– Hej – rzucił Shane zza kraty. – Wymienię papierosy na batonika.
– Bardzo śmieszne – skwitowała Eve. Już prawie wrócił jej gotycki urok. Tylko na policzkach i wokół oczu miała czerwone plamy. – Jak to się dzieje, że zawsze lądujesz za kratkami?
– I kto to mówi? Ja przynajmniej nie próbowałem uciekać policji w karawanie.
– Ten karawan miał konie mechaniczne. – Eve się rozmarzyła. – Kocham ten karawan.
– Taa. No cóż. Mam nadzieję, że ze wzajemnością, bo jak nie, to jest to po prostu smutne. I trochę chore. – Shane zabębnił palcami w kratę. – Nie jest tak źle. Przynajmniej tym razem mam lepsze towarzystwo. – Faktycznie, nikt nie planował przerobić go na wampira ani spalić żywcem, ale o tym nie musiał wspominać. – I mają nawet papier toaletowy.
– Doprawdy, Collins, ta informacja nie była mi niezbędną. – Eve westchnęła, objęła się ramionami i znów zaczęła przechadzać się po celi. – To mówi mi zdecydowanie za wiele o twojej przeszłości.
Claire wyciągnęła ręce za kraty. Shane zrobił to samo i ich palce się dotknęły. Spletli dłonie.
– Hej, to już przerabiałem.
– A ja nie – odparła. – Zwykle nie jestem za kratkami.
– Świetnie ci idzie.
Claire uśmiechnęła się do niego i wciągnęła gwałtownie powietrze.
– Muszę ci coś powiedzieć. To ważne.
Shane mocniej ścisnął jej dłoń i zaczai głaskać palcem wskazującym po jej srebrnym pierścionku z kolorowym kamieniem.
– Wiem.
– Nieprawda, nie wiesz. Widziałam Olivera – wyszeptała tak szybko i cicho, jak tylko się dało. Najwyraźniej nie tego spodziewał się Shane, bo zaczęły nim targać różne emocje, zanim przeważyła irytacja.
– Świetnie. Kiedy?
– Za oknem, gdy z tobą rozmawiali.
– Był upieczony?
– Nie, miał na sobie długi płaszcz i kapelusz. Ale nie sądzę, żeby był zachwycony tym, że musiał być na zewnątrz.
– Pewnie nie było co liczyć na to, że się upiecze. – Shane zamilkł, aż w końcu pokręcił lekko głową. – Zaczekają do wieczora. Muszą, bez względu na to, co planują. Michael jest zbyt wrażliwy w ciągu dnia. Szkoda, że nie wiem, co planują.
– Podejrzewam, że to samo myślą o nas – odpowiedziała Claire. – Bo pewnie nie mają pojęcia, co się stało. Pewnie myślą, że to wszystko efekt szalonej jazdy Eve.
– Hej, słyszałam to! – odezwała się Eve.
Shane uśmiechnął się na moment. Nie odrywał oczu od Claire.
– To mi się nie podoba – powiedział. – Nie podoba mi się, że tu jesteście.
– Taa, no cóż, witaj w moim świecie – odpowiedziała Claire. – Ja też nie byłam zachwycona, widząc cię za kratkami. – Zaśmiała się ponuro. – A to miała być taka fajna wycieczka, prawda? Powinniśmy być już w Dallas.
– Mój tata mawiał, że życie to podróż, tylko że ktoś nawalił i zgubił mapę.
Claire nie chciała teraz myśleć o jego ojcu. Wspomnienie o Franku Collinsie nie było tym, co powinno teraz zdominować ich rozmowę. Zwłaszcza że kolejny pobyt w więzieniu, zapewne przywoływał Shane'owi na myśl ojca. A te myśli nie były niczym przyjemnym. Był okropnym, agresywnym ojcem, a teraz stał się wampirem. Claire nie uważała, żeby to pozytywnie wpłynęło na jego charakter ani na jej stosunek do Collinsa.
Nawet jeśli uratował jej kiedyś życie.
– Najważniejsze, że jesteśmy razem – powiedziała.
– A propos, gdy stąd wyjdziemy, możemy razem pojechać, dokądkolwiek zechcemy. To do rozważenia.
Shane mówił o tym, żeby nie wracać. O opuszczeniu Morganville. Claire również się nad tym zastanawiała.
– Ja… ja nie mogę Shane. Moi rodzice…
Nachylił się w jej stronę i zaczął mówić szeptem:
– Naprawdę myślisz, że oni chcą, abyś tam była?
