Rhyme zaczął myśleć o wszystkich rodzajach blizn i znaków na skórze, które widział w ciągu swojej pracy. Dawniej, zanim praca większości ludzi zaczęła polegać na przerzucaniu papierów i stukaniu w klawiaturę, łatwiej można było określić wykonywany zawód, patrząc na ręce. Zajęcie wypisane było dużymi literami: zdeformowane poduszki palców u maszynistek, ślady ukłuć u krawców, odciski po piórze i ślady atramentu u stenografów i księgowych itd. Miejsca stwardnienia naskórka były charakterystyczne dla wykonywanego zawodu.
Ale ta blizna nic nie mówiła Rhyme’owi. Przynajmniej na razie. Odcisk będzie można wykorzystać, gdy znajdą przestępcę.
– Co jeszcze? Odcisk kolana. To dobrze. Będzie można określić, co ma na sobie. Pokaż go, Sachs. Wyżej! Workowate spodnie. Ostry kant świadczy, że zostały uszyte z materiału naturalnego. Jest ciepło, zatem przypuszczam, że spodnie są bawełniane, nie wełniane. Nie sądzę, by nosił spodnie z jedwabiu.
– Cienka bawełna, nie drelich – powiedział Cooper.
– Ubranie sportowe – podsumował Rhyme. – Thom, dopisz to do charakterystyki.
Cooper wrócił do komputera.
– Nie mamy szczęścia z liściem. Nie pasuje do żadnego wzorca z bazy danych.
Rhyme znów położył głowę na poduszkę. Ile mają czasu? Godzinę? Dwie?
Księżyc. Brud. Słona woda…
Spojrzał na Sachs, która stała samotnie w rogu pokoju z opuszczoną głową. Wpatrywała się w dowody. Miała zmarszczone czoło, intensywnie myślała. Ile razy on sam stał w takiej pozie, usiłując…
– Gazeta! – krzyknęła nagle, unosząc wzrok. – Gdzie jest gazeta? – Zaczęła szybko rozglądać się po stołach. – Dzisiejsza gazeta…
– O co chodzi, Sachs? – zapytał Rhyme.
Wzięła „New York Timesa” od Jerry’ego Banksa i zaczęła go szybko przeglądać.
– Ta ciecz… na bieliźnie – zwróciła się do Rhyme’a. – Czy może to być woda morska?
– Woda morska? – Cooper zamyślił się nad wynikami analizy. – Oczywiście! Woda, chlorek sodu, inne sole. Olej i fosforany. To zanieczyszczona woda morska…
Rhyme i Sachs spojrzeli na siebie i jednocześnie powiedzieli:
– Przypływ!
Uniosła gazetę otwartą na prognozie pogody. Znajdował się tam diagram faz księżyca identyczny ze znalezionym na miejscu przestępstwa. Pod spodem znajdował się wykres pływów.
– Maksimum przypływu za czterdzieści minut.
Rhyme się skrzywił. Zawsze najbardziej się wściekał na siebie.
– Zamierza utopić ofiarę. Przykuł ją do filaru w południowej części miasta. – Patrzył beznadziejnym wzrokiem na mapę Manhattanu z długą linią brzegową. – Sachs, znów zabawisz się w kierowcę rajdowego. Pojedziesz z Banksem na zachodnie wybrzeże. Lon, dlaczego nie miałbyś pojechać na East Side. Sprawdź okolice portu. A ty, Mel, dowiedz się w końcu, skąd ten liść pochodzi…
Fala omyła przekrzywioną twarz.
William Everett otworzył oczy i wydmuchał słoną wodę z nosa. Była lodowata, czuł, jak jego chore serce gwałtownie wali, pompując ciepłą krew po całym ciele.
Był bliski omdlenia, jak wtedy gdy ten sukinsyn złamał mu palec. Oprzytomniał i znów wrócił do rozmyślania.
Przypomniał sobie ostatnią żonę i – nie wiedząc dlaczego akurat to – ich podróże. Byli w Gizie, Gwatemali, Nepalu, Teheranie (tydzień przed zajęciem ambasady).
Gdy lecieli z Pekinu chińskimi liniami lotniczymi, godzinę po starcie awarii uległ jeden z dwóch silników samolotu. Evelyn schyliła głowę i skuliła się – przyjęła pozycję zalecaną podczas katastrof. Przygotowywała się do śmierci i czytała artykuł zamieszczony w jakimś czasopiśmie. Ostrzegano w nim, że picie gorącej herbaty bezpośrednio po posiłku może być niebezpieczne. Opowiedziała mu o tym artykule, gdy siedzieli już w barze w Singapurze. Zaczęli śmiać się histerycznie, a potem rozpłakali.
