Asystent nie skomentował.
– Sellitto to prawdziwy wół roboczy – odparł. – Braliśmy razem udział w dwóch operacjach.
– Ten przestępca porywa na prawo i lewo i nic nie wskazuje, żeby chciał przestać.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– W mieście są senatorzy, kongresmani, głowy państw. Myślę, że dla wprawy będzie chciał porwać któregoś z nich.
– Coś wiesz?
– Czuję. – Dellray nie powstrzymał się przed dotknięciem nosa.
Asystent głośno wypuścił powietrze.
– Kto jest tajnym informatorem?
Dellray z trudem mógł myśleć o Scruffie jako tajnym współpracowniku. Większość informatorów była małymi ruchliwymi skurwysynami.
– To szmata – przyznał Dellray. – Ale Jackie, od którego to słyszał, jest prawdziwym gościem.
– Wiem, czego chcesz. Rozumiem. – Asystent powiedział to z sympatią w głosie. Wiedział, co stoi za życzeniem Dellraya.
Właśnie dlatego, że był chłopakiem z Brooklynu, chciał zostać policjantem. Nie miało znaczenia dla niego, jaką pracę będzie wykonywać, byleby mógł pracować dwadzieścia godzin na dobę. Jednak wkrótce po przeniesieniu go do FBI znalazł swoje powołanie: praca w ukryciu.
Współpracując ze swoim aniołem stróżem Tobym Dolittle’em, Dellray wysłał przestępców w sumie na blisko tysiąc lat więzienia („Nazywają nas Tysiącletnim Zespołem” – powiedział kiedyś swojemu partnerowi). Kluczem do sukcesów Dellraya był jego pseudonim: Kameleon. Wcielił się w handlarza narkotyków w Harlemie, był haitańskim dyplomatą na przyjęciu w konsulacie Panamy. Wraz z Dolittle’em często byli wypożyczani przez BATF i DEA oraz, czasami, przez policję. Narkotyki i broń to była ich specjalność, ale zajmowali się też porwaniami.
Ironią w tej pracy jest to, że im jesteś lepszy, tym szybciej z niej musisz zrezygnować. Informacje rozchodzą się bardzo szybko i przestępcy, którymi warto się interesować, szybko wszystko o tobie wiedzą. Dolittle i Dellray zostali zmuszeni do zajmowania się informatorami i kierowania pracą innych tajnych agentów. Jednak Dellray wciąż chciał pracować w ukryciu, osobiście penetrować środowiska przestępcze. Nic go bardziej nie podniecało. Nie złożył prośby o przeniesienie.
Aż do pewnego kwietniowego poranka dwa lata temu. Dellray miał zamiar właśnie opuścić biuro i wylecieć samolotem z lotniska La Guardia, gdy zadzwonił do niego z Waszyngtonu zastępca dyrektora FBI. FBI jest bardzo zhierarchizowaną instytucją, więc Dellraya zaskoczyło, że tak wysoki urzędnik dzwoni do niego osobiście. Usłyszał przygnębiony głos zastępcy, który poinformował go, że Dolittle i prokurator z Manhattanu zostali zamordowani przed rozprawą, na którą właśnie udawał się Dellray.
Ich ciała następnego dnia przywieziono do Nowego Jorku.
Tego samego dnia Dellray złożył podanie o przeniesienie do wydziału antyterrorystycznego.
Zamachy terrorystyczne były dla Freda Dellraya – który, gdy nikt nie widział, pochłaniał książki dotyczące polityki i filozofii – kwintesencją zbrodni. Uważał, że nie ma nic nieamerykańskiego w chęci zysku czy żądzy władzy. Te przymioty ożywiają cały kraj – od Wall Street do Kapitolu. Tylko gdy ludzie przekraczali granice legalności, Dellray sprowadzał ich na właściwe miejsce. Nigdy nie robił tego z powodów osobistych. Jednak mordowanie ludzi ze względu na ich poglądy, mordowanie dzieci, które nie mają jeszcze poglądów, było zamachem na amerykańskie wartości. Siedząc po pogrzebie Toby’ego w swoim skąpo umeblowanym dwupokojowym mieszkaniu na Brooklynie, zdecydował, że będzie zajmował się tymi morderstwami.
Niestety przeszkodziła mu w tym jego reputacja. Niegdyś najlepszy tajny agent, był teraz najlepszym specjalistą od pracy z innymi tajnymi agentami i informatorami. Jego szefowie po prostu nie chcieli, żeby przeniósł się do innego wydziału. Dellrayowi biuro zawdzięczało swoje ostatnie największe sukcesy. Z wielkim żalem jego prośby były odrzucane.