Codziennie narażała życie? Nie sądzisz, że chcieliby, abyś się wydostała i była bezpieczna?
– Nie mogę Shane, po prostu nie mogę. Przykro mi.
Shane zamilkł na chwilę i westchnął głęboko.
– Jestem pewien, że gdybym wydostał się zza tych krat to bym cię przekonał.
– Znów by cię aresztowali.
– Bo jesteś strasznie pociągającą nieletnią – pocałował jej palce, czym wywołał u niej dreszcze. Jego wargi ogrzewały ją, sprawiając, że cudownie czuła się obok niego, w tej niekończącej się, niezwykłej ciszy.
– Nie możemy za wiele zrobić, dopóki… – zamilkł, marszcząc brwi, spojrzał na zakratowane drzwi prowadzące do biura szeryfa. – Słyszałyście?
– Co? – W tym momencie usłyszała warkot silnika. I to dużego. To musiała być jakaś ciężarówka, nie pikap, ale jakiś duży samochód dostawczy, a może nawet tir. Zapiszczały hamulce i silnik zamilkł. – Może coś im dostarczają?
Może… ale jakoś Claire wątpiła w to wyjaśnienie. Miała złe przeczucie. Shane wpatrywał się z niepokojem w drzwi więzienia i czuł to samo, co Claire.
A potem z pomieszczenia obok dało się słyszeć brzęk tłuczonego szkła, krzyki i śmiech.
Kolejny łoskot i dalsze krzyki.
Shane puścił Claire.
– Dziewczyny, przejdźcie na tył celi. – Kiedy nie zareagowały na jego słowa, krzyknął. – Już!
Tym razem usłuchały, choć nie było tam zbyt wiele miejsca, by się cofnąć choć o kilka kroków. Usiadły obok siebie na jednej pryczy i wpatrywały się w drzwi, czekając, aż ktoś wejdzie.
Nie był to Oliver. Nie był to nawet Michael.
To był Morley, wampir z Morganville w pełnej krasie. Miał na sobie kilka warstw wymiętych ubrań, a na głowie duży kapelusz z rondem, spod którego wystawały zwichrzone, siwiejące włosy.
Spojrzał na okratowane drzwi więzienia, parsknął śmiechem i jednym szarpnięciem wyrwał je z zawiasów. Odrzucił je na bok jak piórko.
Morley przestąpił przez próg, omiótł trójkę więźniów spojrzeniem i zerwał z głowy kapelusz, wykonując niski, szarmancki ukłon. Claire zauważyła, że miał w tym sporo wprawy. Mógł być na tyle stary, aby żyć w czasach, gdy właściwym ukłonem można było załatwić wiele spraw.
– Jak ptaszki w klatce. Co prawda umawialiśmy się, że oddacie mi krew, ale doprawdy, to aż zbyt łatwe.
Uśmiechnął się…
Pokazując kły.
Claire wstała i podeszła do krat. Nie lubiła pokazywać Morley owi ani żadnemu innemu wampirowi, że się boi. Kiedy pracowała z Myrninem, za czasów jego szaleństwa, przekonała się, że okazywanie wampirom strachu prowokuje je, i to bardzo.
– Co tu robisz? – zapytała. Przez kilka sekund miała niewiarygodną wizję, jak Oliver dogaduje się z Morleyeni, żeby ich uratować. Ale to było niemożliwe. Pomysł, żeby Oliver i Morley rozmawiali na jako takim poziomie, nic wspominając już o możliwości wspólnej pracy, był szalony. – Przecież nie wolno ci wyjeżdżać z Morganville!
– A, tak. Te ustanowione przez Amelie zasady…
Ostatnie słowo wypowiedział z lubością, a w jego oczach pojawił się czerwony błysk. – Biedna stara Amelie ostatnio ma jakieś problemy. Krążą pogłoski, że nie jest już w stanie kontrolować miasta. Postanowiłem to sprawdzić. I oto… jestem wolny!
Niedobrze, naprawdę niedobrze. Claire nie znała Morleya zbyt dobrze, ale wiedziała, że pasuje do wyobrażenia wampira ze starych złych czasów – bierze, co chce, kiedy chce i nie zastanawia się nad skutkami. Odwrotnie do sposobu, w jaki działała Amelie, a nawet Oliver. Dla Morleya ludzie byli po prostu workami z krwią, które potrafiły mówić, a czasem uciekać, co tylko zwiększało jego apetyt i nadawało polowaniu smaczku.
– Będą cię ścigać – stwierdziła Claire. – Ludzie Amelie.
Читать дальше