszedł do dużego pojazdu zaparkowanego w pobliżu.
Gdy Sachs podnosiła torbę z dowodami, spostrzegła, że Dellray stoi sam, poza światłem latarni i wskazującym palcem pociera papierosa umieszczonego za uchem. Przez chwilę zrobiło się jej żal agenta. Odwróciła się i wbiegła na schody, przeskakując po dwa stopnie. Podążyła za Jerrym Banksem, który niósł grzechotnika.
– Zrozumiałem, co oznaczają te ślady. No, prawie.
Sachs właśnie wchodziła do pokoju, gdy usłyszała to oświadczenie Rhyme’a. Wydawał się zadowolony z siebie.
– Wszystko z wyjątkiem grzechotnika i substancji na zapałkach.
Wręczyła nowe ślady Melowi Cooperowi. Pokój znów zmienił wygląd. Stoły zostały zastawione nowymi buteleczkami, zlewkami, słoikami, sprzętem laboratoryjnym, pudełkami. Nie można było tego porównać z laboratorium FBI, ale Amelia Sachs czuła się dziwnie.
– No to mów – odezwała się.
– Jutro, w niedzielę… przepraszam, dzisiaj zamierza podpalić kościół.
– Jak na to wpadłeś?
– Data.
– Na kartce papieru? Co ona oznacza?
– Słyszeliście kiedykolwiek o anarchistach?
– Mali Rosjanie w płaszczach, rzucający bomby, które przypominają kule do gry w kręgle – powiedział Banks.
– Oto ktoś czytający książeczki z obrazkami – skomentował oschle Rhyme. – Widać, że oglądasz kreskówki w sobotę rano. Anarchizm to stary ruch społeczny postulujący zniesienie rządów. Anarchista Enrico Malatesta głosił „propagandę czynu”. Oznaczało to morderstwa, zamachy. Jeden z amerykańskich zwolenników jego koncepcji – Eugene Lackworthy – mieszkał w Nowym Jorku. Pewnego niedzielnego ranka zaryglował drzwi kościoła na East Side zaraz po rozpoczęciu mszy i podłożył ogień. W płomieniach zginęło osiemnaście osób.
– Wydarzyło się to 20 maja 1906 roku? – zapytała Sachs.
– Tak.
– Nie mam zamiaru pytać, jak na to wpadłeś.
Rhyme zmarszczył brwi.
– To oczywiste. Przestępca lubi historię, prawda? Podrzucił zapałki, aby powiedzieć nam, że planuje podpalenie. Przypomniałem sobie najsłynniejsze pożary w mieście: pożar szwalni w 1911 roku, Crystal Palace, statek wycieczkowy „General Slocum”… Sprawdziłem daty – 20 maja spalił się kościół metodystów.
– Ale gdzie podłoży ten ogień? W pobliżu miejsca, w którym stał kościół? – dociekała Sachs.
– Wątpię – odezwał się Sellitto. – Tam teraz stoją drapacze chmur. 823 nie lubi takich miejsc. Wysłałem tam kilku ludzi, ale jesteśmy pewni, że podpali kościół.
– Poza tym sądzimy, że poczeka do rozpoczęcia mszy.
– Dlaczego?
– Powód jest tylko jeden: tak postąpił Lockworthy – kontynuował Sellitto. – Braliśmy pod uwagę też to, co mówił Terry Dobyns: przestępca będzie szukał wielu ofiar.
– Zatem mamy trochę więcej czasu, aż do rozpoczęcia mszy.
Rhyme spojrzał na sufit.
– Ile jest kościołów w mieście?
– Setki.
– Banks, to było pytanie retoryczne. Chciałem powiedzieć, że powinniśmy zająć się wskazówkami. Ograniczyć liczbę kościołów, które mogą stać się celem ataku.
Читать дальше