– Jeżeli on tu jest, to będzie strzelał w kierunku światła. Ja tak bym strzelał.
– No to trzymaj reflektor wysoko. Nad moim ramieniem. Będę szła z przodu. Jeżeli strzeli, trafi we mnie.
– Co ja mam robić? – spytał głosem nastolatka.
– Ja się wszystkim zajmę – mruknęła Sachs. – Idź za mną. Nie potrząsaj światłem.
W lewym ręku trzymała walizkę, natomiast w prawym – przed sobą – pistolet. Zerknęła na podłogę, gdy weszli w ciemność. Zobaczyła znane jej ślady zamiatania.
– Bitte nicht, bitte nicht, bitte … – Krótki krzyk, potem cisza.
– Co się tam na dole dzieje? – szepnął Tad.
– Pst – syknęła Sachs.
Szli powoli. Wytarła spocone palce i rękojeść pistoletu. Uważnie zaczęła obserwować drewniane filary, cienie, zardzewiałe maszyny, oświetlane przez reflektor trzymany przez Tada w trzęsących się rękach.
Nie znalazła śladów butów.
To było pewne. On jest inteligentny.
Ale my też jesteśmy inteligentni, słyszała w myślach głos Lincolna Rhyme’a. Powiedziała, żeby się zamknął.
Teraz wolniej.
Przeszli półtora metra. Zatrzymali się. Znów powoli do przodu. Starała się nie słyszeć jęków dziewczyny. Ponownie odniosła wrażenie, że ktoś ją obserwuje, śledzi.
Pociski przebijają kamizelki kuloodporne, pomyślała Sachs. Poza tym połowa przestępców używa pocisków Black Talons. Postrzał w rękę lub nogę takim pociskiem może spowodować śmierć, tak samo jak postrzelenie w pierś. Nick opowiadał, jak te kule rozrywają ciało. Jeden z jego partnerów dostał dwoma takimi pociskami i umarł w jego ramionach.
Z tyłu i z góry…
Myśląc o nim, przypomniała sobie noc, gdy leżała u jego boku. Patrzyła na piękną włoską twarz Nicka. Opowiadał jej o odbijaniu zakładników. Jeżeli porywacz będzie strzelać, zrobi to z góry lub z tyłu.
– Cholera! – Kucnęła, odwróciła się i wymierzyła z pistoletu w sufit. Gotowa była wypróżnić cały magazynek.
– Co? – jęknął Tad, panikując. – Co jest?
Otaczała ją pustka.
– Nic. – Odetchnęła głęboko, wstała.
Słychać było szmer.
– Jezu – znów odezwał się piskliwym głosem Tad. – Nienawidzę tego.
Ten facet ma strasznego cykora, pomyślała. Wiedziała o tym, ponieważ mówił to, co sama chciała powiedzieć.
Zatrzymała się.
– Oświetl tutaj. Z przodu.
– Och, Boże…
Sachs w końcu zrozumiała, co znaczyły włosy, które znalazła na miejscu poprzedniego przestępstwa. Przypomniała sobie spojrzenia, które wymienili między sobą Sellitto i Rhyme. Wiedział, co planuje przestępca. Wiedział, że ona znajduje się w podziemiach, a mimo to kazał policjantom czekać. Nienawidziła go jeszcze bardziej.
Przed nimi leżała pulchna dziewczyna w kałuży krwi. Zerknęła w światło i odwróciła wzrok. Czarny szczur wielkości kota szedł po jej brzuchu w stronę gardła. Obnażył zęby, by odgryźć kawałek z podbródka dziewczyny.
Sachs powoli uniosła ciężkiego glocka, lewą dłonią podtrzymując kolbę pistoletu.
Strzelanie polega na odpowiednim oddechu.
Wypuść powietrze. Naciśnij.
Sachs strzeliła po raz pierwszy podczas służby. Cztery strzały. Ogromny, czarny szczur stojący na piersi dziewczyny eksplodował. Strzeliła w podłogę obok. Inny szczur, wystraszony, rzucił się w stronę Sachs i lekarza. Pozostałe zniknęły szybko i cicho jak woda wsiąkająca w piasek.
– Jezu – jęknął lekarz. – Mogła pani postrzelić dziewczynę.
– Z dziesięciu metrów? – prychnęła Sachs. – Niemożliwe.
Radio ożyło: Haumann zapytał, czy zostali ostrzelani.
– Nie – odparła Sachs. – Zastrzeliłam kilka szczurów.
– Zrozumiałem. Bez odbioru.
Wzięła reflektor z rąk lekarza i zniżając strumień światła, ruszyła do przodu.