Asystent szefa wydziału specjalnego doskonale o tym wiedział.
– Chciałbym ci pomóc, ale nie mogę. Przepraszam – dodał szczerym głosem.
Dellray usłyszał jednak wahanie w jego głosie. Spojrzał na niego z góry. Miał nadzieję, że to spojrzenie wpłynie na decyzję szefa. Jego wzrok przekazywał informację, którą każdy mógł bez trudu odczytać: zrób to dla mnie, nie będziesz żałował.
W końcu przymilny asystent z wahaniem rzekł:
– Musimy coś mieć.
– Coś?
– Haka – wyjaśnił asystent. – Nie mamy haka.
Miał na myśli powód, dla którego można by zabrać sprawę policji.
Polityka. Pieprzone politykierstwo.
Dellray schylił głowę, ale jego brązowe oczy nie przestały wpatrywać się w asystenta.
– Ściągnął skórę z palca ofiary, Billy. Oczyścił go z mięśni. Potem żywcem pochował mężczyznę.
Agent specjalny podparł brodę na dłoni.
– Mam pomysł – rzekł. – W nowojorskiej policji jest komisarz Eckert. Znasz go? Jest moim przyjacielem.
Dziewczyna leżała na noszach. Oczy miała zamknięte. Była przytomna, ale oszołomiona. Wciąż była blada. Lekarz zrobił jej w ramię zastrzyk glukozy. Jej organizm uległ odwodnieniu. Nie straciła jednak świadomości i była wyjątkowo spokojna.
Sachs podeszła do wrót piekieł. Zaczęła patrzeć w dół. Włączyła radio i wezwała Rhyme’a. Tym razem odpowiedział.
– Jak wygląda miejsce przestępstwa? – zapytał niepewnie.
– Uratowaliśmy ją – odpowiedziała krótko. – Jeżeli to cię interesuje.
– To dobrze. W jakim jest stanie?
– W nie najlepszym.
– Ale żyje.
– Jest poraniona.
– Zdenerwowały cię szczury, prawda, Amelio?
Nie odpowiedziała.
– Ponieważ nie pozwoliłem ludziom Bo wejść do środka. Jesteś tam, Amelio?
– Tak.
– Istnieje pięć źródeł zanieczyszczenia miejsca przestępstwa – wyjaśnił Rhyme. Sachs zauważyła, że w jego głosie znów pojawił się niski, nęcący ton. – Pogoda. Rodzina ofiary. Podejrzany. Zbieracze pamiątek. Ostatnie jest najgorsze. Domyślasz się, co to jest?
– Powiedz.
– Inni policjanci. Gdybym pozwolił na wejście policjantów z oddziału specjalnego, zniszczyliby wszystkie ślady. Ty wiesz, jak zachować się na miejscu przestępstwa. Jestem pewny, że wszystko odpowiednio zabezpieczysz.
– Nie sądzę, żeby kiedykolwiek o tym zapomniała. Szczury były wszędzie. Biegały po niej.
– Tak, wyobrażam sobie. Taka jest ich natura.
Ich natura…
– Ale pięć czy dziesięć minut nie sprawiło żadnej różnicy. Ona…
Klik.
Wyłączyła radio i podeszła do Walsha.
– Chciałam z nią porozmawiać. Nie jest zbyt oszołomiona?
– Nie. Znieczuliłem ją miejscowo, by zszyć rany. Za pół godziny musi dostać Demerol.
Sachs uśmiechnęła się i pochyliła nad nią.
– Lepiej już się czujesz?
Dziewczyna, pulchna, ale bardzo ładna, skinęła głową.
– Czy mogę zadać kilka pytań?
– Tak, proszę. Chcę, żebyście go złapali.
Przybył Sellitto i podbiegł do nich. Uśmiechnął się do dziewczyny, która spojrzała na niego obojętnie. Pokazał odznakę, czym nie była zainteresowana, i przedstawił się.
– Wszystko w porządku?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
Było parno i Sellitto aż ociekał potem.
Odciągnął Sachs na bok.
– Polling był tutaj?
– Nie widziałam go. Może jest u Lincolna.
– Nie, właśnie tam dzwoniłem. Ma natychmiast udać się do ratusza.
– Co się stało?
Sellitto zniżył głos.
– Rozmowy miały być zabezpieczone. Ale ci pieprzeni reporterzy dostali w swoje łapy dekoder czy coś takiego. Słyszeli, że nie weszliśmy od razu, by ją ratować. – Wskazał głową na dziewczynę.
Читать дальше