– Rezygnujesz? – zapytała.
– Amelio – zaczął Sellitto – nawet gdybyśmy chcieli coś zrobić, nie mamy śladów, wskazówek. To jedyny punkt zaczepienia…
– Mam je.
– Co?
– Są w samochodzie na dole.
Detektyw wyjrzał przez okno.
– Z miejsca ostatniego przestępstwa. Ze wszystkich miejsc – kontynuowała Sachs.
– Masz je? – spytał Rhyme. – W jaki sposób?
Sellitto się roześmiał.
– Podprowadziła je, Lincoln. Niesamowite!
– Dellray ich teraz nie potrzebuje – wyjaśniła Sachs. – Dopiero w sądzie. Oni mają przestępcę, my uratujemy ofiarę. Dobry układ, nie?
– Ale Mel Cooper już pojechał.
– Nie, jest na dole. Poprosiłam go, by poczekał. – Sachs skrzyżowała ramiona. Spojrzała na zegar. Po jedenastej. – Nie mamy zbyt wiele czasu – przypomniała.
Rhyme też patrzył na zegar. Boże, ale jestem zmęczony. Thom miał rację: nigdy jeszcze tak długo nie siedziałem. Jednak był zdziwiony – nie, zszokowany – że chociaż dzisiaj kilkakrotnie wpadał we wściekłość, przeżywał chwile załamania, to jednak upływający czas nie ciążył mu na duchu, jak to działo się w ciągu ostatnich lat.
– Thom? Thom! Zrób kawę. Mocną. Sachs, weź do laboratorium próbki celofanu oraz zdjęcie tego kawałka, który Mel znalazł na kości. Trzeba go obejrzeć pod mikroskopem polaryzacyjnym. Chcę mieć wyniki za godzinę. Proszę bez sformułowań typu „najbardziej prawdopodobne”. Chcę wiedzieć, w której sieci sklepów przestępca kupował cielęcinę. Lon, potrzebujemy też twojego wsparcia.
Czarne samochody pędziły bocznymi uliczkami.
Była to wprawdzie okrężna droga do domu przestępcy, ale Dellray wiedział, co robi. W operacjach antyterrorystycznych unika się jazdy głównymi ulicami, ponieważ są one często obserwowane przez wspólników. Dellray, który siedział z tyłu prowadzącego pojazdu, zapiął paski w kamizelce kuloodpornej. Wyjechali dziesięć minut temu.
Patrzył na walące się kamienice, na zasypane śmieciami place. Ostatni raz, gdy tu był, wcielił się w rastafarianina Petera Haile’a Thomasa z Queens. Kupował sto trzydzieści siedem działek kokainy od małego wysuszonego Portorykańczyka, który w ostatniej chwili zdecydował się zastrzelić nabywcę. Wziął od Dellraya pieniądze i wymierzył mu z pistoletu w pachwinę. Pociągnął za spust spokojnie, jakby wybierał warzywa w sklepie. Klik, klik, klik. Pistolet się zaciął. Toby Dolittle i inni ludzie z obstawy obezwładnili sukinsyna i jego kompanów, zanim zdążył wyciągnąć inną broń. Dellray pomyślał wtedy o ironii losu – zginąłby dlatego, że dobrze udawał handlarza narkotyków.
– Za cztery minuty będziemy na miejscu – powiedział kierowca.
Dellray zaczął myśleć o Lincolnie Rhymie. Ubolewał, że w taki sposób przejął sprawę, ale nie miał wyboru. Sellitto jest uparty jak buldog, a Polling to psychol, ale z nimi można sobie poradzić. Jedynie przed Rhyme’em czuł respekt. Ostry jak brzytwa (do diabła, to jego zespół znalazł odcisk palca, chociaż nie zareagowali tak, jak powinni). Kiedyś, przed wypadkiem, nikt nie mógł podskoczyć Rhyme’owi. Nikt nie potrafił go wykiwać.
Teraz Rhyme to tylko popiersie. Ze smutkiem myślał, co może przytrafić się człowiekowi. Można umrzeć i wciąż pozostać żywym. Wszedł do jego pokoju – właściwie sypialni – i bardzo go uraził. Bardziej, niż to było konieczne.
Może powinien zadzwonić. On mógł…
– Czas na przedstawienie – zawołał kierowca i Dellray zapomniał o Rhymie.
Samochody skręciły w ulicę, przy której mieszkał Pietrs. Ulice, którymi dotąd jechali, pełne były spoconych ludzi z butelkami piwa i papierosami w rękach, czekających na chłodny powiew. Ta ulica jednak była pusta i ciemna.
