Eve podskoczyła w miejscu.
– Jak słodko! Pokaż!
– Uprzedzam tylko, że to ci się nie spodoba.
– Jest różowy?
– Nie, zdecydowanie nie, ale… – Ernie wzruszył ramionami. – No dobra, chodźcie za mną.
– Lepiej żeby był tego wart – mruknął Shane i wyciągnął z kieszeni ciastko. Przełamał je na pół i poczęstował Claire.
– Nie mogę się doczekać – odpowiedziała i zjadła szybko ciastko, bo Linda była mistrzynią w ich pieczeniu. – Nie wierzę, że jem na śniadanie ciastka.
– A ja nie wierzę, że utknąłem w Durram w Teksasie, ze spalonym samochodem, dwoma wampirami i tak pysznymi ciastkami.
I… coś w tym było.
Eve miała minę, jakby właśnie znalazła świętego Graala albo jego gotycki odpowiednik. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi, błyszczącymi oczami, usta miała rozchylone, a uśmiech na jej twarzy był dziwnie zaraźliwy.
– Jest na sprzedaż?
Claire uznała, że Eve stara się być twarda, ale kompletnie jej to nie wychodziło.
– Za ile?
Ernie nie dał się zwieść. Potarł usta palcem, popatrzył na Eve, a potem na samochód i w końcu stwierdził:
– No cóż… Mógłbym go oddać za trzy tysiące. Bo jesteście przyjaciółmi babci.
– Nie próbuj mi tu oszukiwać dziewczyny – wtrąciła się Linda. – Wiem, że zapłaciłeś za to stare pudło Mattowi z przedsiębiorstwa pogrzebowego siedemset dolarów. I że od pół roku tylko się tu kurzy. Powinieneś jej go sprzedać najwyżej za tysiąc.
– Babciu!
– Żadne babciu! Bądź grzeczny. Komu innemu sprzedasz tutaj karawan?
– No… Próbowałem go przerobić na niezłą brykę do zabaw.
Karawan był olbrzymi. Czarny, ze srebrnymi wykończeniami i zawijasami, i wyblakłymi białymi zasłonkami w tylnych oknach. Babcia Linda miała rację – był pokryty kurzem pustyni, ale pod spodem krył się wspaniały wóz, naprawdę ostry.
– Bryka na zabawy?
– Tak, zajrzyj.
Ernie otworzył tylne drzwi do części, gdzie zwykle umieszczało się trumnę. W środku zamiast szyn na trumnę była podłoga wyłożona czarną puchatą wykładziną. Po bokach wbudowane były niskie siedzenia, po dwa z każdej strony.
– Wstawiłem trzymadełka na kubki – dodał. – Miałem też zrobić składany ekran DVD, ale zabrakło mi kasy.
Eve, jak w transie, sięgnęła do kieszeni i wyjęła pieniądze. Odliczyła trzy tysiące i wręczyła je Erniemu.
– Nie chcesz się najpierw przejechać? – zapytał.
– Na chodzie?
– Tak, całkiem niezłym.
– Ma klimatyzację?
– Oczywiście, z przodu i z tyłu.
– Kluczyki. ~ Wyciągnęła do niego rękę. Ernie podniósł palec, pobiegł do biura i wrócił z kluczykami, które wręczył jej z uśmiechem.
Eve otworzyła drzwi i odpaliła karawan. Trochę się krztusił, po chwili zaczął miarowo warczeć.
Eve pogłaskała kierownicę, a następnie ją uściskała. Dosłownie.
– Mój – powiedziała. – Mój, mój, mój.
– No, to mnie zaczyna naprawdę niepokoić – odezwał się Shane. – Czy możemy pominąć fragment z okazywaniem sobie uczuć i przejść do części z jeżdżeniem?
– Możecie się nim przejechać – zaproponował Ernie. – A ja się zajmę papierkową robotą. Za piętnaście minut dokumenty będą gotowe do podpisania.
– Spluwa! – krzyknął Shane sekundę szybciej niż Claire. Mrugnął do niej. – A ty możesz zająć miejsce Dla umarlaków.
– Ale śmieszne.
– Poczekaj, aż usiądą tam prawdziwe umarlaki.
Mówienie o tym przy Ernie'em i Lindzie było niebezpieczne i po chwili Claire zobaczyła, że Shane to sobie uświadomił. Zamrugał i dodał:
– No, może nie. Ale byłoby śmiesznie.
