Wampiry jako takie miały pewne problemy z moralnością w tej kwestii – przypuszczalnie było to wynikiem instynktu drapieżnika znajdującego się na końcu łańcucha pokarmowego.
– Hm… – odezwał się Morley i spojrzał na szeryfa. – Ma trochę racji. Na twoje szczęście. – Puścił mężczyznę, który zatoczył się na ścianę, blady i roztrzęsiony. – Zostań. Jeśli się ruszysz, odezwiesz albo zirytujesz mnie w jakikolwiek sposób, skręcę ci kark.
Szeryf zamarł w bezruchu, biorąc sobie te groźby do serca. Claire mu się nie dziwiła. Pamiętała swoje pierwsze spotkanie z wampirami, gdy uświadomiła sobie, że świat wcale nie był tak dobrze uporządkowanym miejscem, jak jej zawsze wmawiano. Takie spotkanie mogło nieźle namieszać w głowie.
I jak się tak zastanowić, to nie była pewna, czy kiedykolwiek w pełni się z tego otrząsnęła.
Zaczynała się właśnie rozluźniać, gdy Morley złapał ją i Eve za ramiona. A kiedy Shane z krzykiem zaprotestował, Morley zacisnął dłoń tak mocno, że Claire aż poczuła, jak potworny ból przeszywa jej ramię. Jeszcze trochę, a złamałby je.
– Nie rób zamieszania, chłopcze, bo będę zmuszony porachować trochę kości. Dziewczyny idą z nami. A ty, jak chcesz, to uciekaj. Nie będę cię zatrzymywał.
Tak jakby rzeczywiście Shane miał jakiś wybór. Spojrzał ponuro na Morleya i rzekł:
– Jeśli je zabierzesz, to razem ze mną.
– Jaki dżentelmen – uśmiechnął się Morley. – Chyba już ci mówiłem, co sądzę o dżentelmenach. Ale jak sobie chcesz.
Poprowadził Claire i Eve do pokoju, który był główną salą policji. Biurka były poprzewracane, papiery porozrzucane po podłodze, a zastępca szeryfa Tom leżał za jednym z krzeseł. Claire nie widziała go za dobrze. Miała nadzieję, że jest tylko… nieprzytomny.
Ale jakoś nie bardzo w to wierzyła. Shane szedł za Morleyem. Patience obok niego. Mięśnie miał napięte, dłonie zaciśnięte w pięści i jedyne, co powstrzymywało go przed rzuceniem się na Morleya, był strach, że to Claire i Eve najbardziej na tym ucierpią.
Morley otworzył szklane drzwi kopniakiem i spojrzał na stojące w zenicie słońce.
– Będę wdzięczny za pośpiech. – Pociągnął Eve i Claire do stojącego niedaleko autobusu.
Był to stary autokar z przyciemnionymi szybami. Chwilę później Claire została wepchnięta na strome, wąskie schody pojazdu. Następnie wsiadł wampir i pociągnął za sobą Eve. W środku było ciemno. Tylko kilka nikłych światełek rozjaśniało wnętrze. Aksamitne fotele były wytarte i postrzępione. Prawie wszystkie przednie siedzenia były zajęte przez wampiry.
W tyle znajdowali się głównie ludzie, związani, zakneblowani i przerażeni. Claire nie dostrzegła żadnych mieszkańców Morganville, ale z zaskoczeniem rozpoznała dwie twarze – faceta w pomarańczowej czapce i wkurzonego gościa z baru przy stacji benzynowej, którzy zniszczyli samochód Eve. Szeryf powiedział, że zaginęli. A ona założyła, że, podobnie jak ich przyjaciel pozostawiony w pikapie, byli martwi.
Złapał ich Morley. Claire podejrzewała, że ten trzeci, który zginął, stracił życie raczej przez przypadek niż w wyniku przemyślanego działania. No chyba że on też naraził się czymś Morleyowi. Naprawdę, trudno było powiedzieć.
Dwa cwaniaczki nie wyglądały już na tak pewnych siebie. Mieli szeroko otwarte oczy, ciekło im z nosów i ciągle szarpali więzy.
– Wasi kumple? – zapytał Morley, przyglądając się jej twarzy. – Sprawdzę, czy uda się was posadzić w tym samym rzędzie. Wolisz od strony okna? – Pchnął Eve pod okno, naprzeciwko faceta w pomarańczowej czapce, Claire posadził na wolnym miejscu obok. Następnie odwrócił się do Shane'a.
Ten usiadł spokojnie w fotelu przed Claire. Patience, widząc to, przygryzła wargę i potrząsnęła głową, ale kiedy Morley rzucił rozkaz, wyciągnęła plastikowe kable i przywiązała nimi Claire i Eve do foteli, po czym odwróciła się do Shane'a:
– Przepraszam za to – wyszeptała. – Powinieneś był uciec. Wezwać pomoc. Dopilnowałabym, aby nie stała im się krzywda.