Przypomniał sobie lodowaty wzrok porywacza, jego zęby, grube rękawiczki.
Teraz znajduję się w strasznym, mokrym grobie. Jego ramię i szczękę przeszył nieznośny ból.
Złamany palec czy atak serca? – zastanawiał się.
Być może i to, i to.
Everett zamknął oczy, dopóki ból nie ustąpił.
Potem rozejrzał się wokół siebie. Komora, w której go przykuto, znajdowała się poniżej butwiejącego pomostu. Na spienioną wodę, znajdującą się około piętnastu centymetrów poniżej krawędzi, spadł kawałek drewna. Przez wąską szczelinę mógł dostrzec światła statków płynących rzeką oraz światła New Jersey. Woda sięgała mu teraz do szyi. Sam pomost znajdował się dwa metry nad jego głową.
Ponownie ból złamanego palca rozszedł się po całym ciele. Wrzasnął i stracił przytomność. Głowa zanurzyła się w wodzie. Zachłysnął się. Gwałtowny kaszel otrzeźwił go.
Przyciąganie księżyca powoli podnosiło powierzchnię wody. Szpara, przez którą prześwitywało światło, znalazła się pod wodą. W komorze zrobiło się ciemno. Docierał do niego pomruk fal i jęki, które wydawał z bólu.
Wiedział, że już jest martwy. Wiedział, że jego głowa będzie ponad powierzchnią wody jeszcze kilka minut. Zamknął oczy i przycisnął twarz do gładkiego czarnego filaru.
Rozdział dwudziesty pierwszy
– Cały czas na południe, Sachs – w głośniku zabrzęczał głos Rhyme’a.
Włączyła sygnał, gdy pędzili autostradą przez West Side. Bez zmrużenia oka przyśpieszyła do stu trzydziestu.
– Wolniej – jęknął Jerry Banks.
Odliczali. Ulica Trzydziesta Trzecia, Dwudziesta. Na Czternastej wpadli w poślizg. Gdy pędzili przez Village, z bocznej uliczki wyjechała przed nich ciężarówka. Sachs nie zahamowała, tylko jak kierowca na wyścigach terenowych skręciła gwałtownie i wjechała na pas jezdni prowadzący w przeciwnym kierunku. Słychać było jęki Banksa i zawodzący sygnał.
– No, udało się – rzekła Amelia Sachs, wracając na pas prowadzący na południe. – Powtórz. Nie dosłyszałam – zwróciła się do Rhyme’a.
– Południowa część miasta, tyle na razie mogę powiedzieć – usłyszała jego metaliczny głos. – Musimy dowiedzieć się, co oznacza liść.
– Dojechaliśmy do parku Battery.
– Dwadzieścia minut do przypływu! – zawołał Banks.
Być może grupa Dellraya wydobyła z przestępcy miejsce, w którym przywiązał ofiarę. Nick opowiadał, że jeżeli policjanci chcą zmusić przestępcę do mówienia, biją go torbą z miękkimi owocami po żołądku i innych wrażliwych miejscach. Jest to bardzo bolesne i nie zostawia śladów. Kiedy dorastała, nie wyobrażała sobie, że policjanci mogą tak postępować. Teraz wiedziała co innego.
Banks stuknął ją w ramię.
– Tutaj.
Zbutwiałe drewno, brud. Ponure miejsce.
Zatrzymała furgonetkę. Wysiedli i pobiegli w stronę wody.
– Rhyme?
– Mów, Sachs. Gdzie jesteście?
– Przy pomoście na północ od parku Battery.
– Rozmawiałem właśnie z Lonem, który jest na East Side. Nic nie znalazł.
– Beznadziejna sprawa – powiedziała. – Cała promenada. Falochrony… pomieszczenie na motorówki gaśnicze, doki, pirsy, molo przy parku Battery… Jest potrzebny oddział specjalny.
– Nie mamy do dyspozycji oddziału specjalnego, Sachs.
Dwadzieścia minut do przypływu.
Jej oczy lustrowały nadbrzeże. Bezradnie opuściła ramiona. Z bronią w ręku podbiegła do rzeki.
Jerry Banks podążył za nią.
– Mel, powiedz mi coś na temat liścia. Cokolwiek. Rusz głową. Zdenerwowany Cooper spoglądał to w mikroskop, to na ekran.
Читать дальше