– Przezabawnie – przytaknęła mu Claire i poszła do tyłu. Wsiadanie wymagało trochę trudu, ale kiedy już siedziała, miała wrażenie, że tak właśnie powinno się czuć w limuzynie. Rozejrzała się za pasem bezpieczeństwa i się nim przypięła. Nie było sensu ginąć w wypadku samochodowym w karawanie. To brzmiało zbyt ironicznie, nawet dla Eve.
– Hej, tu naprawdę są uchwyty do napojów.
– Przeznaczenie – westchnęła Eve.
– Nie wydaje mi się, żeby przeznaczenie musiało ci spalić samochód, żeby cię do siebie przekonać – zauważył Shane, zapinając pas.
– Nie, nie to. Karawan. Nazwę go Przeznaczenie.
Shane zagapił się na Eve, po czym powoli potrząsnął głową.
– Rozważałaś jakieś leczenie albo…
Trzepnęła go w ramię.
– Ach, wszystko wróciło do normy. Super.
Eve ostrożnie wyprowadziła samochód na ulicę, przyzwyczajając się do jego rozmiarów. – Pewnie pali strasznie dużo, ale kurczę, jest taki mroczny!
Claire odsłoniła zasłony, żeby wyjrzeć przez tylne okno, kiedy przejeżdżali przez parking. Linda i Ernie stali przed komisem i machali, więc im odmachała.
– Jestem pewnie pierwszą osobą, która do kogoś macha z karawanu – stwierdziła. – To dziwne.
– Nie, to cudowne! Cudowne w tym wspaniałym, upiornym sensie. No dobra, trzymać się, ruszamy… – Eve nacisnęła na gaz i karawan przyspieszył. Shane przytrzymał się deski rozdzielczej.
– Hej, nieźle! Myślałem, że on jeździ tylko z prędkością, no wiesz, pogrzebową.
– Nie zamierzasz tego serio nazywać?
– Oczywiście! Będzie Przeznaczeniem.
– To przynajmniej nazwij go Powalacz. Jakoś fajnie.
– Mój samochód – uśmiechnęła się Eve. – Moje zasady.
Możesz sobie kupić ten różowy.
Shane wzruszył ramionami i zamilkł.
Eve bez problemów objechała kwartał domów i pięć minut później podjechała powoli na podjazd przed komisem. Kiedy zgasiła silnik, westchnęła i zaczęła się kręcić z satysfakcją w fotelu.
– To najlepsza wycieczka, na jakiej byłam.
Shane wyskoczył z wozu. Kiedy Claire wysiadała z tyłu, czekał już na nią, złapał w pół i pomógł wyjść. I wcale jej od razu nie puścił. To było miłe i poczuła, jak przysuwa się do niego, jakby ziemia pochyliła się jego stronę.
– Może lepiej wejdziemy do środka i upewnimy się, że nie zapłaci mu jeszcze więcej – odezwał się Shane. – Bo jest do tego zdolna.
– Tak, lubi dawać – zgodziła się Claire. – No i może Lindzie zostało jeszcze trochę ciastek.
– Słuszna uwaga.
W środku Eve już podpisywała papiery. Na stole leżało jej prawo jazdy i dowód ubezpieczenia. Ernie powiedział im cześć, po czym wziął dokumenty i skserował je na zapleczu. Biuro było małe, ciasne i dość zakurzone. Wyglądało na to, że pracuje tu tylko Ernie, przynajmniej na ogół. Linda opierała się o ścianę i patrzyła na parking, głęboko zatopiona w myślach.
– Coś nie tak? – zapytała Claire. Linda spojrzała na nią i pokręciła głową.
– Pewnie nie – odparła. – Po prostu dziwi mnie, że jeszcze nie widziałam szeryfa. Zwykle dość często objeżdża miasto, a jeszcze go tutaj nie było. Nie ma też jego zastępcy. Dziwne.
Ernie wypełnił dowód zakupu i oddał Eve wraz z pozostałymi papierami i jej dokumentami. Eve zwinęła wszystkie papiery, po czym uścisnęli sobie dłonie. Ernie uśmiechnął się do niej zalotnie.
– Dzięki – powiedział. – Na długo zostajesz w mieście?
– Och, ach, nie. Ja, my właśnie wyjeżdżamy. Do Dallas. Z moim chłopakiem – odpowiedziała niezbyt stanowczo Eve. Claire pomyślała, że słusznie, bo Ernie nie był zły. A Eve była słodka, nawet jeśli nie zrobiła się akurat na Gotkę.
Ernie się skrzywił.
– Powinienem był się domyślić – stwierdził. – No cóż, niech ci dobrze służy to auto. I czuj się jak u siebie.
Читать дальше