– Nie – powierzę ich życia nikomu. Bez urazy.
– Oczywiście. – Patience westchnęła. – Ale Morley zażąda od ciebie krwi. Obiecał, że nie wysączy ani kropli od więźniów, ale chyba znasz jego humory. Opór nie jest wskazany.
Shane wzruszył ramionami i się odwrócił. Nie lubił oddawać krwi, nawet w banku krwi i w objazdowym punkcie krwiodawstwa, a co dopiero wampirowi. I to bez względu na to, czy wampiry używały do tego narzędzi medycznych, czy stosowały metody tradycyjne. Claire też nie była tą wizją zachwycona i znała Eve na tyle dobrze, żeby przewidzieć, że przyjaciółka będzie zawzięcie walczyć.
– Wypuść nas – błagała Claire. Morley przeszedł akurat na przód autokaru i z kimś rozmawiał, a Patience schyliwszy się nad Claire, sprawdzała jej więzy. – Patience, proszę.
Wiesz, że tak nie powinno być. Po prostu nas wypuść.
– Nie mogę.
– Ale…
– Nie mogę – powtórzyła, tym razem stanowczo. – Proszę, nie proś mnie o to więcej.
Wyprostowała się i odeszła, nie oglądając się za siebie. Zostawiła ich związanych tak mocno, że chciało im się krzyczeć. Pamiętaj, nie krzycz. Dobra rada.
Shane przekręcił się na fotelu i spojrzał ponad zagłówkiem.
– Hej – szepnął. – Wszystko w porządku?
– Ze mną tak. Eve?
Eve gotowała się ze złości, policzki jej płonęły, a w oczach wrzała furia.
– Doskonale – warknęła. Po chwili dodała trochę delikatniej. – Jestem wkurzona. Naprawdę wkurzona. Co to za głupia wycieczka? Do tej pory zostałam napadnięta, obrażona, aresztowana, a teraz jestem przywiązana do krzesła w autokarze kierowanym przez wampirów i robię za przekąskę. A mój chłopak jest nie wiadomo gdzie i ucieka przed słońcem. To wszystko jest do kitu!
– Och… – Claire nie wiedziała, jak pocieszyć przyjaciółkę. Spojrzała na Shane'a, który wzruszył ramionami. – Nic mu nie będzie.
– Wiem – westchnęła Eve. – Po prostu… Potrzebuję go teraz, wiesz? Shane był na tyle elegancki, że poszedł z tobą.
A ja… czuję się opuszczona. To wszystko.
– Nikt cię nie opuścił! – zaprzeczył Shane. – Nie złość się na Michaela. Trochę inaczej to wygląda, kiedy jest się łatwopalnym.
Eve odwróciła się do okna i powiedziała:
– Wiem. Po prostu, no, nienawidzę bezsilności. Musimy się stąd wydostać.
Ale kiedy Morley usiadł za kierownicą autokaru, zatrzasnął drzwi i uruchomił silnik, Claire nie była wcale pewna, jakie mają możliwości. Morley nie był zainteresowany układami, a poza tym i tak nie mieli nic na wymianę. Nie mieli czym go zastraszyć, nawet Amelią. Już pokazał, co sądzi o Amelii, wynosząc się z Morganville, i najwyraźniej nie obawiał się, że ta postanowi ich gonić. Claire nic innego nie przychodziło do głowy. Kompletnie nic.
– Przeczekaj to – powiedział Shane, jakby wiedział, o czym rozmyśla. Coraz lepiej odgadywał jej myśli. – Poczekajmy i obserwujmy sytuację. Na pewno coś się wydarzy. Musimy wtedy być po prostu gotowi do działania.
– Cudownie – kwaśno skwitowała Eve. – Czekanie to moje ulubione zajęcie. Zaraz po kąpaniu w kwasie i wysysaniu ze mnie krwi.
– Przykro mi – zwrócił się Shane do Claire.
– Dlaczego?
– Że musisz siedzieć obok tego słoneczka. To nie będzie wesoła podróż.
I miał rację. Nie była.
Eve siedziała cicho, ale aż gotowała się ze złości. Claire czuła promieniującą z niej wściekłość, jakby to była elektryczność statyczna. I raczej nie zapowiadało się na to, aby szybko jej przeszło. Claire pomyślała, że Eve się denerwuje, aby nie czuć strachu. Strach w tej sytuacji by im nie pomógł. Na pewno nie pomagał facetowi w pomarańczowej czapce ani wkurzonemu gościowi, ani też pozostałej piątce ludzi, których dostrzegła Claire, związanych i zakneblowanych, czekających, aż któryś wampir zgłodnieje.
Читать дальше