Samochody zatrzymały się powoli. Wyskoczyło z nich trzydziestu agentów, ubranych w czarne kamizelki i uzbrojonych w broń z celownikami laserowymi. Dwóch bezdomnych mężczyzn gapiło się na nich. Jeden z włóczęgów schował szybko za pazuchę butelkę piwa.
Dellray spojrzał na okno w budynku Pietrsa. W środku jarzyło się słabe żółte światło.
Kierowca cofnął samochód na zacieniony plac i szepnął do Dellraya:
– Perkins na linii. – Odciągnął słuchawki z uszu. – I dyrektor. Chcą wiedzieć, kto dowodzi operacją.
– Ja – burknął Kameleon. I zwrócił się szybko do grupy operacyjnej: – Stanowiska po przeciwnej stronie ulicy i w alejkach. Snajperzy: tam, tam i tam. Za pięć minut macie być gotowi do działania. Zrozumiano?
Schodzili po skrzypiących schodach.
Prowadził ją do piwnicy, trzymając pod ramię, była półprzytomna po uderzeniu w głowę. Gdy zeszli, pchnął ją na podłogę i zaczął się przyglądać.
Esther…
Uniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. Rozpaczliwie błagała o litość. Nie zauważył tego. Widział jedynie jej ciało. Zaczął zdejmować purpurowy strój do joggingu. W tamtych czasach było nie do pomyślenia, aby kobieta wyszła na ulicę tylko w samej bieliźnie. Nie sądził jednak, żeby Esther Weinraub była kurwą. Była pracującą dziewczyną, szyjącą koszule – pensa za pięć.
Kolekcjoner Kości przyjrzał się jej wystającemu obojczykowi. Podczas gdy inni mężczyźni patrzyliby na jej piersi, on wpatrywał się w mostek z odchodzącymi od niego – jak kończyny pająka – żebrami.
– Co robisz? – zapytała, wciąż oszołomiona po uderzeniu w głowę.
Kolekcjoner przyjrzał się jej uważnie, ale nie zwrócił uwagi, że jest młodą anorektyczką; że ma zbyt szeroki nos i zbyt pełne usta oraz skórę o barwie brudnego piasku. Pod tymi niedoskonałościami widział nieskończone piękno szkieletu.
Dotknął jej skroni, lekko przycisnął. Nie pozwól, aby była złamana. Proszę…
Zakasłała, z nosa wypuściła strumień śluzu. Nie zwrócił na to uwagi.
– Nie kalecz mnie znów – wyszeptała, przekrzywiając głowę. – Po prostu mnie nie bij. Proszę.
Wyjął nóż z kieszeni i schyliwszy się, rozciął kostium. Patrzył na jej nagie ciało.
– Chcesz tego? – zapytała, wstrzymując oddech. – Okay, możesz mnie zgwałcić. Naprawdę możesz.
Przyjemności ciała, pomyślał. Trzymać się od tego z daleka.
Podniósł ją na nogi. Odepchnęła go i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę małych drzwi znajdujących się w rogu piwnicy. Nie biegła, nie chciała uciekać. Z wyciągniętą ręką, szlochając, powoli zmierzała do drzwi.
Kolekcjoner Kości z zaciekawieniem obserwował jej powolny, niepewny krok.
Drzwi, które kiedyś były przeznaczone do wrzucania węgla, teraz prowadziły do wąskiego tunelu łączącego się z piwnicą w sąsiednim, opuszczonym budynku.
Esther z trudem otworzyła metalowe drzwi. Weszła do tunelu.
Nie minęła minuta, gdy usłyszał krzyk. Potem rumor.
– Boże, nie, nie, nie… – Inne słowa zagłuszył jęk przerażenia.
Wróciła do piwnicy, poruszała się teraz znacznie szybciej. Wymachiwała rękami, jakby chciała otrząsnąć z siebie to, co widziała.
Esther, chodź do mnie.
Potykała się na nierównej podłodze, szlochała.
Chodź do mnie.
Wpadła w jego ramiona, które szybko ją objęły. Przycisnął kobietę mocno jak kochanek. Pod palcami czuł jej wspaniały obojczyk. Powoli zaczął ciągnąć przerażoną kobietę w stronę drzwi do tunelu.
Fazy księżyca, liść, wilgotna bielizna, brud. Zespół ponownie znajdował się w sypialni Rhyme’a – wszyscy z wyjątkiem Pollinga i Haumanna. Kapitan nie mógł brać udziału w operacji, która bez wątpienia nie była całkiem legalna.
Читать дальше