– Wszystko w porządku – rzekła. – Nic ci nie będzie.
Dziewczyna otworzyła oczy. Kręciła głową we wszystkie strony.
– Bitte, bitte .
Była bardzo blada. Jej niebieskie oczy wpatrywały się w Sachs. Bała się spojrzeć obok.
– Bitte, bitte … Proooszę…
Szlochała i krzyczała przeraźliwym głosem, gdy lekarz opatrywał rany.
Sachs gładziła jej jasne, pokrwawione włosy.
– Nic ci nie będzie, kochanie. Nic ci nie będzie, nic ci nie będzie…
Okna biura w południowej części Manhattanu wychodziły na Jersey. Zachód słońca obserwowany przez mgłę wiszącą w powietrzu był bardzo efektowny.
– Musimy.
– Nie możemy.
– Musimy – powtórzył Fred Dellray, wypijając łyk kawy – gorszej nawet od tej, którą pił niedawno w restauracji ze Scruffem. – Zabierz im tę sprawę. Będą musieli zaakceptować decyzję.
– To jest lokalna sprawa – odpowiedział asystent szefa wydziału specjalnego w biurze FBI na Manhattanie. Asystent nigdy nie pracował w ukryciu, ponieważ każdy, kto go zobaczył, od razu myślał: agent FBI.
– Nie jest lokalna. To oni traktują ją jako lokalną. Ale jest to bardzo poważna sprawa.
– Mamy osiemdziesięciu ludzi mniej ze względu na konferencję ONZ.
– Ta sprawa może mieć związek z konferencją – powiedział Dellray. – Tak sądzę.
– Trzeba zatem poinformować służbę ochrony ONZ. Niech każdy… Nie patrz na mnie takim wzrokiem.
– Służba ochrony ONZ? Służba ochrony ONZ? Wiesz, co znaczy słowo oksymoron?… Billy, widziałeś zdjęcie? Z miejsca przestępstwa? Rękę wystającą z ziemi i palec pozbawiony skóry?
– Nowojorska policja informuje nas na bieżąco – odpowiedział twardo asystent. – Nasi behawioryści są do ich dyspozycji.
– Jezus Maria. Behawioryści? Musimy złapać tego rzeźnika, Billy. Złapać go. Nie analizować jego zegarmistrzowską robotę.
– Powiedz mi, czego się dowiedziałeś od swojego informatora.
Dellray potrafił wykorzystywać sytuację. Przypomniał sobie, co mówił Scruff o Jackiem i jego wylocie do Johannesburga lub Monrowii, o nielegalnym przemycie broni i o tym, że coś się wydarzy w tym tygodniu na lotnisku w Nowym Jorku. Wszystko stało się jasne.
– To on – powiedział Dellray. – Jestem pewny.
– Nowojorska policja zmobilizowała wszystkie siły.
– Ale nie oddział antyterrorystyczny. Rozmawiałem z nimi. Nic nie wiedzą o tej sprawie. Dla policji są to zabici turyści. Ważne dla nich są reakcje społeczne. Chcę dostać tę sprawę, Billy. – I Fred Dellray wypowiedział słowo, którego ani razu nie użył w ciągu ośmiu lat pracy tajnego agenta: – Proszę.
– Na jakiej podstawie?
– Gówniane pytanie – rzucił Dellray, potrząsając palcem jak nauczyciel besztający ucznia. – Słuchaj, mamy nową ustawę antyterrorystyczną. Nie wystarczy? Chcesz podstaw prawnych? Dostarczę ci ich. Od władz miasta. To jest porwanie. Mogę argumentować, że ten kutas prowadzący taksówkę zamieszany jest w międzynarodowy przemyt. Ale nie będziemy się w to bawić. Prawda, Billy?
– Nie rozumiesz mnie, Dellray. Dzięki tobie wyrwany ze snu mogę wyrecytować cały kodeks. Chcę wiedzieć, co im powiemy, gdy przejmiemy tę sprawę. Pamiętaj, że po złapaniu przestępcy nadal będziemy musieli współpracować z policją. Nie mam zamiaru namawiać szefa, by wdawał się w awantury. W każdym razie nie teraz. Lon Sellitto prowadzi sprawę, a on jest dobry…
– Porucznik? – prychnął Dellray. Wyciągnął papierosa zza ucha i zaczął go obwąchiwać.
– Jim Polling nadzoruje.
Dellray wybuchnął nerwowym śmiechem.
– Polling? Ten mały Adolf? Masz-prawo-nic-nie-mówić-bo-jesteś-jebanym-bandytą…
Читать дальше